Była to trzecia rozprawa w procesie zabójcy prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, który rozpoczął się 28 marca.
Tym razem, z powodów technicznych rozprawa odbyła się w dużo mniejszej sali. W formie wideo połączono się z Sądem Okręgowym w Łodzi, gdzie stawiło się troje świadków związanych z zespołem Blue Cafe, który wystąpił 13 stycznia 2019 r. podczas koncertu finałowego WOŚP na Targu Węglowym.
Stefan W. nie siedział, jak na poprzednich dwóch rozprawach w klatce za szybą. Na ławie oskarżonych pilnowało go dwóch policjantów. Mężczyzna traktowany jako niebezpieczny więzień został doprowadzony w czerwonym uniformie. Miał skute kajdankami ręce i nogi. W przeciwieństwie do poprzednich rozpraw zabójca prezydenta Gdańska zachowywał się inaczej. Nie był otępiały i nieruchomy. Często dłuższymi chwilami wpatrywał się w znajdujących się w odległości kilku metrów od niego licznych dziennikarzy i fotoreporterów. Wodził też wzrokiem po całej sali. Czasami również pochylał głowę, opierał ją na rękach lub patrzył w podłogę.
Agresja wobec policjanta
W pewnym momencie Stefan W. nagle zerwał jednemu z funkcjonariuszy pagon z prawego ramienia. Sąd pouczył oskarżonego, że jeśli następnym razem zdarzy się coś podobnego, to nałoży na niego środki dyscyplinujące np. w postaci wyprowadzenia z sali sądowej. Mężczyzna, podobnie jak na poprzednich rozprawach, nie odezwał się ani słowem.
- My przede wszystkim dziś widzieliśmy, że oskarżony uważnie słuchał zeznań świadków. To nie było tak, że był odrealniony i nie wiedział, co się dzieje. Natomiast zerwanie pagonu policjantowi to była demonstracja. Chciał pokazać, że jest nieobliczalny i nie wiadomo, co on może zrobić. Jest to kontynuacja tej samej linii, to jest cały czas ta jego wersja pokazywania, że on jednak jest niepoczytalny i trzeba coś zademonstrować, co miałoby o tym świadczyć. Ale naszym zdaniem, tak nie jest - powiedział dziennikarzom Zbigniew Ćwiąkalski, pełnomocnik wdowy po prezydencie Gdańska Magdaleny Adamowicz, która występuje w procesie w charakterze oskarżyciela posiłkowego.
Adwokat zwrócił uwagę, że do incydentu doszło w momencie, gdy jeden ze świadków opowiadał o odrzuceniu noża przez Stefana W. po tym, jak został obezwładniony przez jednego z członków ekipy technicznej podczas koncertu WOŚP.
- Więc widać, że on te momenty bardzo dobrze kojarzy. Wybrał sobie najlepszy moment, gdy są media. I to odrzucenie noża miało tu być zademonstrowane w podobny sposób. Tylko oczywiście, już nie noża, ale zerwanego pagonu, rzuconego na salę - ocenił b. minister sprawiedliwości.
Podkreślił, że oskarżony dobrowolnie uczestniczy w rozprawie i mógłby odmówić wyprowadzenia z celi.
Opinię o tym, że podczas poniedziałkowej rozprawy Stefan W. odmiennie reagował na to, co się dzieje na sali rozprawy podzielił Jerzy Glanc, pełnomocnik brata prezydenta Gdańska Piotra Adamowicza, występującego w roli oskarżyciela posiłkowego.
- Był zainteresowany treścią zeznań. To świadczy o tym, że oskarżony prawidłowo reaguje na sytuację, w której się znajduje. To już nie była niema twarz, która próbuje dać przekaz, że na nic nie reaguje. On tego planu, który założył od początku, dziś nie wytrzymał - uważa adwokat.
Podobne zdanie wyraziła prokurator Agnieszka Nickel-Rogowska.
- Przez wszystkie lata, kiedy pracuję widziałam, że oskarżeni zachowują się w różny sposób i to akurat zachowanie wpisuje się w całej spektrum zachowań. Odnoszę jednak wrażenie, że oskarżony uczestniczy w jakiś sposób w rozprawie. Słucha co mówią świadkowie, jego mowa ciała świadczy o tym, że bierze udział w rozprawie - oceniła.
