• Start
  • Wiadomości
  • Westerplatte. Nestor polskiej szkoły reportażu broni dobrego imienia majora Sucharskiego 

Westerplatte. Nestor polskiej szkoły reportażu broni dobrego imienia majora Sucharskiego

Romuald Karaś, 84-letni dziennikarz, gościł na przełomie sierpnia i września w Gdańsku, w związku z obchodami wybuchu II wojny światowej. Ostatnio wydał trzytomową książkę o losach majora Henryka Sucharskiego. - Myślę jak najgorzej o ludziach, którzy próbują zniszczyć dobre imię dowódcy obrony Westerplatte. Był bohaterem, twardym żołnierzem o wybitnej inteligencji - mówi.
08.09.2019
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Major Henryk Sucharski po kapitulacji na Westerplatte, pod strażą niemieckich żołnierzy
Major Henryk Sucharski po kapitulacji na Westerplatte, pod strażą niemieckich żołnierzy
Gedanopedia

 

Takich oczerniających publikacji pojawiło się w ostatnich latach sporo: książki, komiks, film, artykuły. Doszły do tego dyskusje w mediach społecznościowych. W najlepszym razie przedstawiają majora Henryka Sucharskiego jako słabeusza, który w trakcie walk przeszedł załamanie nerwowe, przez co nie był w stanie dowodzić obroną Westerplatte. Są też wersje ostrzejsze: tchórz, homoseksualista, syfilityk, plebejusz i dorobkiewicz, który za wszelką cenę chciał przeżyć, by cieszyć się zgromadzonymi oszczędnościami. Plebejskie pochodzenie Sucharskiego miało być powodem, dla którego w czasach Gierka został wykreowany na bohatera narodowego, kosztem rzeczywistego dowódcy obrony Westerplatte - kapitana Franciszka Dąbrowskiego, swojego zastępcy “z arystokratycznej rodziny”.

CZYTAJ:

7 września 1939 - kapitulacja Westerplatte. Andrzej Drzycimski: “Pokonali propagandę Hitlera”

 

Romuald Karaś ze zdumieniem obserwował jak plotka, którą znał od drugiej połowy lat pięćdziesiątych, rośnie i na początku XXI wieku staje się “prawdziwą historią”. Młodzi autorzy przedstawili nową wersję, w której major Henryk Sucharski obsadzony został w roli szwarccharakteru.

- Krzywdzące bzdury, tym łatwiej powielane, że ich autorzy są młodzi, chętnie mieszają domysły z faktami i mają świadomość bezkarności, bowiem major Sucharski nie żyje od 1946 roku, a zmarł przecież bezpotomnie - mówi Romuald Karaś. - Kiedyś zapytałem jednego z autorów: “Dobrze, załóżmy, że był chory wenerycznie. W takim razie, w jaki sposób się zaraził?”. Usłyszałem w odpowiedzi, że “na pewno nie w burdelu”, że to zdarzyło się w latach I wojny światowej, podczas transfuzji krwi. 

 

Henryk Sucharski - ofiara hejtu

Czy ktoś z chorobą weneryczną nie mógłby skutecznie dowodzić obroną Westerplatte? Oczywiście, że mógłby. W fantazjach na temat “wstydliwej choroby” majora Sucharskiego chodzi o coś innego - o zohydzenie go w oczach opinii publicznej. Czyż ktoś taki miałby prawo być bohaterem narodowym, rycerzem bez skazy?

Cała choroba, a tym bardziej zakażenie podczas transfuzji krwi - to bujda. Młody Henryk Sucharski służył w armii austro-węgierskiej, w 1918 r. znalazł się na froncie włoskim. W tamtych czasach zabiegi transfuzji były rzadkością, stosowaną głównie przez Brytyjczyków - nauka o grupach krwi była jeszcze w powijakach. Sucharski nie odniósł ran w walce na froncie włoskim. Owszem, znalazł się w wojskowym szpitalu, ale dlatego, że zachorował na malarię. Powodów do transfuzji krwi nie było, nawet gdyby taka możliwość istniała.

Sucharski w trakcie swojej kariery w Wojsku Polskim wielokrotnie stawał przed komisją lekarską. Gdyby stwierdzono u niego chorobę weneryczną, zostałby wydalony ze służby. 

Ile złej woli trzeba, by fantazjować o chorobie wenerycznej, a minimalizować dokonania bojowe, które świadczą o odwadze i męstwie człowieka? 

