Lepiej nazywaj się jak Lelewel
- Manfred? To nie jest polskie imię! Trzeba będzie wyjeżdżać do Niemiec - mówi urzędniczka do mamy Manfreda Białka, która chce zapisać syna do szkoły.
Jest rok 1949.
- Na drugie ma Joachim - dodaje z niewielką nadzieją w głosie mama.
- Joachim, Joachim? - zastanawia się urzędniczka - Może być, w końcu Lelewel miał tak na imię.
- I tak przez całą szkołę podstawową byłem Joachimem. W 1956 roku poszedłem do Liceum Plastycznego i tam na szczęście już nikogo nie raziło imię Manfred - opowiada pan Białek.
Jesteśmy na wystawie „Wolę o tym nie mówić” w Muzeum Miasta Gdańska w Galerii Palowej w Ratuszu Głównego Miasta.
To wystawa o doświadczeniach gdańszczan, którzy po 1945 roku zdecydowali się zostać w swoim mieście. Niemcy musieli Gdańsk opuścić, natomiast Kaszubi, którzy chcieli być w Polsce musieli poddawać się upokarzającej weryfikacji, składać deklaracje lojalności.
W Muzeum Gdańska zobacz wystawę o losach gdańskich rodzin z przedwojennymi korzeniami
Usuwane z szuflad i pamięci
Zmieniano im nie tylko imiona, ale i nazwiska. Prezydent Gdańska pisał do Urzędu Wojewódzkiego w 1946 roku: „Obowiązkiem naszym wobec historii tych ziem i zarazem Narodu i Państwa Polskiego jest jak najszybsze pozbycie się śladów germanizacji”.
Powracającemu z Anglii Alfredowi Richertowi, którego paszport WMG leży w gablotce na wystawie, urzędnik radzi: zastanówcie się obywatelu, czy nie lepiej byłoby zmienić nazwisko na polskie. Alfred odpowiada z godnością: - Mój ojciec nosił nazwisko Richert i pod tym nazwiskiem został jako Polak zesłany przez Niemców do obozu koncentracyjnego Stutthof. Więc i ja to, jak pan mówi, niemieckie nazwisko zatrzymam.
- To wystawa o ludziach i o ich pamięci - podkreśla kurator Mateusz Jasik. - Losy tych, którzy przetrwali w Gdańsku nie zawsze były rozumiane przez przybyszów z Kresów i innych części Polski, którzy po 1945 roku zasiedlali Gdańsk. Niszczono więc pamiątki, zacierano ślady, wyrzucano zdjęcia i dokumenty, które mogłyby być źródłem kłopotów. Usuwano z pamięci niektóre wydarzenia i niektórych ludzi.
Mundur zamalowany na czarno
- Polak to, czy Niemiec? - zastanawiali się przybysze słysząc twardy akcent.
- Ty Szwabie! - przezywały dzieci swoich kolegów.
- Ty bosy Antku! - odgryzali się mali gdańszczanie.
- Ty wstrętny Polaku! - rzuciłam w twarz koledze z klasy, który mnie dręczył, bo robiłam błędy językowe, ale przecież podczas wojny nie mogliśmy mówić po polsku… - tłumaczy mi pani Rosi Kasperska pochodząca z polsko-niemieckiej rodziny.
Rodzinne zdjęcie pani Kasperskiej, które znalazło się na wystawie przyciąga wzrok. Właściwie są to dwa zdjęcia. Małżeństwo z małą dziewczynką. Na jednym mężczyzna ma na sobie niemiecki mundur, na drugim mundur jest zamalowany na czarno. Dwuletnia Rosi i jej rodzice ojciec Wiktor Krajewski i mama. Pani Kasperska wyjaśnia mi, że zdjęcie zostało zrobione w 1943 roku, gdy ojciec, który był wcielony do Wehrmachtu przyjechał do Gdańska na krótki urlop. Mama zmarła wkrótce potem podczas porodu drugiej córki. Dziecko też zmarło, podobno z głodu.
Zostało tylko to jedno wspólne zdjęcie ich małej trzyosobowej rodziny. Tato bardzo je lubił. Gdy wrócił w 1945 roku do domu, oprawił je i umieścił na kredensie w pokoju. Ale nie mógł teraz już przecież eksponować niemieckiego munduru…
Między tym, co niemieckie lub polskie
Mieszkali na Dolnym Mieście. Tato pracował, a córkę wychowywały sąsiadki, pani Krystyna Rohde i jej matka. Niemki, które nie wyjechały, choć ich mężowie po wojnie osiedli w Niemczech. Może dlatego, że posiadały dom na Dolnym Mieście? Pani Krystyna miała córkę Sabinę niewiele starszą od Rosi, dziewczynki spędzały razem dużo czasu. Rosi miała nadzieję, że tato ożeni się z panią Krystyną, bo wyraźnie się lubili, chodzili na spacery i dancingi, ale mąż Krystyny przecież żył. Rosi do pani Krystyny mówiła „mamo”, a Sabina do jej ojca -„wujku”. - Tak się umacniała polsko-niemiecka przyjaźń - śmieje się pani Kasperska. Ale tato w końcu ożenił się z zupełnie kim innym i nasze stosunki zepsuły się na lata.
