O tym, z jakim cierpieniem - kobiety, ale w konsekwencji również mężczyzny, a więc całej rodziny - wiąże się uprzedmiotowienie jednej ze stron w związku mówi m.in. sztuka Henrika Ibsena z roku 1879 - “Nora”.
Główna bohaterka sztuki, Nora to piękna młoda kobieta, matka trojga “rozkosznych dzieci”, na pierwszy rzut oka dobrze odnajdująca się w roli wiewióreczki, skowronka, małego ptaszka czy słowiczka - bo tymi zwierzęcymi zdrobnieniami lubi zwracać się do niej mąż - Helmer, coraz lepiej sytuowany, dyrektor banku z jeszcze świeżą nominacją. Pryncypialny zwolennik żelaznych zasad: “Żadnych długów! Nigdy nie pożyczać!”, kocha żonę i jest z niej dumny, gdy ta... ładnie wygląda na balu. Gdy Nora pięknie poprosi jest w stanie poświęcić jej chwilę uwagi, a nawet ulec drobnym prośbom czy zachciankom. Z wielkim zadowoleniem wydziela jej pieniądze, nie rezygnując przy okazji z roli wychowawcy - łaja, upomina, rozlicza i poucza w dobrej wierze oczywiście, bo Helmer jest w swoim mniemaniu dobrym mężem - odpowiedzialnym i dbającym o dom.
Od tej “małej rozrzutnicy” (słowa Helmera) mąż, ale i społeczeństwo, wymagają jednak bardzo dużo. Niby tylko infantylny ptaszek, ale jego rola w kształtowaniu dzieci jest kluczowa: “Wszyscy ludzie zdeprawowani mieli matki złe i kłamliwe” - grzmi mąż, a Nora kuli się na te słowa, bo ona, żeby przetrwać - ma swoje tajemnice. Jest uwikłana w pewien finansowy układ, którego ujawnienie - jak sądzi - grozi katastrofą. I nie myli się - do katastrofy, ale najpierw do przebudzenia i katharsis bohaterki - doprowadzi ujawniona prawda.
Spektakl na gdańskiej scenie wyreżyserował Radosław Rychcik, autor głośnych “Dziadów” przygotowanych w Teatrze Nowym w Poznaniu, sześć lat temu. W gdańskiej realizacji Rychcik również użył inscenizacyjnego manewru - zmienił miejsce i czas akcji sztuki. W Poznaniu, aby zuniwersalizować jej przekaz, w Gdańsku, aby przybliżyć nam emocje bohaterki. Nora to już nie dama z XIX-wiecznego salonu, ale amerykańska housewife z lat 50. czy 60., przyjmująca gości w eleganckim living roomie. Jedyną jej troską, na pierwszy rzut oka, jest zadawalanie męża. Jedynym grzechem - zajadanie w ukryciu ciasteczek. Kobieta-dziecko. Łasząca się i uwodząca, nigdy szczera.
Przywodzi na myśl Laurę Brown z “Godzin” Michaela Cunninghama, Cathy Whitaker z “Daleko od nieba“ Todda Haynesa czy Joannę Eberhart z “Żon ze Stepford”, które nie najlepiej radziły sobie z narzucaną im społeczną rolą.
W inscenizacji Rychcika piękne sukienki, pantofelki, nienaganne fryzury i brak praw przeistaczają żywą kobietę w lalkę z wiecznie przyklejonym uśmiechem. Już pierwsza scena to założenie ilustruje - w rozmowie z dawno niewidzianą przyjaciółką Panią Linde, są przez moment jak lustrzane odbicia, idealnie wpisane w standard i styl prowadzenia rozmowy. Taką Norę poznajemy - paplającą trzpiotkę, której remedium na smutki jest zasobny portfel męża. Ale wkrótce do głosu dojdą prawdziwe uczucia.