Henryk Sucharski był bohaterem wojny polsko-bolszewickiej. Jako podporucznik, dowodził kompanią w batalionie szturmowym 6 Dywizji Piechoty. Z własnej inicjatywy poprowadził swoich żołnierzy do walki na bagnety, dzięki czemu udało się przełamać front. Za osobistą odwagę w obliczu wroga został przedstawiony do odznaczenia Krzyżem Srebrnym Orderu Wojskowego Virtuti Militari. Za męstwo na polu chwały otrzymał także Krzyż Walecznych.

 

Romuald Karaś gościł w Gdańsku, by wziąć udział w obchodach 80. rocznicy wybuchu wojny na Westerplatte
Romuald Karaś gościł w Gdańsku, by wziąć udział w obchodach 80. rocznicy wybuchu wojny na Westerplatte
www.gdansk.pl

 

Nie brało się to z niczego. Jak przekonuje Romuald Karaś, major Henryk Sucharski nie był typowym chłopskim synem, który przez przypadek zrobił oficerską karierę. Był wywodzącym się ze wsi inteligentem, wychowanym w duchu niepodległościowym, gdy jeszcze niewielu marzyło o wolnej Polsce. Jego rodzina związana była z Jakubem Bojko - wybitnym działaczem politycznym, który należał do pionierów ruchu ludowego w Galicji. W ostatnich latach XIX w. został posłem do Sejmu Krajowego we Lwowie, a następnie do parlamentu austriackiego w Wiedniu. W odrodzonej Polsce Jakub Bojko był wicemarszałkiem Sejmu, a następnie wicemarszałkiem Senatu. Po przewrocie majowym poparł Józefa Piłsudskiego. W życiu politycznym był czynny do 1935 r. Dom Bojków w Gręboszowie gościł niejednokrotnie wybitne postaci polskiej kultury i polityki - m.in. Stanisława Wyspiańskiego, Władysława Orkana.

To ważne informacje, bowiem kłamstwa i zmyślenia na temat tego, co działo się w pierwszym tygodniu września 1939 r., rysują wyraźny kontrast między plebejskim “złym dowódcą” Sucharskim i arystokratycznym “dobrym dowódcą” Dąbrowskim. 

Można powiedzieć, że major Sucharski po wielu latach od dnia śmierci, w wolnej już Polsce padł ofiarą hejtu. Według tej narracji był chłopskim synem, który w korpusie oficerskim znalazł się trochę przez przypadek, ale miał marzenie, by wrócić na wieś - ciułał więc pieniądze na zakup własnego gospodarstwa. Wybuch wojny stał się śmiertelnym zagrożeniem dla tych marzeń i oszczędności, jakie zgromadził. Sucharski nie chciał ginąć w obronie Polski. Przeszedł załamanie nerwowe w drugim dniu walki, gdy Niemcy przeprowadzili zmasowany nalot bombowy na Westerplatte. Zginęło wtedy kilku żołnierzy - w tym ordynans, w którym rzekomo się podkochiwał. To wtedy zlany zimnym potem i rozdygotany Sucharski miał wydać rozkaz o wywieszeniu białej flagi i kapitulacji załogi.

 

Gorzkie losy Franciszka Dąbrowskiego

Ci sami ludzie, którzy na podstawie plotek i domysłów oczerniają dziś majora Sucharskiego, wynoszą pod niebiosa kapitana Franciszka Dąbrowskiego. Ten to był naprawdę ktoś! Oficer z krwi i kości, gotów w każdej chwili złożyć ofiarę na ołtarzu Ojczyzny. Urodzony w “arystokratycznej rodzinie”, w prostej linii potomek bohatera narodowego Jana Henryka Dąbrowskiego. Był stworzony do walki i w krytycznej chwili - gdy Sucharskiego tchórz obleciał - kazał zdjąć białą flagę, po czym przejął dowodzenie. To Franciszkowi Dąbrowskiemu zawdzięczamy, że Westerplatte poddało się nie w drugim, a dopiero w siódmym dniu obrony i znalazło się w panteonie narodowych mitów.

- Twórcy tych teorii nie mają za grosz szacunku dla majora Sucharskiego, a jednocześnie bezkrytycznie patrzą na Franciszka Dąbrowskiego - mówi Romuald Karaś. - Owszem, pochodził z zacnej szlacheckiej rodziny, jego ojciec był podpułkownikiem armii austro-węgierskiej, a następnie generałem brygady w Wojsku Polskim. Ale dlaczego radośnie powtarzana jest bujda o tym, że jego przodkiem w prostej linii był Jan Henryk Dąbrowski, twórca Legionów Polskich we Włoszech i uczestnik wojen napoleońskich? Jan Henryk Dąbrowski był herbu Panna (Virgo Violata) i miał jednego syna, który zmarł bezpotomnie w 1880 roku. Natomiast urodzony w 1874 roku ojciec Franciszka Dąbrowskiego był herbu Jelita. Nic się nie zgadza! 

