Agnieszka Michajłow: Dla ciebie 24 listopada to jaki jest dzień? Co ty pamiętasz, co chcesz pamiętać, czego nie chcesz pamiętać? Czy to są emocje wciąż żywe? Dwadzieścia siedem lat wydawałoby się, że długo.
Anna Golędzinowska: - To są na pewno emocje już mocno oswojone. Pierwsze rocznice były dla mnie dość traumatyczne, też to się wiązało być może z tym, że wtedy było bardzo duże zainteresowanie, też była bardzo duża wrzawa medialna, przypominanie kadrów z tego czasu. To bardzo silnie działało, jednak im dalej, tym… Mówi się, że czas leczy rany. To nie we wszystkim tak działa, ale jeżeli chodzi tutaj o oswojenie tych emocji, to przyznam, że w miarę upływu czasu zaczęłam patrzeć na to wydarzenie z troszeczkę innej perspektywy. Myśmy, tak jak było już wspomniane, założyli Stowarzyszenie, zaczęli się samoorganizować i gdzieś tam człowiek zaczął patrzeć na tą datę jako na czas, kiedy spotka swoich dobrych znajomych, przyjaciół, bo myśmy się zdążyć zaprzyjaźnić przez te lata. Wymieni informacje co nowego, więc gdzieś tam zaczęła dominować bardziej wdzięczność za ludzi, których mieliśmy okazję poznać na swojej drodze. Przez… Oczywiście nie chcę powiedzieć, że to dobrze, że ten wypadek się stał, ale gdzieś ludzie, przywiązanie do ludzi, relacje zaczęły odgrywać większą rolę, niż wspomnienie o tragedii.
A ty masz takie poczucie, że wtedy w jakimś sensie narodziła się jeszcze raz No bo wydarzenie było dramatyczne. Z tego co pamiętam, to trafiłaś do Siemianowic Śląskich. Tam trafiały osoby, które były najdotkliwiej poparzone.
- Można tak powiedzieć, to znaczy na pewno po tym wydarzeniu myśmy tak naprawdę wszyscy musieli jakoś na nowo się odnaleźć w życiu. Tak, na… Na nowo oswoić z pewnymi rzeczami, nabrać odwagi. I na początku wydawało się, że świat zawalił się gdzieś na głowę, potem człowiek sam w sobie, z pomocą innych mądrych ludzi wokół, odkrywał, jednak jest w stanie przenosić góry - gdzieś tam umownie mówiąc. Ja byłam bardzo nieśmiałą nastolatką i nagle się okazało, że tu jesteśmy w stanie coś zorganizować, napisać wniosek, wystąpić publicznie, wypowiedzieć się na ten temat i że to jest wszystko możliwe, a przede wszystkim - i co najważniejsze - pomimo tego, że na początku, no nie ma co ukrywać, to były spore trudności również z koncentracją, z nauką… Że jesteśmy w stanie wrócić do swojego życia. Jesteśmy w stanie zaplanować najpierw studia, potem jakiś pomysł na życie zawodowe i że do tego życia wraca, to jest najważniejsze.
Czy fizycznie pozostało coś z tego wypadku? Czy to już jest absolutnie także fizycznej poza tobą?
- Fizycznie będę miała blizny do końca życia, natomiast to na szczęście nie jest kwestia, która wymaga leczenia już w tym momencie, więc tak naprawdę nie postrzegam też tego jako jakieś ograniczenie. Oswoiłam się z tym.
To był taki moment, nie jedyny na szczęście w Gdańsku, niestety związany z tragicznym wydarzeniem, kiedy uruchamiana była taka ludzka solidarność. Także taka pomoc materialna, która była także wam potrzebna i chyba nie tylko materialna. Jak ty, to pamiętasz?