Silną stroną tego spektaklu są detale - stroje, meble, kolory, printy - eleganckie kostiumy i pieczołowicie dopracowaną scenografię zaprojektował Łukasz Błażejewski. To one, i muzyka, bez wątpliwości osadzają naszą wyobraźnię w tamtych czasach.
Czy jednak zmiana czasu akcji nie obniżyła wagi problemu? Czy decyzja odejście od męża w latach 70. XIX wieku oznaczała dla kobiety to samo, co prawie 100 lat później? Niezupełnie i może dlatego gdańskiej “Norze” brak tego tragicznego rysu, napięcia, czekania na cud.
Przez część spektaklu ze sceny wieje chłodem. Dystans, również fizyczny pomiędzy małżonkami podkreśla relację bohaterów, lecz nie pomaga widzowi zaangażować się dostatecznie w konflikt.
Bohaterka oryginalnej sztuki Ibsena jest na granicy szaleństwa, myśli o samobójstwie, gdy widzi jak jej dotychczasowe szczęśliwe, spokojne życie wymyka się z rąk. Nie mamy wątpliwości, że kocha męża, a on ją również darzy uczuciem. To patriarchalny układ, w którym tkwią jest źródłem ich nieszczęść.
Nora “amerykańska” zdaje się bardziej cierpieć nie z powodu powolnej utraty dotychczasowego życia, ale właśnie - z powodu tkwienia w nim, z mężem, którego oszukuje i chyba nie lubi.
Mocnym akcentem spektaklu jest rola Doroty Androsz. Zanim jej Nora zdobędzie się na szczerość wobec męża i siebie samej, to jej ciało będzie dawać znaki. Dorota Androsz tę fizyczność, bolesną dla widza, interpretuje bezbłędnie. Jednym z najbardziej dojmujących momentów przedstawienia jest scena tańca kobiety, który z radosnej zabawy przemienia się w metaforyczną walkę o życie. Androsz jest jak jedna z tancerek “Czyż nie dobija się koni?”.
Męscy bohaterowie są do siebie dość podobni. Dobry mąż w interpretacji jest faktycznie całkiem dobry (Grzegorz Gzyl), prześladujący Norę Adwokat Krogstad (Cezary Rybiński) nie budzi grozy, a cichy adorator Doktor Rank (Robert Ninkiewicz), jest tak ironiczno-drwiący, że trudno traktować jego słowa poważnie. Umiera? Kocha się w Norze? Gdzieś gubi się napięcie i w finałowej, dramatycznej scenie widzowi towarzyszy bardziej zaskoczenie niż współczucie.
Ta premiera pojawia się na gdańskiej scenie w jednym z najgorętszych w historii III RP momencie, gdy na ulicach polskich miast od kilku dni setki tysięcy kobiet i mężczyzn protestują przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Walczą o prawa człowieka. Bo czymże innym jest autorytarne zmienianie ustawy decydującej o zdrowiu i życiu połowy obywateli kraju, jak nie ograniczaniem ich praw?
W latach 60. zdjęcie przez cenzurę “Dziadów“ Dejmka z repertuaru warszawskiego Teatru Narodowego, stało się zarzewiem do buntu. Mamy rok 2020, i z powodu tego spektaklu ludzie nie wyjdą na ulice. Oni już tam są.
Premiera: 23 października 2020 r. w Starej Aptece. Kolejne spektakle: 10, 11 i 12 listopada w Starej Aptece.
Henrik Ibsen
NORA
Przekład: Anna Marciniakówna
Reżyseria i opracowanie tekstu: Radosław Rychcik
Scenografia i kostiumy: Lukasz Błażejewski
Muzyka: Michał Lis
Video: Piotr Lis
W spektaklu występują: Grzegorz Gzyl - Mecenas Helmer, Dorota Androsz - Nora, jego żona, Robert Ninkiewicz - Doktor Rank, Katarzyna Kaźmierczak - Pani Linde, Cezary Rybiński - Adwokat Krogstad.