• Start
  • Wiadomości
  • ICORN w Gdańsku. Prześladowani artyści znajdą schronienie w naszym mieście

ICORN w Gdańsku. Prześladowani artyści znajdą schronienie w naszym mieście

Wydawca książek z Bangladeszu zaatakowany przez islamistów. Dziennikarka z Iranu, która musiała uciekać z kraju, bo pisała o okrutnej praktyce kamienowania ludzi. Gdańsk będzie teraz pomagał prześladowanym pisarzom, dziennikarzom, wydawcom, blogerom, rysownikom i artystom. Jak to działa, tłumaczy Helge Lunde, dyrektor wykonawczy organizacji International Cities of Refugee Network (ICORN).
05.09.2017
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Wydawca z Bangladeszu, Ahmedur Rashid Chowdhury (Tutul), cudem uniknął śmierci z rąk islamistów. Teraz żyje i pracuje w Norwegii

Gdańsk przystąpił w zeszłym tygodniu do ICORN - Międzynarodowej Sieci Miast Pisarzy Uchodźców. To elitarny klub, w którym są już m.in. Barcelona, Paryż czy Amsterdam. Na przełomie grudnia i stycznia dowiemy się, który prześladowany pisarz, dziennikarka, bloger czy rysowniczka trafi na roczne stypendium do Gdańska, by tworzyć tu z dala od prześladowań, zagrożenia więzieniem czy nawet utratą życia.

Helge Lunde, norweski dyrektor organizacji, odwiedził Gdańsk, by ocenić, jakie mamy warunki do pomocy prześladowanym artystom. Był bardzo zadowolony, chwalił Gdańsk za chęć pomocy prześladowanym, za naszą solidarność. 

Nam Lunde opowiada o autorkach i autorach, którzy już z takiej pomocy korzystają, w Norwegii i wielu innych krajach. Na początku naszej rozmowy poprosiłem go o trzy przykłady osób, którym ICORN już pomógł. Oto one:

Asieh Amini to irańska dziennikarka, redaktorka, poetka i blogerka. W 2004 roku Amini, jako dziennikarka, poznała historię Atefy Sahaaleh z miasteczka Neka. Atefah od dziewiątego roku życia była wielokrotnie gwałcona przez sąsiadów, a gdy miała 13 lat, irańska policja ds. moralności aresztowała ją za “niedochowanie czystości”. Irański sędzia skazał ją na karę śmierci przez powieszenie. Kara rzekomo miała być zgodna z prawem szariatu. Wyrok wykonano, gdy Atefah miała 16 lat. Amini opisała tę tragiczną historię, jednak jej gazeta odmówiła publikacji tekstu. Mimo to Asieh Amini zaczęła dokumentować kolejne przypadki nastolatek powieszonych za “grzech nieczystości”. W 2006 roku dziennikarka zajęła się także dokumentowaniem i opisywaniem praktyki kamienowania par przyłapanych na stosunkach pozamałżeńskich. Okazało się, że mimo formalnego zakazu, ludzie dalej byli zakopywani do pasa w ziemi i kamienowani za zgodą lokalnego sędziego czy imama. Wszystko rzekomo zgodnie z islamskim prawem szariatu. Amini z innymi ludźmi rozpoczęła więc w Iranie kampanię Stop Stoning Forever - Przerwijcie Kamieniowanie na Zawsze. Pisała dalej na swoim blogu i w kobiecym miesięczniku “Zanan”.

W 2008 roku “Zanan” został zamknięty jako “nieislamski”. Amini została aresztowana. Po uwolnieniu dano jej do zrozumienia, że jest śledzona, a jej telefon na podsłuchu. Organizacja Stop Stoning Forever została rozwiązana, Amini zaś była wzywana na przesłuchania, a jej biuro regularnie przeszukiwane przez policję. Coraz więcej jej kolegów dziennikarzy trafiało do więzień. Amini zdecydowała się w 2010 roku na wyjazd do Trondheim w Norwegii w ramach pomocy ICORN. Program pomagał jej przez dwa lata. Nie mając możliwości powrotu do Iranu, została w Norwegii. Wydała tam dwie książki i pisze kolejną o Iranie. Pracuje też na Uniwersytecie w Trondheim.