- Sabina była bardzo zdolna - ciągnie pani Rosi - dobrze się uczyła, po polsku mówiła pięknie. Proszę sobie wyobrazić, że dziewczyna z niemieckiej rodziny uczyła potem w szkole języka polskiego! I to jak uczyła! Do dziś, choć już nie żyje niestety, wiele osób ją wspomina jako wspaniałą polonistkę!
Syn pani Kasperskiej Andreas przygotował specjalny collage, który jest także eksponowany na wystawie. Umieścił tam rodzinne pamiątki. Zdjęcia, pukiel włosów, mapa państwa, w którym żyły poprzednie pokolenia, fragment zapisu nutowego z utworem z kolekcji dziadka, fotografie pradziadków z I wojny światowej, no i zdjęcie dziadka w mundurze…
ZOBACZ FOTOGALERIĘ Z WYSTAWY
Najszczęśliwsza chwila w życiu
Krążąc po wystawie przypominam sobie swoją książkę „Dziadek w Wehrmachcie”. Ileż rozmów odbyłam, ile poznałam dramatów i tragedii związanych z wcieleniem Polaków do niemieckiej armii… Ale zdobycie informacji na ten temat Polaków w Wehrmachcie nie było łatwe.
- Wolę o tym nie mówić - powtarzało się raz po raz. Zamknięta pamięć, zamknięte drzwi.
Przypomina mi się kilka historii.
Kociewiakowi Stefanowi L. dano wybór: Wehrmacht albo Stutthof. Wybrał wojsko, bo wiedział, że obóz to śmierć, a miał dopiero dziewiętnaście lat.
- Gdy wyjeżdżaliśmy na front w niemieckich mundurach, śpiewaliśmy „Boże coś Polskę...”. Byliśmy Polakami, harcerzami, patriotami. Wylądowałem nad kanałem La Manche, potem przeniesiono mnie do Norwegii, wróciłem do Normandii, doczekałem lądownia aliantów. Wskoczyłem w pole kukurydzy i poddałem się Kanadyjczykom, trafiłem do I Dywizji Pancernej gen, Maczka.
To była najszczęśliwsza chwila w moim życiu.
Po powrocie czepiało się mnie UB. Uznano mnie za szpiega! Potem już nigdy nie wspomniałem nikomu ani o generale Maczku, ani o Wehrmachcie. Raz w roku jeżdżę na uroczystości do Lasu Szpęgawskiego, w którym Niemcy zastrzelili mojego ojca. Taki ze mnie wermachtowiec.
Żona pana K. nie ukrywa niechęci
- Mój brat, siedemnastoletni Eugeniusz zginął w niemieckim mundurze broniąc Monte Cassino!!! - opowiadała mi pani Helena.
- Mama miała dwóch braci - mówi pan K. - Najstarszy bronił ojczyzny w 1939 roku, po siedemnastym września został przez Sowietów wywieziony na Sybir. Przeszedł potem szlak bojowy do Berlina. Drugi brat został wcielony do Wehrmachtu i walczył na froncie wschodnim. Gdy z listów od matki dowiedział się, że brat walczy po drugiej stronie, podjął próbę ucieczki, bo nie chciał do niego strzelać. Niestety ujęto go i skazano na śmierć…
Pan K. decyduje się po naleganiach zaprosić mnie do domu. Atmosfera jest napięta. Żona pana K. nie ukrywa niechęci.
- Pochodzę z Borów Tucholskich. Niemcy zabili mi brata. Mnie wcielili do wojska 20 kwietnia 1944 roku, akurat w urodziny Hitlera… zaczyna pan K.
- Stasiu nie rozmawiaj z panią, proszę cię, bo to nieszczęście na nas ściągnie.
- Nie bój się pani zmieni mi imię i nazwisko…
- Mamy dzieci wnuki, sąsiadów…
- Byłem ranny, to cud, że przeżyłem, kula przeszła między sercem a płucami, wyszła pod łopatką. To działo się gdzieś w Austrii, leżałem w szpitalu w Grazu…
- Proszę niech pani wyjdzie, mąż jest chory, nie można go męczyć!
Wyszła z domu, nie wiadomo, gdzie jest
„Wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej do Gdańska w marcu 1945 roku rozpoczął się okres terroru w postaci masowych wywózek mieszkańców na wschód - do katorżniczej pracy w głębi ZSRR - piszą twórcy wystawy. Mimo że celem było represjonowanie Niemców, deportacje objęły wiele osób z całego regionu - w tym Kaszubów i Polaków. Również polska administracja korzystała z aparatu opresji wykorzystując niemieckich mieszkańców do pracy przymusowej lub kierując ich do obozów. Represje uważano za zasłużoną karę za wojnę i popełnione zbrodnie” - informują zwiedzających twórcy wystawy.
Deportacje… Pamiętam panią Annę Kos z Kartuz. Pisała do mnie: „Po wkroczeniu wojsk radzieckich do Mirachowa 14 marca 1945 roku zostałam zatrzymana na ulicy przez czterech żołnierzy na koniach i doprowadzona do sztabu NKWD, następnie deportowana na Sybir. Zwolniono mnie z dopiero w listopadzie 1947 roku. Zakazano opowiadać co się ze mną działo i skąd wracam. Przez te lata moja mama nic o mnie nie wiedziała”.
Wiosna 1945 - rodzi się polski Gdańsk. Rozmowa z Sylwią Bykowską z Instytutu Historii PAN
Ojciec widzi syna w mundurze SS
Opublikowałam na Facebooku krótką informację na temat wystawy. Odzew był duży. Widać, że ten temat ciągle budzi emocje.
Napisała do mnie pani Barbara Bielecka z Gdyni:
- Proszę przyjechać, opowiem pani o rodzinie mojego teścia Zygmunta.
Jego ojciec Leon K. miał dwóch synów - Edmunda i Zygmunta właśnie. Był Kaszubą, wielkim polskim patriotą. We wrześniu 1939 roku poszedł bronić ojczyzny. Kamień w wodę, rodzina nie miała od niego żadnego znaku życia…
Jego żona - nie wykluczam, że Niemka z pochodzenia - zdecydowała się na podpisanie volkslisty. Synowie zaraz zostali powołani do niemieckiego wojska.
Leon K. wraca do domu w 1945 roku. Nie odzywa się do żony ani słowem. Podpisała volkslistę! Przygotowuje sobie pokój nad warsztatem na podwórzu. Choć był zamożnym człowiekiem, mieszkał tam do końca życia. Zmarł w 1976 roku.
Do Zygmunta, żołnierza Wehrmachtu, który służył jako kierowca ojciec nie ma pretensji: uznał, że został wcielony do niemieckiego wojska pod przymusem.
Starszy syn, Edmund zostaje na Zachodzie. Przysyła listy. Leon nie czyta ich, nawet nie otwiera - wrzuca do pieca. Wyznaje Zygmuntowi, że natknął się na Edmunda w obozie w Stutthofie! Syn miał na sobie mundur SS!
Jedna z najbardziej perfidnych zbrodni
Ciągle otrzymuję nowe informacje.
Basia M.:
Miałam sąsiada, przed wojną mieszkał w Tucholi, był Polakiem. Ale został wcielony do niemieckiego wojska. Poznałam go w 1960 roku. Był wrakiem człowieka, nawet do swoich najbliższych żony i córek się nie odzywał. Im więcej czasu mijało od wojny, tym było z nim gorzej. Córki tego pana opowiadały, że próbował uciec z wojska niemieckiego ale go złapali.
Łukasz B.:
Wcielanie Polaków do armii niemieckiej było jedną z najbardziej perfidnych zbrodni niemieckich. Widząc człowieka w pasiakach nie mamy wątpliwości, że to ofiara. Patrząc na człowieka w niemieckim mundurze nigdy tak nie pomyślimy.
Daria K.:
Mój wujek Józef wcielony do Wermachtu zdołał zbiec do Andersa i walczył pod Monte Cassino. Przeżył, wrócił. Mama ukrywała jego historię przede mną, aż na tym cmentarzu, kiedy zobaczyła „Przechodniu powiedz Polsce, żeśmy polegli tu, do końca wierni Ojczyźnie”... - pękła.
Piotr J.:
I takich rzeczy powinno się uczyć młodzież na lekcjach HiT.
Przechodniu, wstąp i zobacz tę wystawę
Namawiam wszystkich do obejrzenia wystawy. Znakomita.
Przygotowali ją kuratorzy: Mateusz Jasik, dr Andrzej Hoja, Anna Czarnota (Muzeum Gdańska), Magdalena Jaszcza (kurator zewnętrzny). Zaprojektowali: Agata Cieśnik, Zuzanna Dolega, Michał Jeziorski.
Otwarta będzie do maja 2023 roku w Galerii Palowej w Ratuszu Głównego Miasta.