To był ten sam człowiek, który wbiegł na scenę
Podczas rozprawy zeznawał m.in. 44-letni Łukasz F., współpracownik zespołu Blue Cafe, zajmujący się przygotowaniem instrumentów do gry.
Przyznał, że ok. dwóch godzin przed odliczaniem światełkiem do nieba, po którym doszło do zamachu na prezydenta Gdańska, widział 2-3 razy Stefana W. z tyłu sceny.
- Dziś wiem, że to była ta osoba. Nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, że był to ten sam człowiek, który potem wbiegł na scenę - oświadczył w sądzie Łukasz F.
Mężczyzna przesłuchiwany tego samego wieczora po tragedii nie zeznał jednak, że widział napastnika wcześniej.
- Miałem dużo czasu, aby przeanalizować tę sytuację raz jeszcze. Dziś mi się przypomniało, że widziałem go przed atakiem dwa razy, może więcej. Nie wzbudzał u mnie żadnych wątpliwości, czy powinien tam być, czy nie. Poruszał się swobodnie. Tam z tyłu sceny mogły być tylko osoby z identyfikatorami, u niego nie widziałem identyfikatora - mówił świadek wyjaśniając różnicę w swoich zeznaniach.
Technik grupy Blue Cafe opowiadał też o dramatycznych próbach ratowania życia Pawła Adamowicza.
- Ktoś krzyknął, że prezydenta ugodzono nożem. Byłem przy akcji dwóch ratowników medycznych, kiedy poszkodowany stracił przytomność. Zobaczyliśmy, że ma jedną ranę kłutą. Jak miałem przy sobie taki multitool, który ma niewielkie nożyczki i nimi rozcięliśmy poszkodowanemu sweter czy bluzkę. I okazało, że tam były jeszcze dwie kolejne rany. Ratownicy próbowali zatrzymać krwotok, nie wyczuwali pulsu. Podjęli próbę resuscytacji. Jeden z ratowników pobiegł po defibrylator. Usiłowali przywrócić krążenie, ale urządzenie nie było w pełni sprawne: bateria nie była naładowana. Przyjechała karetka pogotowia i włączono nowy defibrylator - mówił Łukasz F.
Nie stawiał żadnego oporu
W sądzie zeznawał też kierowca Blue Cafe, 49-letni Maciej K., który na prośbę wokalistki grupy nagrał na telefonie komórkowym film ze światełka do nieba.
- Zobaczyłem mężczyznę, który ma uniesione do góry ręce i w jednej dłoni trzymał nóż. Na scenie było wtedy duże zamieszanie, było pełno dzieci. Powiedziałem do kolegi, że “coś jest nie tak” i chwyciłem statyw od mikrofonu, aby się ewentualnie bronić. Myślę, że ochrona podczas koncertu była OK, ale zawiódł jeden człowiek, który powinien stać przy schodach. Ja staram się stać przy schodach, bo nie zawsze ochroniarze wiedzą, co mają robić i ich pilnuję, ale tym razem nagrywałem ten film. Jak oskarżony został przewrócony na ziemię, to leżał spokojnie. Zrobił to, co miał zrobić i się poddał. On tam mógł zrobić rzeź - powiedział świadek.
Jako świadek zeznawał też 40-letni Andrzej D., realizator dźwięku, który w bohaterski sposób obezwładnił na scenie zabójcę prezydenta Gdańska.
- Byłem z boku sceny za konsoletą, kiedy zobaczyłem człowieka poruszającego się po scenie z nożem w ręku i przemawiającego. Postanowiłem zareagować i wyrwać mu mikrofon oraz usunąć osobę ze sceny, bo nie była tam proszona. Delikatnie pociągnąłem człowieka w swoją stronę. Bez większych problemów osoba się poddała i praktycznie sama położyła się na scenie, a nóż odrzuciła od siebie. On praktycznie sam się położył, niemalże na komendę. Potem na nim ukląkłem, aby się nie wyrwał. Absolutnie nie stawiał żadnego oporu. Następnie, oskarżonego przejęli już ochroniarze - wspominał świadek, który stawił się w sądzie osobiście.
Andrzej D. przyznał, że nie czuł wtedy strachu i działał instynktownie.
- Nie było to pierwsze zdarzenie w tej branży, że na scenę wbiegają przedziwni ludzie. Często starałem się reagować w takich sytuacjach - wytłumaczył świadek.
Kolejna rozprawa została wyznaczona na 28 kwietnia.