Gloucester leży 180 kilometrów na zachód od Londynu. Miasto z długą historią, sięgającą starożytności i wpływów rzymskich. Dzisiaj liczy ponad 120 tysięcy mieszkańców.
Ludzie są niesamowici. Co z tego, że Gloucerster dzielą do granicy ukraińskiej ponad 2 tysiące kilometrów? Trzeba pomóc napadniętemu narodowi, który broni się i jest w potrzebie. W brytyjskich programach informacyjnych robi się głośno o wsparciu, jakie Polacy niosą ukraińskim uchodźcom i walczącej Ukrainie. Tysiące mieszkańców Gloucester też nie chcą przyglądać się temu z założonymi rękami. Za pośrednictwem mediów społecznościowych skrzykują się, żeby pomagać. Dyskutują, konsultują. Czego najbardziej potrzeba? Na pewno bandaży, opatrunków, lekarstw, strzykawek. Śpiwory - też. Jakieś ubrania? Tylko jakie? A co z jedzeniem? Najlepiej zupy i posiłki instant - zalewasz wrzątkiem i masz gotowe, genialny wynalazek na czas wojny.
W sobotę, dwa dni po wybuchu wojny, dzwoni Viv Blick, organizator akcji pomocowej.
- Cześć, masz może w swojej firmie jakiś wolny magazyn? Zbieramy pomoc dla Ukrainy, jest już tego tyle, że nie mamy gdzie trzymać!
Paul nie wyobraża sobie, żeby mógł odmówić. I szybko sam daje się wciągnąć w tę akcję po uszy. Z jednej strony prosto do serca przemawia porywający zapał, poświęcenie mieszkańców Gloucester. Z drugiej - nadchodzą coraz bardziej przerażające wiadomości z Ukrainy.
Brytyjczycy nigdy nie zapomnieli, czym jest wojna. Widać to szczególnie w listopadzie, od pierwszych dni miesiąca. Ludzie noszą przypięte do ubrań znaczki w postaci kwiatu czerwonego maku, który jest symbolem pamięci o poległych żołnierzach. Każda kolejna rocznica zakończenia I wojny światowej - 11 listopada - to Poppy Day, dzień refleksji, zadumy i pamięci o tych, którzy oddali życie w wojnach. Swój rytuał mają nawet mecze piłki nożnej, kiedy to trębacz w wojskowym mundurze gra na boisku przejmującą melodię, a kibice stoją w milczeniu.
- Moją rodzinę szczęśliwie ominęła wojenna trauma, zarówno w pokoleniu dziadków, jak i rodziców - mówi Paul. - Tak więc osobiście nie miałem tego typu motywacji. Po prostu wystarczyła mi świadomość, jak bardzo Ukraina potrzebuje tej pomocy.
FILM Z ZAŁADUNKU I UROCZYSTEGO WYJAZDU DARÓW Z GLOUCESTER:
Tak więc to firma Paula zawiozły te dary TIR-ami z Gloucester na wschód Europy. Dlaczego właśnie do Gdańska?
- Pracują u mnie Polacy, w naszym mieście mieszka dużo Polaków. Znamy się, szanujemy, lubimy. Tak więc to była jedna z pierwszych myśli, żeby zaangażować naszych polskich przyjaciół do tej akcji.
Po brexicie niemal wszystko w relacjach międzynarodowych stało się trudniejsze, również transport darów na obszar Unii Europejskiej. Formalnościami zajęła się Anna Lubiewska, gdańszczanka, która mieszka w Gloucester od lat i jest tam brokerką ubezpieczeniową.
- Poprosiłam mamę, żeby się zorientowała, jak najlepiej to wszystko zorganizować, komu przekazać w Gdańsku te 120 ton - mówi Anna Lubiewska. - Mama sama zaangażowana jest w pomoc Ukrainie. Od razu powiedziała, że najlepsza będzie centrum Gdańsk Pomaga Ukrainie na stadionie w Letnicy. Tak więc tutaj przyjechaliśmy.
Paul okiem speca od logistyki obejrzał to wszystko, co dzieje się w centrum pomocowym na gdańskim stadionie. I był pod wrażeniem, jak dobrze jest to zorganizowane. Pracownicy stadionu jako liderzy poszczególnych odcinków i działający pod ich kierownictwem wolontariusze. Gdańsk ma już dużą praktykę w przyjmowaniu i dalszej dystrybucji darów dla Ukrainy. Przyjeżdżają TIR-y z Niemiec, Holandii, Danii, Szwecji.
I teraz pierwszy transport z Anglii. Wielu mieszkańców Gloucester włożyło do paczek listy skierowane do nieznanych im jeszcze Ukraińców. “Jesteśmy z Wami! Trzymamy za Was kciuki! Chcemy się z Wami zaprzyjaźnić. Odpiszcie, jeśli chcecie”. Jeden z takich listów napisała i włożyła do paczki Stephanie, córka Paula. Tak więc on sam jechał do Gdańska z poczuciem, że wojna na Ukrainie i los Ukraińców to teraz jest już również jego osobista sprawa.