Drugi przypadek to Ahmedur Rashid Chowdhury, pseudonim Tutul, wydawca z Bangladeszu. W tym islamskim kraju Tutul publikował książki autorów ateistycznych, którzy odważyli się pisać, że Boga (Allaha) nie ma. W listopadzie 2015 roku do jego biura przyszli młodzi ludzie i zaatakowali go maczetami. Tutul przeżył atak cudem. W ramach pomocy ICORN wyjechał do Norwegii, a schronienie znalazł w Skien, rodzinnym mieście Henryka Ibsena.

Tego szczęścia nie miało kilkudziesięciu autorów, wydawców czy blogerów z Bangladeszu, którzy zginęli za to, że pisali, co myślą. Profesor Rezaul Karim Siddiquee, wykładający w Bangladeszu literaturę angielską, praktykujący muzułmanin, został zabity maczetami za szerzenie rzekomej zgnilizny moralnej (czyli za uczenie o literaturze). Wśród jego zabójców był jeden z jego studentów. Tutul, bojąc się o życie, trafił do Norwegii w grudniu 2016 roku. Ma zamiar publikować stąd e-booki, czyli książki elektroniczne poświęcone Bangladeszowi.

I wreszcie historia Zineb El Rhazoui, rysowniczki i karykaturzystki z Maroka, która miała odwagę rysować w Maroku satyryczne obrazki uderzające w islam czy imamów. Po serii aresztowań w Maroku, po pogróżkach i nękaniu przez policję, znalazła w ramach ICORN schronienie w Lublanie (Słowenia) w 2011 roku. Gdy skończył się jej pobyt w ramach stypendium ICORN, wyjechała do Paryża. Pracowała w redakcji “Charlie Hebdo”, satyrycznego pisma, które było celem bestialskiego ataku islamistów w styczniu 2015 roku. El Rhazoui akurat tego dnia nie było w redakcji, więc żyje. Dalej rysuje, wierząc w prawo do wolnej wypowiedzi, chociaż teraz żyje mając 24-godzinną ochroną.

Poniżej rozmowa z Helge Lunde, norweskim dyrektorem ICORN.

Helge Lunde, dyrektor wykonawczy ICORN, w Gdańsku w Bibliotece ECS

Sebastian Łupak: Ile dostajecie rocznie podań od prześladowanych autorów?

Helge Lunde, ICORN: Około 100. Wybieramy z tego rocznie około 30 osób, które umieszczamy na rok, bądź dwa, w miastach należących do ICRON. Są to miasta w Norwegii, Szwecji, Islandii, Francji, Belgii, Niemczech i Hiszpanii czy USA. W Polsce do ICORN należą już Wrocław i Kraków. Niektórzy autorzy z naszych list niestety czekają kilka lat, ale sama świadomość, że istniejemy dodaje im odwagi. Wiedzą, że mogą powiedzieć czy napisać więcej, bo w razie czego, gdy dojdzie do ostateczności, pomożemy im.

Skąd są głównie podania? Pewne obecnie z Turcji, w której w więzieniach tkwi obecnie aż 150 dziennikarzy, a 2,5 tysiąca straciło pracę, bo po zamachu stanu zamknięto tam 173 redakcje...

- Rzeczywiście mamy dużo podań z Turcji, ale też z Iraku, Iranu i Syrii. Także z Afryki: Zimbawe, Burundi czy Etiopii. Ale są także podania z Rosji - to uciszeni przez Putina pisarze, poetki czy reżyserzy filmowi. Są podania z Ameryki Południowej. Jednym z miast, które jest w naszym stowarzyszeniu, jest Mexico City, po to, żeby nie wszyscy z Ameryki Południowej musieli jechać aż do Norwegii czy Szwecji.

To, co robicie jest szlachetne, ale jak odnajduje się pisarka z Syrii czy Iranu w Trondheim czy Stavanger? Oderwana od swoich ludzi i swojego języka do spokojnej Norwegii?

- Lepiej chyba żyć i tworzyć w Norwegii, niż ryzykować życiem w Syrii? Oczywiście byłoby dobrze, gdyby autorzy tak długo jak to możliwe pracowali w swoich krajach, ale w pewnym momencie jest to po prostu niemożliwe. W mieście, w którym znajdują schronienie mogą przede wszystkim odpocząć, nabrać sił, zapomnieć o traumie, bo nikt ich nie nęka, i mogą się ponownie skupić na pracy. Zaczynają znów pisać, rysować, tworzyć. Przecież mamy internet. Irański rysownik tworzy w Paryżu, a jego rysunki publikowane we Francji, mogą oglądać w sieci ludzie w Iranie. Ebooki z Norwegii można czytać w Bangladeszu. Jeden z autorów z Jemenu, Mansur Rajih, który mieszka teraz w moim rodzinnym Stavanger, nagrywał w Norwegii mowy, które odtwarzano z głośników podczasy Arabskiej Wiosny na placach w Sanie, stolicy Jemenu. My dajemy tym ludziom głos, przywracamy im wolność wypowiedzi, bo to fundament naszej cywilizacji.

Czy reżimy z krajów pochodzenia pisarzy nie atakują was za udzielanie im pomocy?

- Nie jesteśmy tak znani, jak na przykład Amnesty International, więc rządy tych krajów z nami nie walczą. Była może jakaś nieudana próba hakowania naszej strony.

A tych pisarzy czy dziennikarzy, policje polityczne ich krajów też zostawiają w spokoju?

- Proszę się nie obawiać: w znakomitej większości nikt artystów na szczęście nie atakuje. Był jeden jedyny przypadek poetki z Afganistanu, której życie było zagrożone w Norwegii. Nie powiem jak ma na nazwisko, ani gdzie mieszka, ale dostawała pogróżki od talibów. Na początku chodziła w Norwegii w tradycyjnej burce, ale potem zaczęła ją zdejmować i coraz odważniej opowiadać o tym, co spotkało ją w Afganistanie. Zdecydowaliśmy się dać jej ochronę i zmienić jej tożsamość.

Czy autorzy, po roku, dwóch w Europie czy USA, decydują się wrócić do domu?

- Jeśli są warunki to tak, jeśli nie - zostają. Swietłana Aleksijewicz, noblistka z Białorusi, wybitna reporterka, była na naszym stypendium dwa lata w Goeteborgu, w Szwecji, w latach 2006-2008, a później wróciła na Białoruś. Inni zostają. Nie są już objęci naszym programem, ale mogą szukać wsparcia w innych miastach naszej sieci, na uczelniach, w wydawnictwach. Ci ludzie dadzą wam w Gdańsku inną perspektywę na świat, opowiedzą o innym życiu, pójdą do waszych szkół i na uniwersytety, spotykać się z gdańskimi uczennicami i uczniami. Wzbogacą was o cenną wiedzę o świecie. A jeśli uda sią ich przetłumaczyć na język polski, zyskacie dodatkowego autora. To też nasza misja - publikować cenne, ale mniej znane głosy ze świata. W sumie pisarz czy pisarka zyskuje bardzo dużo, ale miasto udzielające schronienia także na takim pobycie korzysta.


Czytaj także:

Gdańsk w elitarnej sieci miast wspierających prześladowanych artystów 

Gdańska Galeria Miejska będzie pomagać prześladowanym pisarzom



TV

Kamienica przy Toruńskiej 27 odzyskała blask