Tym, co może najbardziej u pani profesor zaskakiwać, jest wesołe i żartobliwe usposobienie. Żywe pomniki są zwykle wyniosłe, często noszą w sobie chmurność. Jak mało kto mają prawo przemawiać ex cathedra. A ona - promienny uśmiech, dowcip, otwartość i życzliwość.
- Uwielbiałam Pawła Adamowicza, ale muszę powiedzieć, że bardzo niewygodny ten fotel, co go dostałam jako honorowy obywatel Miasta Gdańska - mówi Joanna Muszkowska-Penson.
I w śmiech.
Jej poczucie humoru nieraz dodawało innym odwagi w trudnych czasach. Gdy w 1984 roku esbecja aresztowała panią profesor za kolportaż zakazanych przez władze pism i książek, ona miała tylko krótkie przesłanie do tych, którzy pozostali na wolności: “Nie martwcie się o mnie, jedyne, co naprawdę dobrze umiem w życiu, to siedzieć”.
Niedawno z jedną ze swoich dużo młodszych znajomych poszła do sklepu.
- Pani profesor, mleko 3,2 procent czy 2-procentowe?
Wskazała to pierwsze.
- A śmietana? Chuda czy tłusta?
- Madziu, nie po to przeżyłam Ravensbrück, żeby jeść chudą śmietanę.
Oczywiście na Sorbonę!
W wagonie do Ravensbrück Niemcy zamknęli ją 80 lat temu. Był ścisk i strach, niepewność dalszego losu.
Zanim jednak do tego doszło, życie odarło Joannę z marzeń.
Siedemnaste urodziny, 25 października 1938 roku. Muszkowscy mieszkają niedaleko Pałacu Krasińskich w Warszawie. Panna z profesorskiego domu wydaje przyjęcie dla koleżanek z żeńskiego gimnazjum Królowej Jadwigi. Rozmowy krążą wokół przygotowań do matury. A potem dokąd, na jakie studia?
- Ja do Paryża, na Sorbonę! - Joanna nie miała żadnych wątpliwości.
Osiemnaste urodziny, 25 października 1939 roku. Matura zdana w maju, celująco, ale ze studiami w Paryżu trzeba poczekać. Od miesiąca w Warszawie panoszyli się Niemcy. Myślała jak wszyscy: “Przecież w końcu dostaną łupnia. Ta wojna nie będzie trwać w nieskończoność”.
Nauczycielki i koleżanki zaangażowały Joannę do pracy w niepodległościowym podziemiu. Związek Walki Zbrojnej - już sama nazwa dodawała otuchy. Młodzież cieszyła się, że oto dostała od losu okazję, aby - podobnie jak pokolenie rodziców - pokazać, że jest godna Polski.
- Dla młodego człowieka to było wielkie przeżycie, chodzić z meldunkami i rozkazami między szefami konspiracji. Tuż przed wojną dostałam rower, byłam więc bardzo szybką łączniczką. Jeździłam po Warszawie, to była atrakcyjna i bardzo przyjemna robota. Nie miałyśmy żadnego pojęcia o niebezpieczeństwie, dopóki nie zetknęłyśmy się z gestapo.
Do wpadki całej grupy doszło w marcu 1941 roku, w lokalu konspiracyjnym, o którym dowiedzieli się Niemcy. Aresztowanie, osadzenie na Pawiaku, przesłuchania. Bili jak diabli. Joanna dokładnie zapamiętała pejcz z zaplecionej w warkocz skóry.
Dwudzieste urodziny, 25 października 1941 roku, przypadły już na rzeczywistość obozu koncentracyjnego.
Życie na wagę słomy
Lasy i jezioro na północ od Berlina. Ravensbrück - można by tę nazwę przetłumaczyć jako Most Kruków. Zachować życie na tym “moście” było czymś trudnym do pomyślenia. Za drutami tamtejszego obozu koncentracyjnego do kwietnia 1945 roku znalazło się w sumie 132 000 kobiet i dzieci, reprezentujących 27 narodowości. Najwięcej było Polek. Niemcy unicestwili tam 92 tysiące istnień.
Prawie cztery lata, których tak naprawdę nie da się opowiedzieć - choć można próbować.
Najmniejsza niesubordynacja skutkowała brutalną reakcją obozowych strażniczek.
- Esesmanki były okrutne, panowało nawet przeświadczenie, że kobiety w tym zawodzie są gorsze od mężczyzn. Chodziły w takich wysokich butach, oficerkach, i w pelerynach. Miały pejcze i psy. Biły z pasją. W jakiś sposób mściły się na nas - wspominała prof. Muszkowska-Penson w rozmowie z Dorotą Karaś dla Gazety Wyborczej.
