„Koło Sprawy Bożej” to plastyczna próba obalenia romantycznych mitów. Czy udana? RECENZJA
„1989”, koprodukcja Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego z Teatrem im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, ukazująca upadek komunizmu z nowej perspektywy, to muzyczna opowieść, w której idee rywalizują z miłością, entuzjazm zderza się z ciężarem historii, a bohaterstwo przeplata się z rodzinnymi tragediami. Marcin Napiórkowski, Katarzyna Szyngiera i Mirosław Wlekły stworzyli przemyślany, lekki scenariusz, zgrabnie włączając najważniejsze i najwdzięczniejsze do opowiadania, anegdotyczne momenty historyczne. To musicalowa, niezwykle energetyczna realizacja pragnienia o zbiorowym micie - minione czasy przełomowe mogą sobie przypomnieć ci, którzy w nich uczestniczyli, a kolejne pokolenia dostają wciągającą lekcję historii. I jedni i drudzy mogą się przy tym dobrze bawić.
Już od pierwszej chwili tej muzycznej superprodukcji widzowie rzucani są w wir wydarzeń, który ani na moment nie zwalnia tempa: Anna Walentynowicz przemawia na stoczni do robotników, przedstawionych zostaje 21 postulatów, bohaterowie spotykają się przy Okrągłym Stole. Historyczne momenty znane z kronik filmowych i podręczników ożywają na scenie w niezwykle barwny sposób, a przeplatają je „po ludzku” nam bliskie doświadczenia trzech par: Frasyniuków, Wałęsów i Kuroniów, którym towarzyszymy także w ich intymnych chwilach, radości i cierpienia, przeżywanych w zaciszach ich peerelowskich mieszkań lub w więziennych celach.
Reżyserka Katarzyna Szyngiera doskonale sobie zdaje sprawę, co wolno, a czego nie wolno w teatrze przystępnym dla każdego, dlatego interesujące formalnie teatralne rozwiązania wplata rzadko i są na tyle nieabsorbujące, aby widza zorientowanego na rozrywkę, lub odczuwającego przede wszystkim silną potrzebę wspólnego przeżywania mitu, nie zniechęcić. Symbolika jest tu prosta, a bohaterowie mocno wyraziści. Radośnie karykaturalne postaci Lecha Wałęsy i Władysława Frasyniuka tworzą Rafał Szumera i Mateusz Bieryt. Tradycyjnie nie zawodzi Marcin Czarnik, choć jego ewolucja od wybitnego Hamleta w przełomowym pod wieloma względami dla polskiego teatru (granego w Stoczni Gdańskiej!) „H.” Jana Klaty, do roli rapującego Jacka Kuronia w musicalu „1989” w teatrze impresaryjnym może dziwić. Odnajduje się tu jednak, udowadniając, że rodzaj scenicznej klasy nigdy go nie opuszcza.
Ale „1989” to przede wszystkim koncert na trzy gracje. Twórcy spektaklu już przed premierą zapowiadali, że oddadzą głos kobietom, cichym bohaterkom, na których barkach spoczywał często cały ciężar tej historii - dotrzymali tego słowa. Znakomitą, porywającą tłumy Grażynę „Gaję” Kuroń kreuje Magdalena Osińska; mocną postać Krystyny Frasyniuk, nieco schowanej na tle koleżanek, buduje też Katarzyna Zawiślak-Dolny, która olśniewa wokalnie. Prawdziwe show czeka nas w wykonaniu wyeksponowanej Danuty Wałęsowej, którą gra charyzmatyczna Karolina Kazoń, zachwycająca zwłaszcza w scenie, gdy odbiera słynnego Nobla - to moment, w którym twórcy spektaklu oddają tej bohaterce jej własny głos, niebędący jedynie głosem żony Wałęsy.
Tak, to jeden z największy atutów spektaklu: zespół Teatru im. Juliusza Słowackiego lśni tu prawdziwym blaskiem. Nie pierwszy raz, jednak naprawdę trudno jest aktorów dramatycznych przekształcić w aktorów musicalowych, tym bardziej w rap musicalu - a tutaj się to udało, za co należy się im ogromne uznanie. Znakomicie realizują oni zamysł twórców spektaklu, przy tym nie tracąc siebie.
Rozczarowująca za to, jak na tak dużą i świeżą produkcję, okazuje się prosta, mało plastyczna scenografia, ograniczająca się do rusztowań i rozpiętego pomiędzy nimi szarego, dwupiętrowego bloku, w którego oknach co jakiś czas rozgrywają się poszczególne epizody. Na rozbudowaną, „musicalową” scenografię nie bardzo pozwala niewielka jak na potrzeby tego rodzaju teatru scena GTS (znacznie ogranicza ona także potencjał scen zbiorowych), ale i dysponując taką przestrzenią śmiało można było zachwycić widza wizualnie, co wielokrotnie udowadniali tutaj inni twórcy (choćby ostatnio Maja Kleczewska w swoich „Dziadach” z fenomenalną scenografią Katarzyny Borkowskiej).
Niewątpliwie ciekawa jest za to strona muzyczna tego spektaklu, choć, co zaskakujące, to musical bez hitów - wychodząc z teatru w najlepszym wypadku nucimy frazę „tłum robi BUM”... Ale imponująco różnorodne i dojrzałe jest brzmienie tego gdańsko-krakowskiego musicalu, co jest zasługą jednego z najlepszych polskich producentów rapowych - Andrzeja „Webbera” Mikosza, znanego m.in z wieloletniej współpracy z „Łoną”. Dodatkowy atut stanowi muzyka na żywo - artyści grają na parterze wznoszącego się na scenie bloku.
„Smutek & melancholia”. Ciekawy, pełen świeżości one man show w Plamie. RECENZJA
Muzycznym motywem przewodnim jest rap, jednakże „1989” to propozycja bardziej w stylu popowej piosenki - odświeżającej, lekkiej i przyjemnej. W ciągu blisko 2,5 godzin nie doświadczymy artystycznych ani intelektualnych uniesień, ale i nie taki był zamysł tego imponującego przedsięwzięcia - produkcja od początku była zapowiadana jako stanowiący przeciwwagę do obecnych, silnych podziałów w kraju, „pozytywny mit” dla wszystkich, i świeży teatralny język opowiadania o historii mający trafić także do młodych osób. I to się zdecydowanie udało. Choć nie brakuje momentów wzruszających, czeka nas tu rzeczywiście wiele „pozytywnych” emocji, jest humor dla „dziadersów” i tych, którzy ostatnio wybierali młodzieżowe słowo roku. Jest też parę interesujących, może nawet nieoczywistych teatralnie momentów, ale to przede wszystkim barwne, energetyczne show bazujące na zbiorowych emocjach i potrzebie pielęgnowania pamięci kolektywnej. Łatwo się temu dać porwać, i iść za tłumem.
Sukces komercyjny gwarantowany.
Zobacz fotorelację z prapremiery „1989” w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim: