W PGE Vive Kielce brakowało kilku podstawowych graczy, którym trener Tałant Dujszebajew dał odpocząć między weekendowymi spotkaniami Ligi Mistrzów oraz kontuzjowanego Mariusza Jurkiewicza. W Torus Wybrzeże zabrakło z kolei zmagających się z urazami Mateusza Wróbla i Ramona Oliveiry. Gdańszczanie gdyby nawet zagrali ze swoimi dwoma asami, to i tak mieliby iluzoryczne szanse na sukces z jednym z najlepszych zespołów Starego Kontynentu. Oczywiście teoretycznie, bo w sporcie wszystko jest możliwe.
To "możliwe" trwało przez pół godziny. W 5. minucie na 1:0 z rzutu karnego rzucił Krzysztof Komarzewski, kilkadziesiąt sekund później Ksawery Gajek z akcji podwyższył na 2:0. Za moment było 2:2, ale gdańszczanie nie przestraszyli się utytułowanego rywala a kolejne trafienia m.in. Pawła Papaja, Komarzewskiego i Kamila Adamczyka pozwoliły im wyjść w 26. minucie na prowadzenie 10:7! Na przerwę schodzili z przewagą dwóch goli (11:9). W tym czasie świetnie w gdańskiej bramce spisywał się Przemysław Witkowski, który momentami był nie do zatrzymania.
Czy będzie sensacja? - zastanawiali się pewnie kibice w przerwie. Nie było. Kielczanie po powrocie na parkiet rzucili z rzędu trzy bramki z rzędu. W 33. minucie po rzucie Komarzewskiego było 13:14, ale w 50. minucie już 13:22.
Torus Wybrzeże Gdańsk - PGE VIVE Kielce 17:27 (11:9)
Torus Wybrzeże: Witkowski, Chmieliński - Powarzyński 3, Komarzewski 3, Adamczyk 3, Salacz 3, Gajek 2, Dydik 1, Janikowski 1, Papaj 1 oraz Sulej, Gądek, Sadowski, Bednarek, Frańczak, Pieczonka
PGE Vive: Kornecki, Wałach - Moryto 5, Karalek 4, Vujović 4, Lijewski 4, Jachlewski 3, Kulesz 3, Fernandez 3, Dujshebaev 1 oraz Guillo
ZOBACZ ZDJĘCIA Z MECZU