Za drutami obok przemocy królowały choroby, śmiertelność była wysoka. Joanna zapadła tam na czerwonkę, żółtaczkę, ciężko przeszła tyfus. Bez lekarstw, w tragicznych warunkach. Nie udałoby się, gdyby nie starsza więźniarka Stanisława Łaniewska - Ślązaczka z Chorzowa, którą Niemcy zamknęli w obozie, odbierając troje dzieci. “Stacha” była obrotna, miała w sobie silną wolę życia, ale i dużo dobroci. Opiekowała się Joanną, niczym własną córką. Gdy młoda Muszkowska poważnie zapadła na zdrowiu, jej obozowa “matka” zdobyła warzywa, po kryjomu ugotowała zupę i przemyciła do baraku dla chorych. Gdy Niemcy typowali do uśmiercenia najbardziej wyniszczone zdrowotnie więźniarki, Joanna została ukryta w sienniku należącym do tzw. blokowej - wsunęła się między brzegi materaca, z którego wcześniej częściowo usunięto słomę. Ratunek znowu był możliwy dzięki “matce”.
Fascynująca sprawa, te człowiecze relacje w nieludzkim świecie. Profesor Muszkowska-Penson mówi, że takich “matek” było znacznie więcej, Że były też obozowe “siostry”, a nawet całe “rodziny”.
Bramy KL Ravensbrück zostały otwarte w kwietniu 1945 roku. Wychudzona Joanna, w obozowym pasiaku, wyszła na drogę trochę nie dowierzając, że to już, że to naprawdę. Tak jak stała, ruszyła pieszo w kierunku domu.
Jedyny przydatny zawód
Warszawy nie było. Wszystko zamienione w ruiny podczas powstania.
Żyli jednak rodzice. Córka umówiła się z nimi w Łodzi, która była zupełnie niezniszczona i zaraz po wojnie stała się faktyczną stolicą Polski.
Joanna stanęła przed eleganckim hotelem, gdzie zatrzymali się rodzice. Wyglądała jak żebraczka. Portier nie wpuścił jej na czerwień dywanów, ale zlitował się i przekazał informację dla rodziców.
Być może obozowe przeżycia sprawiły, że nigdy nie była łasa na blichtr i luksusy.
Już przed wojną chciała zdawać na medycynę, ale tak naprawdę obóz utwierdził ją w wyborze zawodu.
- W Ravensbrück przekonałam się, że jedyny przydatny zawód to lekarz. Każdy inny fach w obozie stawał się kompletnie niepotrzebny. Lekarz był pomocny, nawet jeśli nie miał żadnych leków, środków sanitarnych. Samo przebadanie, rozmowa, podnosiły na duchu. Może dlatego wiele kobiet, które siedziały, po wojnie kończyło medycynę.
W życiu trzeba być użytecznym - to hasło stało się jedną z jej głównych zasad.
Po studiach w Łodzi pojechała pracować do Gdańska.
- Wyboru dokonano za mnie, ale dla mnie okazał się dobrym wyborem - mówi.
Przełom lat 50. i 60. W szpitalach brakuje specjalistów - podczas II wojny światowej zginęło siedem tysięcy polskich lekarzy.
- My, młodzi lekarze, z konieczności musieliśmy się zabierać do roboty, choć nie byliśmy dostatecznie przygotowani - będzie wspominać później. - Miałam szczęście, bo moim mistrzem był profesor Jakub Penson, mój późniejszy mąż. Kiedy miałam problemy z leczeniem, czegoś nie wiedziałam, dzwoniłam do niego. Byliśmy bez reszty skoncentrowani na medycynie i na ogromnych zadaniach, które wtedy przed nami stały.
Profesor Jakub Penson był jedną z czołowych postaci środowiska lekarskiego w powojennym Gdańsku. Znali się z Joanną jeszcze z Łodzi. Był o 22 lata starszy i żonaty. On też miał koszmarne doświadczenia z czasów wojny - Jakub Penson był lekarzem w warszawskim getcie niemal do czasu jego likwidacji i eksterminacji w 1942 roku, ocalał tylko dzięki temu, że został wyprowadzony na aryjską stronę przez swoich przedwojennych pacjentów. Ukrywał się prawie trzy lata. Potem uczył studentów medycyny w Łodzi. Na Wybrzeże wyjechał w 1949 r., by zorganizować klinikę chorób wewnętrznych gdańskiej Akademii Medycznej. Stał się jednym z twórców polskiej nefrologii. Dwukrotnie był rektorem AMG. Joanna zamieszkała w Gdańsku na stałe w 1951 roku. Razem przeżyli dwadzieścia lat. Jakub Penson zmarł w 1971 roku.