- To zabrzmi może niefortunnie, ale to było szczęście w nieszczęściu, że myśmy nie byli w tym sami, że raz, że byliśmy większą grupą - dwa, że to jednak uruchomiło jakąś niesamowitą wrażliwość, niesamowitą chęć do pomocy, bo z jednej strony to były te zbiórki publiczne. Pamiętam, że też z tak naprawdę zaczynającej w tych latach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy uzyskaliśmy pomoc. Uzyskiwaliśmy też pomoc od miast partnerskich Gdańska. I… no trzeba sobie wprost powiedzieć - to były jednak siermiężne lata dziewięćdziesiąte w polskiej służbie zdrowia, a my przez to, że jakby tyle osób bezinteresownie zorganizowało się i zdecydowało pomóc w naszej sprawie, mieliśmy możliwość leczenia najnowszymi wtedy dostępnymi technologiami.
Rozumiem, że to zabiegi, rehabilitacja, przeszczepy… Tak? Na to wszystko potrzeba było pieniędzy.
- Też środki farmakologiczne, tak, które nie były… Leki, które nie były powszechnie jeszcze stosowane.
Mówiło się wówczas dosyć głośno, długo, o potrzebie stworzenia nawet takiego specjalnego oddziału - pamiętasz? - leczenia poparzeń w gdańskiej Akademii. Nigdy do tego ostatecznie nie doszło. Nie wiem - trochę żal, czy nie? Po prostu taka jest kolej rzeczy, czasem tak bywa...
- Trudno mi to ocenić jednoznacznie, nie zajmując się zawodowo służbą zdrowia. Myśmy faktycznie jako Stowarzyszenie w momencie, w którym jakby cele funkcjonowania Stowarzyszenia zostały wypełnione, nie było już potrzeb, żadnych operacji, żadnych kosztownych zabiegów rehabilitacyjnych, zdecydowali o tym, żeby te pozostałości na koncie były przekazane na właśnie ten cel. Znaczy ja nie mam tutaj wątpliwości, że one zostały przeznaczone na cele związane z leczeniem innych ludzi i to zdecydowanie dobrze. Samego oddziału nie udało się zrealizować. Czy to dobrze czy źle - trudno powiedzieć. Tutaj w Gdańsku mamy do czynienia jednak z rewolucją od lat dziewięćdziesiątych, jeśli chodzi o bazę, bazę szpitalną. Mamy dwa ultranowoczesne gmachy. Teraz przy ulicy Smoluchowskiego. Ufam, że osoby, które mają to nieszczęście mieć podobnego rodzaju wypadek, teraz mają też doskonałą bazę leczniczą. Doskonałe zaplecze, pomimo tego, że jakby dedykowany imienny oddział nie został stworzony.
ZOBACZ ZAPIS WIDEO ROZMOWY:
Zawsze takie zdarzenia mają swoich bohaterów. Dużo czasu minęło. Byli tacy bohaterowie? Także wtedy?
- Powiem tak: byli bohaterowie imienni, było też wielu bohaterów bezimiennych, gdzie po latach wręcz czuję się z tym nieswojo, że ledwo pamiętam imiona. Nie pamiętam nazwisk. Jeżeli chodzi o Gdańsk, no to tutaj pewno cały zespół doktor Tosińskiej.
Doktor Hanna Tosińska-Okrój, tak.
- Tak, tak. Ale też jeżeli chodzi o wsparcie psychologiczne, ale też takie organizacyjne, to już teraz profesor Bogusław Borys, człowiek niesamowicie zaangażowany w naszą sprawę. Ja - tak jak już było wspomniane - miałam okazję być leczona również w Siemianowicach Śląskich, więc tam ja wspominam mieszkańców, którzy przychodzili do nas z wałówką po prostu.
Pomijając już tutaj, może nietakt, pomijając niesamowicie zaangażowany który, który doglądał. Pamiętam, że ordynator przychodził nawet w niedzielę, tak jak taki wujek - trochę podyskutować. Czy czy czujecie się dobrze? Jak się macie? Bo wszyscy w tych Siemianowicach mieli świadomość, że my jesteśmy z Gdańska, że nasze rodziny tutaj nie mogą być cały czas na miejscu i że my potrzebujemy też takiego rodzinnego wsparcia. Więc… to było niesamowite, że przychodzili licealiści, żeby tak po prostu z nami pogadać, żebyśmy mieli towarzystwo. Przychodzili ludzie z jakąś wałówką, kanapkami, o czym już wspominałam. I czuliśmy, że to nie jest tylko procedura medyczna, że mamy naprawdę od - tutaj w moim przypadku Ślązaków - ale tak naprawdę podobne sygnały miałam od moich kolegów, którzy tutaj pozostawali na oddziałach w Gdańsku, że to zaangażowanie osób, których wcześniej nie znały… takie bezinteresowne… było, było niesamowite.
Też warto wspomnieć, myślę - i tak ta moja tu lista będzie długo za krótka - bo programu nie starczy, ale doktora Hansa Paschmeyera, jednego z liderów chirurgii ręki, który tak naprawdę zorganizował gigantyczną pomoc, łącznie z cyklem operacji w swojej klinice w Bremie.
A te ręce to były te miejsca odkryte, które zazwyczaj były mocno poparzone, prawda? Już trochę o tym powiedziałaś, ale mnie się też tak wydaje, bo powiedziałam już, że się znamy od dawna… Że ten pożar spowodował, że jakby się też chyba tak społecznie trochę narodziłaś. Czy to, że potem zaczęłaś działać w Stowarzyszeniu, że potem zostałaś radną dzielnicową, dzisiaj jesteś radną miasta… To nie zaczęło się gdzieś tam, że taka świadomość, że warto coś robić dla innych, że warto działać?
- Trudno powiedzieć, na pewno nastąpiło takie przełamanie, że nabrałam odwagi, żeby wyjść do ludzi, żeby rozmawiać o jakichś wspólnych pomysłach, wspólnych projektach. Natomiast, no potem jakoś moja droga życiowa, myślę, potoczyła się konsekwentnie. Wybrałam się na Wydział Architektury, zaczęłam się interesować - w ramach tej architektury - urbanistyką, organizacją przestrzeni miejskiej. Potem stwierdziłam, nie może być tak, że szewc bez butów chodzi, muszę troszeczkę mojemu otoczeniu lokalnemu mojej dzielnicy, w której okazało się, nie ma Rady Dzielnicy. A później stwierdziłam, że postaram się swoje kompetencje zaoferować mieszkańcom miasta i realizować na tym polu.
No właśnie, a na tych polach ty masz takie poczucie sprawczości, czy bardziej jesteś elementem jakiejś urzędniczej machiny, w której… No właśnie - może ten twój udział nie jest aż taki wielki.
- Znaczy to jest tak, że radny nie jest władzą tak zwaną wykonawczą, prawda? Więc wiadomo, że tutaj funkcjonujemy w pewnej współpracy z panią prezydent, zastępcami, urzędnikami, mieszkańcami, co najistotniejsze. Więc to nie jest tak, że pani radna sobie zażyczy - tak? - i proszę, jest jutro. Natomiast ja staram się wykorzystywać moją wiedzę też jako taka radna współpracująca, negocjująca. Uważam, tego jest trochę za mało w naszej takiej kulturze społecznej w ogóle, więc urzędnicy tutaj zwłaszcza zajmujący się zielenią, mobilnością, urbanistyką, wiedzą, że jestem częstym organizatorem, że często organizujemy wspólne spotkania. Że często organizujemy to z jakąś grupą mieszkańców zainteresowaną tak, żeby wytłumaczyć sobie wszystkie za i przeciw i możliwe drogi rozwiązania problemu.
No właśnie, w jakimś sensie twoją pasją jest zieleń, zieleń w mieście można by powiedzieć, że trochę wyprzedziłaś to, co dzisiaj obserwujemy, ja obserwuję, w polityce miasta. Miasto, nie tylko Gdańsk, jakby się otwiera na zieleń i jakby uznaje, że ta zieleń, która jest, że trzeba ją chronić ponad wszystko. Jak ty oceniasz właśnie ten trend? Teraz Park Południowy, tak. Ratowanie Alei Lipowej za wszelką cenę, a nie może pozwalanie na to, żeby ona powoli umierała.
- Znaczy tutaj, jeżeli chodzi o drugie to nie nazwałbym tego za wszelką cenę. Tutaj myśmy naprawdę odbyli wiele debat z ekspertami i tymi reprezentującymi środowisko powiedzmy bardziej konserwatorskie, bo trzeba przypomnieć, że to jest zabytek, a nie pomnik przyrody. Ale również środowisko przyrodnicze, z którym dyskutowaliśmy, jak w ogóle, jakie scenariusze są przyjmowane na świecie. I w sumie został przyjęty taki scenariusz najbardziej naturalistyczny. To znaczy, że tam gdzie tych drzew już nie ma, postaramy się je odtworzyć. Natomiast tam gdzie one są, to korzystając z najlepszej wiedzy dendrologicznej, postaramy się im jeszcze umożliwić długie trwanie i długie życie. Tak więc no można to nazwać "za wszelką cenę". Z drugiej strony, no nie brakowało takich głosów, że ponieważ to jest zabytek, reprezentujący pewien etap myśli urbanistycznej, gdzie wszystko musiało być symetryczne, ułożone i tak dalej, to najlepiej to - no mówiąc kolokwialnie - wyciąć w pień i nasadzić od początku. I też się zdarzają na świecie takie scenariusze. Natomiast tutaj myślę, że przyjęliśmy taki właśnie zrównoważony wariant, ale wracając do pytania o Park Południowy, o jakby zielone płuca, tereny zielone, to jest bardzo ciekawy, bardzo silnie rozwijany - nie tylko w Gdańsku - ale i na świecie temat. Mówi się teraz o infrastrukturze tak zwanej zielonej. Mówi się o rozwiązaniach problemów opartych na naturze. No, żeby przejść na język bardziej przystępny: mamy do czynienia ze zmianami klimatycznymi i podkreślam, to nie jest Gdańsk - cała Europa, cały świat się zorientował, że zamiast robić jakąś większą na przykład rurę, żeby odprowadzić deszcz, skuteczniejszą metodą jest zadbać o zieleń, żeby ta wilgoć została kumulowana w danym miejscu. Tu też warto powiedzieć, że zieleń zieleni nierówna.
I nie wszystko, co zielone warto pielęgnować, tak? Utrzymywać? - Tak, że gdzieś...
- To znaczy nie chcę, żeby to tak zabrzmiało bardzo technokratycznie, ale że w tym zrównoważonym rozwoju trzeba znaleźć balans, bo z jednej strony bardzo ważne są zielone płuca, takie inwestycje jak Park Południowy, wcześniej Park Reagana w takim mieście o aspiracjach metropolitalnych, którym jest Gdańsk zdecydowanie kilka takich parków przyrodniczo-rekreacyjnych o większym areale musi być. Natomiast też trzeba mieć na uwadze, że w ramach zrównoważonego rozwoju powinniśmy myśleć o mieście krótkich odległości, czyli mieście, gdzie, no mówiąc krótko, chce nam się czasem, a nawet często chodzić piechotą… Bo sklep jest blisko, bo szkoła jest blisko, więc to jest taki - tak a propos zieleń zieleni nierówna, że czasami lepiej wypełnić jakąś lukę miasta infrastrukturą, a stworzyć większy park dalej, niż rozwijać miasto w modelu nazwijmy to: działka, działka pusta, działka.
No dobrze, ale park jeden czy teraz drugi, który jest w planach, czy to już jest, czy to wiosnę czyni? Dotychczas o Gdańsku, szczególnie którzy krytykowali Gdańsk, mówili "betonoza", tak - wszędzie betonoza. Wszystko zabetonowane. Wydaje się, że teraz jest trend w inną stronę. Tylko, czy to wystarczy? Czy to nie jest takie… No bo wiesz, organizowanie parku to jest takie właściwie nie kontrowersyjne. Przyjemne. Tak? No, trudno się nie zgodzić, że to będzie fajne miejsce. Może być.
- To znaczy te parki są, czy w tym momencie mówimy o rozwoju Parku Południowego To jest Yjeden z elementów działań, bo tak naprawdę w tym momencie już rozmawiałam nawet o wprowadzeniu tego punktu do programu Komisji Zrównoważonego Rozwoju, której przewodniczę, na początek przyszłego roku będziemy rozmawiali o tym "mieście krótkich odległości" w kontekście z jednej strony takich placyków, miejsc spotkań, ale z drugiej strony - zieleni. I Biuro Rozwoju Gdańska teraz pracuje nad takim rozwiązaniem, mającym zapewnić w ramach miejsc zamieszkania dostęp do zieleni. Ona nie zawsze będzie powierzchni siedemdziesięciu hektarów, ale to...
No bo miejsca nie ma.
- Siłą rzeczy miasto Gdańsk musiałoby anektować jakieś tereny, ale chodzi o to, żeby tak naprawdę każdy mieszkaniec gdzieś tam w ciągu piętnastu minut na spacer z dzieckiem, z książką, w upalny dzień miał się gdzie dostać. No zobaczymy, jakie będą efekty tej pracy, ale też warto wspomnieć o tym, że teraz o mieście mówimy wielofunkcyjnie. Co mam na myśli? Na przykład zmiana podejścia do projektowania ulic. Wiem, że jeszcze mieszkańcy nie widzą zbyt wielu efektów tego, ale od roku w Gdańsku funkcjonuje Standard Ulicy Miejskiej, który jest przyjęty dla wszystkich nowo projektowanych ulic. I no naprawdę na tle Polski to jest duży postęp. Mówimy tutaj o pewnym schemacie projektowania ulic, który myśli już o pieszym, o tym, że ten pieszy w upalny dzień też musi mieć odpowiednie warunki, że ta ulica musi też estetycznie jakoś wyglądać i bardzo duże znaczenie w osiąganiu tego standardu ma odgrywać zieleń, przede wszystkim zieleń przy pełnej...
A co twoim zdaniem w mieście się nie udaje wciąż?
- Oj, to jest to jest bardzo, bardzo dobre pytanie. Może być tak...
Możesz wymienić, bo już nie ma czasu na rozwijanie za bardzo.
- Nie ma za dużo czasu, natomiast wydaje mi się, że tutaj możemy jeszcze troszeczkę lepiej podziałać w zakresie koordynacji pewnych inicjatyw. Mam na myśli różne pomysły oddolne, gdzieś tam dysponowane między Budżetem Obywatelskim, radami dzielnic, budżetem Miasta. Gdańsk jest bardzo dużą strukturą i to jakby nie jesteśmy jedynym miastem, które się z tym boryka, ale czasami właśnie obserwując, dyskutując z mieszkańcami, tak się wychwytuje, że gdyby ta inicjatywa z tą była, żeby wcześniej o sobie wiedziały, to moglibyśmy coś znacznie, znacznie lepszego, znacznie bardziej całościowego uzyskać. I myślę, że w tym zakresie mamy jeszcze, że tak powiem, możemy uzyskać znacznie lepsze efekty, jeżeli to skoordynujemy.
Dziękuję bardzo za tę rozmowę, za te rozmowy o mieście, ale także o rocznicy pożaru Hali Stoczni Gdańskiej.
Ja zapraszam do oglądania podcastów "Jestem z Gdańska" na Gdańsk.pl, i do słuchania na profilu Miasta Gdańska, na Spotify.
Do zobaczenia.