Trochę to trwało, zanim szacowna komisji Księgi Rekordów Guinnessa w Wielkiej Brytanii podjęła decyzję o uznaniu polskiego rekordu - próba bicia odbyła się 6. listopada 2015 r.
- Ale jest! Wczoraj (18 maja - red.) otrzymaliśmy informację, że się udało. Ogromna radość dla wszystkich uczniów i nauczycieli. Niedługo dostaniemy oficjalny certyfikat, który uroczyście powiesimy w szkole - cieszy się Anna Liszewska, koordynatorka rekordowej akcji, nauczycielka wczesnej edukacji w Szkole Podstawowej nr 45 im. Bohaterów Westerplatte w Gdańsku.
W ramach ogólnopolskiego projektu “Śniadanie daje moc” powstał pomysł, żeby pobić dotychczasowy rekord we wspólnym przygotowywaniu zdrowego śniadania należący do chińskich uczniów. Udało się tego dokonać - polskich dzieci było aż o 444 więcej!
Chińczycy lepili tradycyjne dla swej kuchni małe pierożki, a osiemdziesięcioro uczniów SP nr 45 (klasy 0-III) przygotowało w listopadzie twarożek z warzywami, kanapki na ciemnym chlebie i owocowe szaszłyki.
Anna Liszewska wspomina wielki dzień i czas przygotowań do bicia rekordu: - Musieliśmy postępować według określonego scenariusza. Wystarczyłby jeden błąd w tej procedurze i już byłoby po rekordzie - podkreśla nauczycielka. - Chętnych mieliśmy więcej niż było miejsca, bo nasza sala gimnastyczna nie jest zbyt duża, a uczniowie musieli pracować w jednym pomieszczeniu.
Produkty spożywcze do przygotowania śniadania były narzucone z góry, trzeba były oszacować ilość potrzebną dla szkolnej grupy i zadbać o spożytkowanie ewentualnych pozostałości. Na każdą dziesiątkę dzieci przypadał jeden opiekun, oprócz tego szkoła musiała zaprosić do udziału w akcji obserwatorów zewnętrznych - świadków i tzw. stewardów, którzy przyglądali się pracy przy poszczególnych stołach, by móc zaświadczyć później swoimi podpisami o zaangażowaniu uczestników. Jednym ze stewardów był Piotr Kowalczuk, zastępca prezydenta Gdańska ds. polityki społecznej, kolejnymi - posłanka Ewa Lieder oraz dr Anna Cieplińska i Aleksandra Włoch z Ośrodka Promocji Zdrowia i Sprawności Dziecka w Gdańsku.
No i - najważniejsze - wszystkie polskie szkoły biorące udział w próbie musiały zsynchronizować zegarki i zacząć co do sekundy o godz. 10. Inaczej praca poszłaby na marne. To był moment największego stresu: organizatorzy bali się trochę czy uda się wystartować "aż tak" punktualnie przy dużej ilości zaangażowanych osób (nie tylko ze szkoły).
Koordynatorka bicia rekordu musiała zadbać również o dokumentację fotograficzną.
- Powstała ogromna ilość zdjęć, każdy uczestnik musiał był widoczny, a także dokumentacja pracy dzieci przy poszczególnych stołach, panorama całej sali… - wylicza Anna Liszewska. - No i jeszcze wspólne zdjęcie wszystkich, które trzeba było wykonać w ten sposób, żeby sędziowie księgi rekordów mogli policzyć każdą główkę.
Wypełnianie drobiazgowej dokumentacji trwało do końca grudnia, później koordynatorzy akcji w Warszawie wysłali zbiorczy raport do Wielkiej Brytanii. I - nastąpiło blisko półroczne oczekiwanie na werdykt.
- W końcu nadeszło potwierdzenie, którego mogliśmy się spodziewać, zważywszy liczbę dzieci, które szykowały śniadanie, ale wątpliwości, że może formalnie coś poszło nie tak, że coś przeoczyłam po drodze, gdzieś się w głowie czaiły - mówi Anna Liszewska. - To było duże wyzwanie, ale gra warta świeczki. Mogę powiedzieć o sobie, że mam doświadczenie jako koordynator bicia rekordu Guinnessa - śmieje się nauczycielka. - Ta niecodzienna akcja wymagała sporo wysiłku fizycznego i psychicznego. Ale - podjęłabym się tego wyzwania raz jeszcze.
Czytaj także: