Gdańszczanie przyjmują uchodźców z ogarniętej wojną Ukrainy, wysyłają pomoc materialną, zbierają pieniądze. Tak wielkie wsparcie nie byłoby możliwe bez osobistego zaangażowania wielu osób, w tym wolontariuszy. Wśród nich są gdańscy wolontariusze z Ukrainy, którym z powodu niepokoju o ojczyznę, członków rodziny i przyjaciół jest szczególnie ciężko, Marjam Yunis jest jedną z nich.
W programie Agnieszki Michajłow “Jestem z Gdańska”, emitowanym na portalu gdansk.pl, młoda wolontariuszka opowiedziała o sytuacji swojej rodziny. Ona jest bezpieczna, od trzech lat mieszka i pracuje w Gdańsku, dziś czeka na swoją rodzinę i organizuje zbiórki pomocowe dla Ukrainy.
- Mam z moją rodziną cały czas kontakt - mówi Marjam Yunis. - Mama z dwiema siostrami w wieku jedenastu i czternastu lat właśnie jedzie na granicę z Polską samochodem, ojciec walczy w obronie terytorialnej. Cała moja uwaga jest skupiona na nich, martwię się, czy dotrą bezpiecznie. Z tatą też mamy kontrakt, to krótkie wiadomości, dzięki którym wiemy po prostu, czy żyje.
- Jak wygląda zorganizowanie takiego przejazdu, jak mama z siostrami dotrą na granicę? - zapytała Agnieszka Michajłow.
- Moja rodzina ma szczęście, bo ma samochód - powiedziała dziewczyna. - Wszyscy sobie pomagają, zorganizowali paliwo. Bardzo się o nie boję, mama też się boi, bo musi wraz siostrami przejechać połowę Ukrainy, sama pod obstrzałem armii rosyjskiej.
Na pytanie prowadzącej, jak podejmuje się decyzje o porzuceniu dotychczasowego życia, Mirjam powiedziała, że mimo iż w Ukrainie nie ma już bezpiecznych miejsc, dla jej mamy była to bardzo trudna decyzja. Zwlekała, nie chciała wyjechać, zostawiać mieszkania, całego życia uważając, że to jej miejsce na ziemi. Zdecydowała się dopiero, kiedy okazało się, że już nie ma nic ważniejszego niż własne bezpieczeństwo.
- Czy przed wybuchem wojny mieszkańcy Ukrainy czuli, że atak może nastąpić, czy spodziewaliście się tego? - pytała Agnieszka Michajłow.
- Tak, czuło się, że coś wisi w powietrzu, ale nikt nie myślał, że Rosja zdecyduje się na wojnę, że zacznie nas bombardować - tłumaczy Mirjam. - Nikt nie chciał nigdzie wyjechać, uciec, wydawało się nam, że do najgorszego nie dojdzie. O wojnie uczyliśmy się na historii, nikt nie myślał, że zobaczymy ją na żywo.
Jak podkreśliła Mirjam, mieszkająca przy granicy z Rosją, do początku wojny w 2014 roku stosunki z Rosją były poprawne.
- Nigdy nie myślałam, że Rosja może nas zaatakować, miałam w Rosji przyjaciół - tłumaczyła wolontariuszka. - Putinowi nie podoba się, że Ukraina jest niepodległym krajem, ze swoim językiem, historią. Mówię po rosyjsku, ale teraz staram się mówić po ukraińsku, żeby Polacy, cały świat zobaczył, że Ukraińcy to osobna nacja, nie Rosja.
Zobacz cały program: