Wśród spotkanych na jarmarku sprzedawców są tacy, którzy obruszają się na określenie „handlarze”. Mówią o sobie - "pasjonaci". To chyba lepiej do nich pasuje, bo większość z nich z handlu starociami nie żyje, a wystarczy zamienić z nimi kilka zdań, by mieć pewność, że szczerze kochają swoją pasję i nie umieliby bez niej żyć.
- Jeszcze nie zdarzyło mi się opuścić jarmarku – mówi pan Marek, który prezentuje swoje zdobycze od pierwszej edycji powojennego jarmarku. - To byłoby niebezpieczne, bo od razu mszę świętą zamawialiby za mnie koledzy. Jarmark gdański był zawsze okazją do spotkania się z wieloma zbieraczami. Nie było tu żadnych klasowych różnic, bo i profesor politechniki gdańskiej potrafił tutaj stać – wspomina pan Marek.