„Punkt zero” w reżyserii Adama Orzechowskiego to dramat obyczajowy autorstwa Radosława Paczochy, opowiadający o przedstawicielu pokolenia polskiej transformacji - obciążonym kredytem we frankach człowieku, który w pogoni za pragnieniem osiągnięcia wysokiego statusu materialnego, stracił poczucie sensu.
Radosław Paczocha, autor sztuki „Punkt zero”, o everymanie polskiej transformacji. ROZMOWA
Główny bohater sztuki, Marcin (w tej roli Mirosław Baka), pozornie ma wszystko: dobrą pracę, piękną żonę, dwoje już prawie dorosłych dzieci, przestronne i urządzone ze smakiem mieszkanie. Ale to „wszystko” okazuje się być nie takie, jak powinno - syn spędza dni w swoim świecie przy komputerze, córka - „wisi na telefonie” rozmawiając z koleżankami. Wyciągani przez ojca „za uszy” do rozmowy odpowiadają zdawkowo, niemożliwe więc staje się stworzenie prawdziwej więzi.
Bardzo udanie w inscenizacji Adama Orzechowskiego w role stereotypowych nastolatków wchodzą Paweł Pogorzałek - aktor znany m.in. z „Koła Sprawy Bożej” w reżyserii Radosława Stępnia, i debiutująca na scenie Teatru Wybrzeże Katarzyna Borkowska. Grani przez nich syn i córka głównego bohatera, żyją pogrążeni w świecie typowych dla nastolatków problemów z płcią przeciwną czy kontaktami z rówieśnikami. Widowiskowo kłócą się między sobą tworząc nieustanne napięcia na tej linii, a jednocześnie równie niezłomnie walczą na drugim froncie, odrzucając autorytety - w tym także te rodzicielskie.
Oś konfliktu nastolatki-rodzice jest w „Punkcie zero” najzabawniejszym elementem, który docenią szczególnie rodzice dorastających dzieci. Kłótnie o łazienkę, wzajemne wyzwiska, a nawet szarpaniny, głośne słuchanie muzyki, szantaż emocjonalny - to wszystko wygląda bardzo znajomo. Nietrudno tu o przerysowanie, ale twórcom udaje się zgrabnie zaprezentować lustrzane odbicie „klasycznej” polskiej rodziny, w której rządzi dwoje nastolatków.
Znacznie poważniejszy od problemu międzygeneracyjnego jest w spektaklu Teatru Wybrzeże ten małżeński - związek z żoną Moniką (w tej roli Sylwia Góra) wydaje się być zupełnie wypalony i... nieautentyczny. Towarzyszka życia głównego bohatera jest postacią odczłowieczoną - bardzo mocno określoną, negatywną, skupioną wyłącznie na sobie. Do całkowitego przerysowania w tej kwestii dochodzi, kiedy proponuje głównemu bohaterowi, by zaczęli spotykać się z innymi osobami. Niestety, zabrakło Sylwii Górze przestrzeni do zbudowania ciekawej postaci z krwi i kości.
Nieautentyczny wydaje się też wątek miłości z młodości, podobnie jak inne rozterki bohatera dotyczące przeszłości. Ale wypadają one ciekawie formalnie - wizualnie i muzycznie - głośna muzyka i nagłe pojawianie się wszystkich aktorów na scenie, orbitujących wokół głównego bohatera, udanie obrazują chaos panujący w jego głowie i natręctwa myśli. Wśród nawiedzających w ten sposób protagonistę wspomnień i duchów przeszłości prym wiedzie dawny przyjaciel, który niczym w „Opowieści wigilijnej” przypomina, co jest w życiu ważne. W tej roli znakomicie odnajduje się rewelacyjny Michał Jaros, który przyćmiewa nawet samego Mirosława Bakę.
Co do Mirosława Baki - aktor nie zawodzi miłośników swojego talentu, choć nie buduje tu wybitnej roli. Wobec innych postaci jego bohater jest zupełnie bezwolny i bezradny. Radosław Paczocha w rozmowie przed premierą zaznaczył: „chciałbym, żeby widz po obejrzeniu tego spektaklu powiedział: trzeba wstać i patrzeć w oczy własnemu przeznaczeniu.” To się udało, ale z pewną stratą dla aktorskiego talentu Baki, który niewiele ma gestów do zbudowania swojej postaci, nie dostaje też ciekawych sytuacji, z którymi mógłby się skonfrontować.
„Punkt zero” to udana, choć nie oszałamiająca inscenizacja z przyjemną scenografią Magdaleny Gajewskiej, stawiająca na opowieść o człowieku w kryzysie, który utknął w tytułowym „punkcie zero”, czyli miejscu, które chciałby jak najszybciej opuścić, by ruszyć w poszukiwaniu utraconego sensu - ale nie potrafi.
„Plac Bohaterów”. Intelektualna uczta z brawurową rolą Doroty Kolak. RECENZJA