Wszystkie przypadki Jonathona. Z Londynu do Gdańska

Czy Jonathon Davey powinien zostać ambasadorem Gdańska na Wyspach Brytyjskich? To od kilku miesięcy chyba najsłynniejszy mieszkaniec naszego miasta.
09.12.2015
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Anglik z hostelu. Jonathon Davey przy ul. Piwnej w Gdańsku.

Są trzy dziwne rzeczy dotyczące Jonathona Davey'a. Po pierwsze: ma na imię Jonathon, a nie Jonathan. To dosyć nietypowe, nawet w Anglii, skąd pochodzi. Wszystkie artykuły - a było tego trochę - dotąd podawały jego imię z błędem! To samo w telewizji i radiu!

Po drugie: jak na studenta ma dosyć wypchany portfel. A to dlatego, że ma w nim siedem (!) kart bankowych. Liczył je przy mnie!

Po trzecie: mimo że jest studentem londyńskiego uniwersytetu Goldsmiths na wydziale antropologii, to mieszka w Gdańsku, w jednym z hosteli w śródmieściu. Raz w tygodniu, w środy rano, rusza stamtąd na lotnisko w Rębiechowie i leci na zajęcia do stolicy Wielkiej Brytanii.

- Tak jest taniej i wygodniej – mówi.

Taniej – może. Ale wygodniej?!


10 łóżek w hostelu 

Mają go za ekscentryka. I coś w tym jest: od najmłodszych lat nie lubił się podporządkowywać władzy dorosłych, szedł swoją drogą. Urodził się w małym Winchester ma południu Anglii, potem dorastał w Fareham nieopodal Portsmouth. - Fatalny klub piłkarski – mówi o Portsmouth. - Choć kiedyś zdarzyło się nawet zagrać w pucharach z Realem Madryt.

Po liceum poszedł na rok do college'u, ale stwierdził po kilku miesiącach, że to nie dla niego i w wielu 17 lat wybrał się w podróż po Azji i Afryce. Zwiedził w sumie kilkadziesiąt krajów! Mówi, że jako młody chłopak kupował za kieszonkowe antyki, starą broń, obrazy, itp., a potem opchnął wszystko na eBayu i w sklepach z antykami, by sfinansować tę podróż.

- Zresztą naprawdę nie wydałem dużo, może 15 euro dziennie. Przez chwilę pracowałem tylko w Nowej Zelandii - podkreśla.

Po powrocie zaczął studiować dziennikarstwo na University of Lancaster w Blackburn (kolejny słaby klub piłkarski, choć miał chwile świetności), by po roku znów rzucić studia i pojechać na rok do Tajlandii. Gdy wrócił, zdecydował się na antropologię – studiowanie różnych ludzkich społeczności i ich zachowań. Po zwiedzeniu Azji i Afryki wydało mu się to najciekawsze.

Pierwszy rok akademicki w Londynie minął spokojnie, ale bez przesady. Jonathon narzekał na pędzące tłumy na ulicach, w metrze, w autobusach, no i te szalone ceny: drogi akademik (550 funtów miesięcznie), drogie jedzenie, drogie bilety komunikacji miejskiej. - A piwo? W Londynie pięć euro, w Polsce 1,50 euro – liczy.

Zaczął kombinować: a gdyby tak mieszkać gdzieś, gdzie jest taniej, a na zajęcia tylko dolatywać? - Wykłady miałem i tak tylko od środy do piątku, trzy dni w tygodniu – mówi. - Po co wydawać pieniądze w pozostałe cztery, jeśli mogę je oszczędzić?

Brał pod uwagę tanie loty z Londynu do Rumunii, Łotwy i Polski. Na koniec na liście została Ryga, stolica Łotwy, i Gdańsk. - Do Rygi leci się godzinę dłużej i lądowałbym tam o 1.30 w sobotę rano – mówi. - Samolot w Gdańsku ląduje w piątek wieczorem, lot jest krótszy, miasto wspaniałe.

„Projekt”, najpierw tylko na papierze, stał się rzeczywistością. Davey przyleciał do Gdańska, zamieszkał w pokoju w hostelu High 5. Ile łóżek jest w tym pokoju? - Dziesięć – mówi Jonathon.

- Dziesięć?! - pytam z niedowierzaniem. - Nie tęsknisz za prywatnością, chwilą spokoju?

- Przyzwyczaiłem się do takiego życia podczas podróży po Azji i Afryce - mówi. - Poza tym poza sezonem najczęściej prócz mnie jest w pokoju może jedna osoba. Czasem w weekendy więcej. Ludzie z USA, Australii, ze świata. To znakomity sposób, by kogoś poznać, pogadać o różnych sprawach. Dla antropologa wymarzona sytuacja.

- Jest jak skoncentrować się na studiach? - dociekam.

- Żaden problem, chodzę do jakiejś zacisznej biblioteki w Gdańsku, mam tam ciszę i spokój - mówi Jonathon. - W Anglii zalicza się semestry pisząc eseje, a taki esej naprawdę mogę pisać tu – mówi, pokazując ręką wnętrze knajpy Józef K. przy ul. Piwnej, w której się spotykamy.


Na co czekają w Malmö?

Jeśli w tym szaleństwie jest jakaś metoda, to chyba trzeba ją analizować na konkretnych sumach. Jonathon mówi, że dostaje od rządu brytyjskiego 10 tysięcy funtów studenckiej pożyczki, którą kiedyś będzie trzeba zwrócić, choć ta przyszłość jest w jego przypadku naprawdę mglista. Jeśli weźmiemy pod uwagę koszty życia, akademik, bilety i jedzenie w Londynie, Jonathon musiałby tam wydać około 8,5 tysiąca z całej sumy. W Gdańsku, jak mówi, na życie, tanie łóżko w hostelu, plus 38 dolotów do Londynu i z powrotem w ciągu roku akademickiego, wyda góra dwa tysiące funtów. Zostaje mu osiem tysięcy. - Dlatego w przyszłym tygodniu po zajęciach lecę do Barcelony – mówi Jonathon. - Stać mnie. Akurat mamy przerwę na uniwerku. Czy teraz rozumiesz mój plan?

Zastanawia się na głos, dlaczego jego modelu nie wykorzystują studenci ze Skandynawii. - Przecież lot do Malmö jest jeszcze krótszy niż do Londynu! Ze szwedzkimi pieniędzmi ci studenci mogliby tu wynająć naprawdę ładne mieszkanko. Żyć jak w raju! Na co oni czekają?

- Nikt z twoich kumpli w Londynie nie chce iść w twoje ślady? - pytam.

- Nie, ale napisała do mnie Szwajcarka, która będzie latać tak jak ja z Londynu, gdzie studiuje, do Bazylei – mówi Jonathon. - Tam będzie mieszkać z rodzicami w domu, a studiować w Anglii.

- Nie tęsknisz za kumplami, klubami, życiem studenckim w Londynie? - dopytuję.

- Jestem tam trzy dni w tygodniu, więc nie. Spotykam ich – mówi Jonathon. - W sumie myślałem, że w Londynie będę jeszcze musiał doliczać do moich wydatków hostele, a sypiam najczęściej gościnnie u kumpli, więc nic nie płacę za te trzy noce. Autobusy z lotniska Luton do centrum Londynu mam wykupione na kilka miesięcy w przód, więc płacę tylko dwa funty za taki bilet na EasyBusa.

Student z Londynu nie może się nachwalić gdańskich barów i knajp. Tu w Józefie K.

Zamieszkać we Rzeszczu

Uczy się języka polskiego, czy raczej miał się uczyć. Dostał nawet od prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza płyty z lekcjami polskiego.

- Jeszcze nie miałem czasu tego posłuchać – wyznaje szczerze. - Gdańsk jest coraz bardziej kosmopolityczny, można się dogadać.

Jakie ma plany na przyszłość? - Można by za zaoszczędzone przez kilka lat studiów pieniądze kupić jakąś kawalerkę we Rzeszczu – mówi, wymawiając nazwę Wrzeszcza z lekkim błędem. - Można by ją wynajmować latem turystom, po sezonie studentom. Można by tak spłacić dług studencki zaciągnięty w Anglii.

- Można by? - pytam. - Zrobisz to?

- Myślę o tym. Choć wolałbym coś bardziej reprezentacyjnego w centrum Gdańska. Oliwa też jest piękna.

W ogóle podoba mu się Gdańsk: nie może się nachwalić knajpek takich, jak Józef K. Mówi, że podoba mu się mieszanka historii, dziedzictwa Solidarności, bliskość morza, lasy, no i nowoczesność, choćby kolej PKM, która ułatwia mu dotarcie na zajęcia uniwersyteckie (przez lotnisko).

- Do Krakowa zjeżdżają Anglicy, żeby się napić, w Gdańsku tego na szczęście nie ma – mówi. - Gdańsk jest jednak o klasę wyżej, jest nieco bardziej wyrafinowany. Poza tym jest tu bardzo czysto na ulicach, dbacie o porządek, nie ma wielkich tłumów poza sezonem, no i obsługa na dworcach, i w sklepach, jest bardzo kompetentna i miła.

Obsługa na dworcach miła?! - zastanawiam się. Człowiek zawsze się uczy czegoś nowego o swoim mieście od obcokrajowców.

Muszę zapytać go jeszcze o wypchany portfel. Dlaczego ma w nim aż siedem kart z różnych banków? - Bo w każdym angielskim banku, który oferuje nieoprocentowane kredyty studenckie, otworzyłem konto – mówi. - W sumie mógłbym na takie kredyty wziąć około 14 tysięcy funtów. Ale nie zrobiłem tego, pilnuję się. Nie mam długów.

Na koniec pytam, czy nie chce zaprosić tu mamy, pokazać jej, jak żyje jej syn w Gdańsku.

- Zaprosić mamę?! - dziwi się Jonathon. - Ona by wszystko popsuła, jak to mama. Zaczęłaby pewnie narzekać. Po co mi tu mama? Niech dalej myśli, że ma syna dziwaka, ale niech myśli o tym z daleka.


TV

Wieczór dla tramwaju widmo