O Totarcie wiele już powiedziano, powstała choćby książka „Artyści, wariaci, anarchiści” Pawła „Końja” Konnaka, Jarosława Janiszewskiego i Krzysztofa Skiby. Ale czy temat został wyczerpany?
- Książka Końja o Totarcie jest bardzo dobra, natomiast została wkomponowana w pewną całość o „Artystach, wariatach i anarchistach” - mówił Tymon Tymański we wtorek, 12 lipca, w Bibliotece Manhattan, zdradzając kulisy powstawania nominowanego do Nagrody Nike „Sclavusa”. - Jakiś czas później przeczytałem esej Zbyszka Sajnóga, o tym, czym była sztuka totalna, który mnie podekscytował - moja książka najpierw miała mieć tytuł „Mój Totart”, na szczęście tak się nie stało i jest „Sclavus”. Ale we wstępie prowadzę rodzaj narracji w stylu wykładu profesorskiego o awangardzie, i staram się udowodnić, że Totart był awangardą, także tą sowizdrzalską. Końjo jest znakomitym kronikarzem, jednak wiele rzeczy pominął. Mnie interesował temat anarchistów, w Totarcie i obok Totartu.
Tymański zdradził, że książka przede wszystkim dotyka faktów, o których pisał Paweł „Końjo” Konnak, i że „można jej ufać w 4/5”. Poza nadaniem całości mocno artystycznej, postmodernistycznej formy literackiej, muzyk zdecydował się na przełamanie historii smutnych, nierzadko dotykających tematów depresji, bliskiej członkom formacji, anegdotami „głupkowatymi”, które dodały lekkości, ale nie miały w żaden sposób ujmować powagi Totartu. Podkreślił, że bardzo dużo zawdzięcza formacji - w tym całą swoją późniejszą twórczość.
Początki Tymona w Totarcie
- Pojawiłem się tam 28 września 1986 roku, Totart robił występ na Srebrzysku. To był bardzo ciekawy występ, bo Zbyszek Sajnóg bardzo głośno recytował swoje manifesty, Końjo był w transie, nago, tylko w kabaretkach, i tańczył, a filozofka Iwona Bender z Mariolą Białołęcką zachęcały pacjentów za pomocą instalacji artystycznej do „przejścia przez odbyt” i ponownych narodzin - wspominał z rozbawieniem Tymon Tymański. - Ja czułem, że to wszystko jest strasznie głupie, i że już było. Trochę w tym był dla mnie Kantor, ale miałem różne inne flashbacki, wtedy czytałem sporo, ukazał się m.in. w tamtym czasie "Dadaizm" Hansa Richtera. Mniej więcej wiedziałem więc o ruchach awangardowych, byłem fanem futuryzmu rosyjskiego. Można powiedzieć, że byłem na bieżąco, więc to, co zobaczyłem tam wydawało mi się trochę wsteczne i odrażające, ale też śmieszne i ciekawe.
W swojej książce Tymon Tymański opisuje m.in. happeningi i akcje, których także stał się częścią i współtwórcą, i opowiada o postaciach związanych z formacją. Ale prezentuje też arcyciekawy własny świat, pełen literackich, muzycznych, filozoficznych i duchowych fascynacji i olśnień. Język pozycji jest ciekawy i niejednorodny, zabawny, a nierzadko i „wariacki”, całkowicie pozbawiony półśrodków.
„Totart był wielką rzeczą”
Książka kończy się na 1989 roku. Czy to znaczy, że Totart wtedy przestał mieć rację bytu?
- Po 89 Totart miał sens, ale nie miał już tej siły rażenia. Ja też podjąłem inną przygodę, a koledzy dalej działali, jako postTotart. Nie do końca dobrze odnajdywałem się w katastrofizmie Zbyszka Sajnóga, czułem się bardziej absurdystą - on był od Witkacego, ja bardziej od Gombrowicza - wspominał podczas spotkania artysta. - Miałem potrzebę czegoś nowego, zabrałem się za tworzenie sceny yassowej i oddaliłem się od Totartu. To nie było dla mnie już tak interesujące, wcześniej Totart robił rzeczy dużo bardziej wszechstronne, happening, akcjonizm, action painting, druk czasopism ulotnych, kabaret, spotkanie poetyckie, te wszystkie formy, którymi się zajmowaliśmy. Po prostu uznałem, że mi Totart nie jest już potrzeby, bo on jest we mnie. Totart był wielką rzeczą na swój sposób. Chwalę, go, wielbię, adoruję, dlatego poświęciłem mu książkę liczącą 400 stron, a oryginalnie było ich 600.
Takiej książki jeszcze nie było
„Sclavus” łączy w sobie i elementy biografii artystycznej, i wciągającej beletrystyki, i imponującego eksperymentu literackiego. Znakomicie przybliża ludzi, ówczesną kulturę i muzykę. Tymański ciekawie pisze o scenie jazzowej. Nie brakuje wspomnień, od których mieszkańcom Trójmiasta zakręci się łza wzruszenia w oku.
- Totart mógł powstać tylko w Gdańsku, w Trójmieście, gdzie byliśmy wykorzenieni. To miejsce zawsze obfitowało w ludzi, energię, tu byli poeci, pisarze, działa się muzyka - mówił Tymański. Ale i nie ukrywał, że te czasy mogą być już za nami. - Dzisiaj jest problem z infrastrukturą, w latach 90. bywało lepiej. Są fajne miejsce, jak stocznia czy Garnizon, ale to działania komercyjne. Trójmiasto jest pod tym kątem zapomniane. Pozostaje Warszawa i reszta kraju.
Książkę można kupić na stronie gdańskiego Wydawnictwa Części Proste: czesciproste.pl.