Izabela Biała: Czy wszyscy gdańszczanie, których piwnice zostały zalane po wielkiej ulewie mogą liczyć na pomoc straży pożarnej w wypompowywaniu wody?
St. bryg. Jakub Zambrzycki: - Oczywiście, że tak. Mamy odpowiedni sprzęt służący do tego i taki jest standard, że gdy dochodzi do zalania gdziekolwiek, nieważne zresztą z jakiej przyczyny, to przyjeżdżamy i wypompowujemy wodę. Tylko, że w tej chwili tych zalanych piwnic są setki: Aldony, Wajdeloty, Bohaterów Getta, Grunwaldzka, Strzyża, Oliwa... Sukcesywnie będziemy ludziom pomagać. Priorytetem było przywrócenie komunikacji: Węzeł Kliniczna, skrzyżowania Grunwaldzka i Żołnierzy Wyklętych, a także np. ul. Swojska, gdzie zagrożony był zakład energetyczny, a to mogłoby się skończyć nieszczęściem jeśli chodzi o zasilanie miasta. To są najważniejsze zadania i na nich skoncentrowaliśmy się na początek. A powoli, przez cały weekend, ogarniamy drobniejsze rzeczy.
Czy można założyć, że do poniedziałku uda się zlikwidować wszystkie zalania w budynkach?
- Zobaczymy. Zresztą część wód w tym czasie na pewno opadnie. Doskonale było to widać, jak 15 lipca rano walczyliśmy z chłopakami na skrzyżowaniu przy Galerii Bałtyckiej. Kiedy udrożniliśmy studzienki i woda zeszła ze skrzyżowania, to zeszła również w części sklepów, poziom zalania w piwnicach też zdecydowanie opadł. To jest wszystko ze sobą powiązane. Strzyża jest specyficzna, jak jest zapchana mułem i wypełniona wodą po brzegi to przy takiej ulewie z jaką mieliśmy do czynienia, studzienki burzowe przestają działać. Powoli zajmiemy się wszystkim, ale to musi trochę potrwać. Dwadzieścia lat pracuję w Straży Pożarnej, a nie pamiętam takiej służby. W całym 2015 roku mieliśmy cztery tysiące wyjazdów, a minionej nocy od godziny 18 do drugiej - trzeciej w nocy odebraliśmy tysiąc osiemset zgłoszeń!
Jak jest zorganizowana praca strażaków w takich ekstremalnych sytuacjach?
- Od ósmej wieczorem 14 lipca pracowało 120 gdańskich strażaków na 290 funkcjonariuszy łącznie plus ponad 30 osób, które ściągnęliśmy z województwa. 15 lipca rano doszli następni koledzy, sukcesywnie się wymieniamy. Praktycznie dwie zmiany z trzech są cały czas w pracy. Jedną zmianę zostawiliśmy sobie na świeżo na poranek 16 lipca, żeby nowa ekipa przyszła i skończyła to, co my zaczęliśmy. Bez sensu było ściągać więcej osób, bo nie mamy tyle sprzętu. No i jakiś zapas wypoczętych ludzi musi być.
Pierwszej nocy zaczęliśmy od sytuacji zagrożenia życia i zdrowia, czyli od osób - muszę to podkreślić - które w sposób nieodpowiedzialny znalazły się w tonących samochodach, a także w autach (to już bardziej losowa sytuacja) przygniecionych przez drzewa. Pomocy potrzebowały też osoby niepełnosprawne i z ograniczą możliwością poruszania się, które nie mogły opuścić swoich domów. Dwóm szpitalom groziła ewakuacja, bo woda wdzierała się do stacji transformatorowych. A dalej: urząd miasta, komenda policji, dworce, tunele.
A gdańszczanom pozostaje cierpliwie czekać…
- Trzeba czekać i się nam przypominać. My się nie gniewamy, jak ktoś do nas zadzwoni po raz kolejny. Trzeba też liczyć na naturę. Jak nam się pogoda poprawi, to szybciej się ze wszystkim uporamy. Według prognoz nie ma już padać, ale 14 lipca dostaliśmy prognozę o opadach 30-40 litrów na metr kwadratowy, maksymalnie 60, a spadło 160.
Nie wierzy już pan synoptykom?
- Generalnie wierzę, ale raz na kilkanaście lat zdarzają się takie sytuacje, jak ta potężna ulewa. Byłem zszokowany siłą deszczu i wiatru, żywioł jest nie do pokonania niekiedy, trzeba się z tym pogodzić.
Czy pracował pan również przy powodzi w 2001 roku?
- Pewnie, że tak.
Jakie porównałby pan te dwa wydarzenia?
- Nie ma porównania. Postęp techniczny Gdańska w zabezpieczeniu przeciwpowodziowym jest olbrzymi, przecież opady były większe niż w 2001 r. Gdyby nie było tych wszystkich zbiorników retencyjnych na górnym tarasie to byłaby tragedia, zdecydowanie większe straty niż w 2001 roku. Oczywiście zawsze można wszystko poprawić i lepiej się przygotować, ale infrastruktura wodna zdecydowanie się poprawiła i to nam pomogło, nie ma co ukrywać.