 

Polscy oficerowie po kapitulacji na Westerplatte. Pierwszy z prawej - kpt. Franciszek Dąbrowski
Polscy oficerowie po kapitulacji na Westerplatte. Pierwszy z prawej - kpt. Franciszek Dąbrowski
brak autora

 

Powojenne losy Franciszka Dąbrowskiego był dramatyczne. Z niewoli wrócił chory na gruźlicę. Próbował odnaleźć się w nowej rzeczywistości. On - syn szlacheckiej rodziny zapisał się do komunistów, był członkiem PPR, a następnie PZPR. Pełnił wysokie funkcje dowódcze. W styczniu 1947 r. został szefem ośrodka wyszkolenia grup ochronno-propagandowych, sformowanych dla zabezpieczenia przebiegu wyborów na Pomorzu Gdańskim. Wybory zostały sfałszowane przez komunistów na wielką skalę, co doprowadziło do klęski opozycji i ucieczki z Polski Stanisława Mikołajczyka, lidera PSL - partii, cieszącej się masowym poparciem polskiego społeczeństwa. Komuniści całkowicie przejęli władzę. Dąbrowski był już w randze komandora porucznika (podpułkownik), został szefem Biura Dowódcy Marynarki Wojennej w Gdyni. Nie przetrwał w wojsku lat stalinowskich - w 1950 r. został usunięty z MW z powodów zdrowotnych, następnie wyrzucony z partii komunistycznej jako wróg klasowy, i pozbawiony możliwości pracy zarobkowej. Dramatyczne zmiany w życiu pociągnęły za sobą konieczność przeprowadzki z rodziną z Wybrzeża do Krakowa, gdzie mimo starań władze nie przydzieliły mu mieszkania, a jedynie pokój bez sanitariatu. Normalne mieszkanie otrzymał dopiero w 1956 r.

Franciszek Dąbrowski - wywodzący się ze szlacheckiej rodziny syn przedwojennego generała, obrońca Westerplatte, podpułkownik - miał poczucie całkowitej deklasacji. Był bez szans na rolę społeczną, zgodną z jego możliwościami i aspiracjami. Komuniści pozwolili jego żonie na prowadzenie kiosku z prasą na krakowskich Plantach. Niejednokrotnie w okienku siadał Franciszek Dąbrowski, pytał przechodniów, czy ktoś chce kupić gazetę od obrońcy Westerplatte. Zmarł w 1962 r., miał zaledwie 58 lat.

 

Leon Pająk chciał napluć w twarz

Romuald Karaś po raz pierwszy z chęcią podważenia roli majora Sucharskiego spotkał się w pod koniec lat pięćdziesiątych. Był początkującym dziennikarzem, pojechał szukać pracy w jednej z krakowskich redakcji. Zaprzyjaźnił się tam ze starszym o trzy lata redaktorem Januszem Roszko. Rozmawiali na tematy zawodowe. Roszko powiedział, że każdy dobry dziennikarz musi mieć swój “temat życia”. I dodał, że taki znalazł: to nie Sucharski był dowódcą obrony Westerplatte, bo się załamał i był niezdolny do czegokolwiek. Faktycznym dowódcą był jego zastępca, kapitan Franciszek Dąbrowski, który mieszka tutaj, w Krakowie. 

Roszko po raz pierwszy usłyszał o tym od pasierba kapitana Dąbrowskiego. Potem zawarł bezpośrednią znajomość z bohaterem z Westerplatte, który prowadził kiosk na Plantach.

- To była tak sensacyjna wiadomość, że rozmawiałem o tym z różnymi osobami - wspomina Romuald Karaś. - Powiedziałem mojemu profesorowi Leonowi Halbanowi. A on na to, żebym nie ulegał plotkom, bo miał okazję poznać osobiście majora Sucharskiego, gdy przed wojną prowadził wykłady dla oficerów “Dwójki”, to znaczy Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, który zajmował się wywiadem i kontrwywiadem. W jego ocenie, Sucharski był oficerem o wybitnej inteligencji i dużym doświadczeniu. Swojej odwagi dowiódł na polu walki, podczas wojny polsko-bolszewickiej. Był najlepszym z najlepszych.

Karaś w Lublinie wybrał się na spotkanie autorskie z Melchiorem Wańkowiczem, który dopiero co wrócił do Polski z emigracji. Poszedł najpierw do toalety, gdzie zauważył niemłodego już mężczyznę, który był cukrzykiem - robił sobie zastrzyk insuliny.

- I potem zobaczyłem, że ten mężczyzna usiadł na scenie obok Wańkowicza - opowiada Romuald Karaś. - Okazało się, że jest to Leon Pająk, obrońca Westerplatte. Po spotkaniu autorskim podszedłem do Wańkowicza i opowiedziałem, że to nie Sucharski dowodził, bo stchórzył, ale Dąbrowski. Wstał Pająk, oświadczył, że jeśli to powtórzę, napluje mi w twarz.

Porucznik Pająk był dowódcą placówki “Prom”, ale już pierwszego dnia został ciężko ranny - nie mógł znać przebiegu obrony. Był jednak jedynym z kadry oficerskiej Westerplatte, który po wojnie spotkał majora Sucharskiego i odbył z nim długą rozmowę. Miała ona miejsce we Włoszech, na krótko przed śmiercią komendanta Westerlatte.

Nic nie było jednak proste. Przyjaciel kapitana Dąbrowskiego, podporucznik Zdzisław Kręgielski - razem z porucznikiem rezerwy Stefanem Grodeckim - trzymali stronę Dąbrowskiego. Wszystkich trzech łączyła silna więź, spędzili całą niewolę wspólnie w jednej sali w oflagach.

 

Trzy tomy opowieści Romualda Karasia o drodze majora Sucharskiego na Westerplatte - po to, by dać świadectwo prawdzie. Za jakiś czas ma ukazać się czwarty

Trzy tomy opowieści Romualda Karasia o drodze majora Sucharskiego na Westerplatte - po to, by dać świadectwo prawdzie. Za jakiś czas ma ukazać się czwarty
www.gdansk.pl

 

Romuald Karaś spotykał i później ludzi, którzy osobiście poznali majora Sucharskiego, niektórzy byli z nim w oflagu. To profesorowie, wojskowi, osoby znaczące w życiu powojennej Polski. Opowiadali, że w oflagu oficerowie z nudów organizowali spotkania dyskusyjne. Atrakcją były polemiki między majorem Sucharskim, a znanym intelektualistą, lewicującym pisarzem Leonem Kruczkowskim. Spierali się o Polskę, jaka powinna być po wojnie. Sucharski był w nich zwykle górą. 

- Zrozumiałem, że coś nie pasuje w tej opowieści o tchórzostwie i małym formacie majora Sucharskiego - mówi Romuald Karaś. - Nie chcę oceniać, dlaczego Franciszek Dąbrowski mógł mówić coś po latach w gronie rodziny i znajomych. Nigdy nie powiedział jednak nic publicznie przeciwko majorowi Sucharskiemu, był wręcz pełen uznania dla postawy Sucharskiego. Staram się zrozumieć to wszystko.

Redaktor Karaś wielokrotnie przekonywał Janusza Roszko, że wersja podawana po latach w prywatnych rozmowach przez Franciszka Dąbrowskiego budzi wątpliwości. Janusz Roszko zmarł w 1996 r., ale pod koniec życia opublikował to, co rzekomo usłyszał od Franciszka Dąbrowskiego. Wówczas nie żył już nikt z kadry oficerskiej Westerplatte.

Po latach opowieść Roszki zaczęła zdobywać popularność wśród młodego pokolenia miłośników historii. Książki, komiks, film, artykuły, dyskusje w mediach społecznościowych.

- Myślę jak najgorzej o ludziach, którzy próbują zniszczyć dobre imię dowódcy obrony Westerplatte. Sucharski był bohaterem, twardym żołnierzem o wybitnej inteligencji - mówi Romuald Karaś. - Był dowódcą Westerplatte. Wszyscy obrońcy byli bohaterami. 

CZYTAJ TEŻ:

Westerplatte. 650 km na rowerach, by uczcić bohaterów i bronić majora Sucharskiego

 

Redaktor Karaś napisał w swoim życiu wiele książek. Niektóre weszły na trwałe do polskiej kultury: na podstawie “Rachunku sumienia” Krzysztof Kieślowski nakręcił swój debiutancki film “Blizna”; “Nazywam się Pekosiński” to pierwowzór filmu dokumentalnego “Przypadek Pekosińskiego”, który został zrealizowany przez Grzegorza Królikiewicza.

84 lata patrzenia na świat i 65 lat opisywania go. Wielu dałoby sobie spokój, cieszyło się życiem emeryta.

- Muszę skończyć moją opowieść o majorze Sucharskim, bo to jest człowiek, którego spotkała wielka niesprawiedliwość - mówi Romuald Karaś. - Napisałem już trzy tomy, będzie też czwarty. Nakłady nie są duże, ale są. Nie chodzi o to, by była sensacja i sukces rynkowy. Chodzi o to, by dać świadectwo prawdzie.

 

TV

Wrzeszcz Górny gotowy na święta