Już pierwsza scena “Pinokia” przywodzi na myśl nieme, stare kino. Nawet czołówka jest filmowa - na muślinowej kurtynie wyświetla się tytuł sztuki, litery rozsypują się i znikają. Brzmi muzyka Nino Roty znana z włoskich obrazów Federico Felliniego i Luchino Viscontiego. Filmowe skojarzenia narzucają się też, gdy obserwujemy później rodzaj ruchu scenicznego: drepcący Pinokio, rozbawione dzieci na placu zabaw. Znika kurtyna, widzimy ogromne drewniane pudło prostopadłościanu, z którego scenograf wyczarowuje, co i rusz, nowe światy. Raz jest to dom Dżepetta, raz teatr lalek, a raz brzuch morskiego potwora. Wystarczy inspirująca gra świateł reżysera i choreografa Giorgio Madii, by uwierzyć w sceniczną prawdę.
Opowieść, którą zna każde dziecko na świecie, dzięki XIX-wiecznej książce Carlo Colldiego, na deski teatru operowego w Gdańsku przeniósł Giorgio Madia, doświadczony choreograf, były tancerz Baletu XX wieku Maurice’a Béjarta, autor m. in. nagradzanych, realizowanych w Polsce przedstawień: “Śpiąca królewna”, “Kopciuszek” czy “Opowieści Hoffmanna”.
Reżyser do współpracy przy spektaklu zaangażował Stephana Mannteuffela (scenograf i autor kostiumów) i chociaż obaj panowie pracowali razem po raz pierwszy, widać że artystycznie porozumiewają się znakomicie. Bajkowe postaci “Pinokia” zachwycają nieco futurystycznymi kostiumami, w których w sposób zaskakujący Mannteuffel łączy lateks z puchatymi falbanami (Ślimak) czy wielkie gogle z pończochami (Gadający Świerszcz mógłby zagrać w “Wodnym świecie” Kevina Costnera). Lateksowe ochraniacze na nogach i ramionach Pinokia dopóty odbierają mu ludzką fakturę ciała, dopóki nie odkryje w sobie synowskiej miłości. Na pewno niełatwo było tancerzom nosić te kostiumy na scenie, ale efekt był znakomity.
Madia obiecywał w zapowiedziach teatr, który zróżnicowanym językiem tańca opowie nam historię drewnianego chłopca w lekki, dowcipny sposób. I obietnicy dotrzymał: balet klasyczny (Beata Giza jako Błękitna Wróżka jest uosobieniem pięknej, zwiewnej baletnicy), elementy tańca współczesnego przeplata akrobatycznymi popisami tancerzy, które wymagają nieznanych im dotąd, skomplikowanych umiejętności. Nowy zespół baletu Opery Bałtyckiej poradził sobie z nimi świetnie, jak również z aktorskimi wyzwaniami (Oleksandr Khudimov w roli Pinokia jest wzruszający, zabawny i bardzo sprawny) pozostawiając wrażenie, że oni również bawią się doskonale.
Czy Madii udało się po raz kolejny uwieść publiczność? Obserwując reakcje pięciolatka, który siedział obok mnie - na pewno tak. Przy zmianie scen przejęty pytał mamę: “Czo telas?” A gdy zły Kot (zabawna i świetna aktorsko Sayaka Haruna-Kondracka) wraz z Lisem (Bartosz Kondracki) skradają się nocą, by okraść Pinokia, wtulał się w mamę przestraszony. Publiczność wiele scen nagrodziła oklaskami. Magia Madii działała.
Niestety, dla mojego małego sąsiada 1,5 godzinny spektakl bez nawet jednej przerwy był zbyt dużym wyzwaniem. Po godzinie jego krzesełko opustoszało. Być może powodem jego zmęczenia była zbyt późna pora (spektakl zaczynał się o godz. 19), a może nieco zbyt monotonna ścieżka dźwiękowa w pierwszej połowie spektaklu, która odrobinę nużyła i dorosłą publiczność? Potem jednak akcja przyspieszyła, by dowieść nas, w szalonym tempie zabaw na Wyspie Przyjemności, do finału. A gdy bajka się kończy, z niechęcią wróciliśmy do naszego realnego świata.