To pani źle mnie zbada
Profesor Joanna Muszkowska-Penson mówi, że przez cały okres powojenny stroniła od zaangażowania w politykę. Nawet w Grudniu 1970 roku starała się trzymać z dala od tamtych wydarzeń, choć opiekowali się na oddziale chłopcem, który został postrzelony w głowę pod gmachem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku. Dziesięć lat później polityka sama do niej przyszła.
Na początku 1980 roku zaczęła pracować w Szpitalu Wojewódzkim przy ulicy Świerczewskiego (dziś Nowe Ogrody). Została tam ordynatorem oddziału internistycznego. Szpital opiekował się m.in. pracownikami Stoczni Gdańskiej. - Mieliśmy więc stały kontakt ze stoczniowcami. Pamiętam dzień, kiedy koleżanka Krynicka, neurolog, przybiegła podniecona z informacją: „stocznia stoi!”. To był pierwszy dzień sierpniowego strajku. Tak rozpoczęła się moja ścisła współpraca ze strajkującymi, a potem z działaczami „Solidarności”.
W szpitalu jednym z asystentów pani profesor był Piotr Dyk - uczestnik demokratycznej opozycji, współtwórca Ruchu Młodej Polski. To on przyprowadził na badanie Lecha Wałęsę po dwutygodniowym zwycięskim strajku o którym mówił cały świat.
Wałęsa był bardzo niezadowolony, że ma być badany przez kobietę.
- Powiedziałam wtedy: „Jestem bardzo zaszczycona ale i zdenerwowana, że badam taką ważną osobę jak pan”. A on na to: „O, proszę pani, jeśli pani jest zdenerwowana, to pani mnie źle zbada”.
Taki był początek tej znajomości. Prof. Muszkowska-Penson została lekarką Lecha Wałęsy, który od początku obawiał się, że komuniści zrobią zamach na jego życie. Otrują jakimiś fałszywymi lekami? Zaufał pani profesor, ona przez lata dawała mu poczucie bezpieczeństwa.
- Po powrocie Lecha z internowania badaliśmy go na wszystkie dostępne nam sposoby, niestety nie na tyle doskonałe, by znaleźć przyczynę tej patologicznej otyłości i różnych dolegliwości, które odczuwał. Nie było natomiast żadnych wątpliwości, że został potraktowany jakimiś szkodliwymi substancjami. Niestety, nie zdołaliśmy ustalić ich składu.
W latach dziewięćdziesiątych Joanna Muszkowska-Penson wyjechała do córki, do Anglii, gdzie zajmowała się wychowywaniem wnuka.
W 2006 r. wróciła do kraju, zamieszkała w Sopocie. W wieku 85 lat zaczęła pracować w biurze Lecha Wałęsy i stała się obrończynią jego dobrego imienia.
Cztery lata temu napisała list otwarty do Jarosława Kaczyńskiego: „Panie Prezesie, proszę wybaczyć otwartą formę listu, ale spodziewam się, że gdybym napisała do Pana prywatnie, to nigdy by go Pan nie przeczytał. A ja już nie mogę czekać. Mam 96 lat. (…) Zniesławiając Wałęsę, rugując go z kart historii, zakłamując dzieje „Solidarności", szkodzi Pan Polsce i sieje zwątpienie w nas, Polaków".
Wałęsa mówi, że pani profesor to jego życiu “najbardziej kochana dziewczyna”. I potrafi wyznać coś, co wobec kogoś innego pewnie nie przeszłoby mu przez gardło: “Mój jedyny ideał”.
Najważniejsze w życiu
Odwiedziliśmy panią profesor w jej sopockim mieszkaniu, kilka dni przed setnymi urodzinami.
Trudno nie zachwycić się żywotnością i pogodą ducha jubilatki.
Mówi, że Gdańsk przyniósł jej w życiu wiele szczęścia. To ukochane miasto.
Na drzwiczkach szafy w pokoju przyklejona jest podobizna noblistki Olgi Tokarczuk. Gdy zapytać panią profesor o największe autorytety, odpowiada, że pierwszym był ojciec, ale zaraz potem mówi o Janie Pawle II i Lechu Wałęsie - człowieku bez wykształcenia, którego mądrość pozwoliła ruszyć Polakom ku wolności.
- A co jest w życiu najważniejsze, pani profesor?
- Myślę, że miłość. Miłość do ludzi - uśmiecha się serdecznie.
Upamiętniono dobro i odwagę Honorowej Obywatelki Gdańska - tablica prof. Muszkowskiej-Penson
NASZ FILM NA 100. URODZINY PANI PROFESOR. MÓWI JUBILATKA, A TAKŻE UCZNIOWIE XV LO W GDAŃSKU: