PROFESOR CEZARY OBRACHT PRONDZYŃSKI, WYKŁAD "Pomorskie drogi do Niepodległej - kilka refleksji i wniosków":
Ta setna rocznica niepodległości powinna skłaniać nas do refleksji i zastanowienia nad tym, jakie wnioski płyną z naszych doświadczeń historycznych, co jest ważne z perspektywy dnia dzisiejszego, ale być może, co jest ważniejsze - z perspektywy przyszłości, która jest przed nami. Każe stawiać nam pytanie: kim jesteśmy? Jacy jesteśmy? W jaki sposób mierzymy się z obowiązkiem odpowiedzialności za losy przyszłych pokoleń?
Zagmatwana historia Pomorza
Drogi do Niepodległej zmuszają nas do uznania, że różne to były drogi. Historia Pomorza, Gdańska, jest inna, specyficzna, unikatowa, zagmatwana, bardzo niejednoznaczna, a przede wszystkim niezbyt pasująca do stereotypowo pokazywanej historii ogólnopolskiej. W tym kontekście zawsze trzeba podkreślać, że polska historia była wielonurtowa, zróżnicowana, skomplikowana i pogmatwana. I nigdy dość tego powtarzania, bowiem zawsze i ciągle powraca pewna chęć do tego, aby na tę historię patrzeć w sposób selektywny i upraszczający. A jeśli tak, to wielu z tej historii jest eliminowanych, pomijanych czy zapominanych. Tym samym bardzo wiele różnych doświadczeń historycznych oraz wiedzy, która z nich płynie, mądrości zbiorowej, jest odrzucanych. A przecież mądrość narodu bierze się z syntezy tych różnych doświadczeń i naszej zróżnicowanej wiedzy. To jest ważne, kiedy patrzę z perspektywy pomorskiej, z jeszcze jednego względu.
Prawo do własnej historii
Prawo do własnej historii jest jednym z najważniejszych praw człowieka przynależnych nie tylko indywidualnej osobie, ale całym grupom, społecznościom lokalnym i etnicznym, narodom, itd.
Prawo do własnej historii to również norma etyczna, bo dzięki temu wiemy, kim jesteśmy w tym konkretnym miejscu i czasie.Nie bez kozery wszystkie reżimy autorytarne i totalitarne zmierzały do tego, aby odebrać ludziom i społecznościom prawa do wiedzy o własnej historii. I, niestety, nic pod tym względem do dzisiaj się nie zmieniło.
O specyfice pomorskich dróg do niepodległej przesądziło szereg czynników, z których często nie zdajemy sobie sprawy.
Po pierwsze - Pomorze, poza Gdańskiem i Toruniem, znalazło się pod rozbiorami już w 1772 r., a więc ominęły nas wielkie reformy oświeceniowe: Komisja Edukacji Narodowej, Sejm Wielki, Konstytucja 3 Maja, Powstanie Kościuszkowskie. My, już od jednego pokolenia, byliśmy w zupełnie innym reżimie politycznym, ze wszystkimi tego skutkami. [...] Dla nas, dla zaboru pruskiego, również dla Pomorza, przełomowym momentem była Wiosna Ludów, która w świadomości, w historii ogólnopolskiej odgrywa całkowicie marginalną rolę. To wtedy wchodzimy w ostrą fazę sporu narodowego, budzenia się emocji o charakterze nacjonalistycznym. Zaczyna się epoka nacjonalizmów, ale również epoka społecznej mobilizacji, także społeczności polskiej, Pomorza, czego wyrazem było powstanie pierwszej masowej organizacji: Ligi Polskiej Narodowej w 1848 r. Ona trwała krótko, ale wielkim dziełem Wiosny Ludów było powstanie Towarzystwa Pomocy Naukowej dla młodzieży Prus Zachodnich w 1848 r., które działało przez 100 lat. Dzięki temu Towarzystwu została wykształcona cała inteligencja Pomorza.
Etos pracy organicznej
W tym okresie rozpoczyna się też wielkopolsko-pomorski program pracy organicznej jako drugiego nurtu starań o niepodległość (to miał być finalny cel). Podstawowym zadaniem była ochrona polskiego stanu posiadania i wzmocnienia społeczeństwa polskiego. Powstanie programu pracy organicznej trzeba widzieć w kontekście wielkich reform pruskich. Nie zdajemy sobie sprawy ze skutków, co one oznaczały, a były wprowadzane w życie po klęsce Prus w wojnach napoleońskich. Już w 1806 r. zaprojektowano wielkie przedsięwzięcie, które zrewolucjonizowało każdy aspekt życia: edukację, wojsko, reformy agrarne, prawa obywatelskie, skarbowość, itd. Innymi słowy, zostaliśmy wprowadzeni w życie kapitalistycznego systemu już na początku XIX wieku [...] To miało kolosalne znaczenie z punktu widzenia struktury społecznej, funkcjonowania gospodarki, a także tożsamości [...]. Stanisław Sikorski, który przez kilka dziesięcioleci prowadził bank ludowy w Brusach, nigdy nie wziął za to złotówki, talara czy marki niemieckiej. Robił to społecznie, i to było fundamentem obywatelskiego etosu. Była to wielka szkoła demokracji, odpowiedzialności, aktywizmu, emancypacji i solidarności. I trzeba powiedzieć: jak niewiele z tego nam pozostało, w jak niewielkim stopniu potrafimy i chcemy się odwoływać do tej tradycji. A przecież w nurcie tych działań zostało przygotowane jedyne zwycięskie polskie powstanie narodowe - Powstanie Wielkopolskie, w którym Pomorzanie uczestniczyli masowo.
Organizacja Wojskowa Pomorza
W naszym regionie także działała konspiracja niepodległościowa, jedna z najtajniejszych organizacji, która powstała w 1918 r.: Organizacja Wojskowa Pomorza. Dysproporcja sił pomiędzy armią niemiecką, która była na tym terenie a tym, co mogli zmobilizować polscy Pomorzanie, spowodowała, że Komisariat Naczelnej Rady Ludowej i dowództwo Powstania Wielkopolskiego, kiedy okazało się, że wojska Hallera nie przybędą drogą morską do Gdańska, uznało, że nie będzie powstania na Pomorzu. Mimo to Organizacja Wojskowa Pomorze przygotowała doskonałe rozpoznanie wywiadowcze. Kiedy wkraczały tutaj wojska pomorskie w styczniu 1920 roku, wiedzieli wszystko: gdzie, kto, co i jak. Kilkadziesiąt tysięcy osób działało w ramach tej organizacji. Tuż po odzyskaniu niepodległości jej liderzy otrzymali krzyże Virtuti Militari za swoją pracę.
Na czele tej organizacji stał wybitny człowiek, którego Rok właśnie obchodzimy. Młody Kaszuba, bankowiec, prawnik i dziennikarz, dr Franciszek Kręcki. Był człowiekiem, który położył ogromne zasługi dla odzyskania niepodległości, zwłaszcza w 20-leciu międzywojennym. Każda inicjatywa polonijna w Wolnym Mieście Gdańsku przechodziła przez ręce Kręckiego. Zapłacił za to najwyższą cenę. Został zamordowany przez hitlerowców. Niestety, powiem gorzko: nie zauważyłem nigdy, aby ci, którzy dziś są tak wzmożeni duchem patriotycznym, chcieli zauważyć kiedykolwiek osoby takie jak on. Obawiam się, że wielu z nich nawet o nim nie słyszało.
Polskie drogi do niepodległej prowadziły więc przez organiczne działania legalne, przez mobilizację polityczną i wykorzystywanie tych możliwości politycznych, które dawał niemiecki system parlamentarny, przez zakonspirowane działania związane z samokształceniem i podnoszeniem swoich kompetencji kulturowych i obywatelskich, i w końcu – przez działania powstańcze. Był to wysiłek wielu ludzi, głównie pomorskiej inteligencji. Tym, co ją wyróżniało, było ludowe pochodzenie. To bardzo nietypowe w porównaniu z inteligencją na innych ziemiach polskich.
Losy Pomorza po 1918 roku
Gdy wybuchła wojna w 1914 roku, z jednej strony były ogromne emocje. Europę opanowało szaleństwo radości: "wreszcie wybuchła wielka wojna, wreszcie pokażemy tym, których nie lubimy, gdzie ich miejsce". Po roku te emocje nacjonalistyczne minęły. Pojawił się lęk i obawa - co wojna przyniesie, czym to się skończy, kto wygra i jaka będzie cena. I wojna światowa była okrutna. Pierwszy raz w Europie, na taką skalę, zastosowano technologię śmierci. Na frontach zginęło więcej żołnierzy niż w czasie II wojny światowej. Nowoczesna technologia, zwłaszcza ta, która przerażała ludzi, broń chemiczna, zbierała okrutne żniwa również jeśli chodzi o kalectwa. Te lęki były również na Pomorzu. Gdy w 1918 roku Niemcy przegrały wojnę, a przegrały ją na Zachodzie, nie na Wschodzie, stawiano sobie pytania, jakie będą losy Gdańska, Pomorza, Polski, tej części Europy? Niemcy były tutaj siłą dominującą i wszelkimi siłami chcieli przeciwdziałać odzyskaniu przez Polskę niepodległości, a zwłaszcza powrotowi Pomorza do Polski.
Zaczęło się typowe rozprzężenie powojenne, przede wszystkim mierzone skalą bandytyzmu, na niewyobrażalny zasięg. Tysiące band zdemobilizowanych żołnierzy grasowało na ziemiach polskich, także na ziemiach pomorskich. Pomorzanie spotkali się z wojenną przemocą dopiero późną jesienią 1918 r., a najtrudniejszy pod tym względem był początek roku 1919, kiedy Niemcy poznali założenia traktatu pokojowego, kiedy zobaczyli jakie mogą byc skutki m.in. tutaj, na Prusach Zachodnich. Wówczas zaczęło się ostre prześladowanie polskiego ruchu narodowego, łącznie z więzieniami, morderstwami, itd. Panowała wówczas ogromna niepewność. Rozstrzygające były postanowienia Traktatu Wersalskiego, z których nikt nie był zadowolony. Niemcy, z oczywistych względów, uważali, że zostali okradzeni z pradawnej ziemi niemieckiej. Na Pomorzu Niemcy byli od setek lat. Uważali, że to jest ich ziemia. Polacy uważali, że dostali wąski korytarz, właściwie "stryczek na szyję". Ani jedni, ani drudzy nie mogli zaakceptować, że powstało Wolne Miasto Gdańsk, a i sami gdańszczanie nie byli z tego powodu zadowoleni. Jednocześnie na ziemiach włączonych do Rzeczpospolitej była wielka radość - Polska wracała na Pomorze po blisko 150 latach. Znowu nad Wisłą, nad Bałtykiem, pojawiło się wojsko polskie. Rozpoczęło się budowanie państwa: administracji, oświaty, kolei, poczty. Trzeba było wyznaczyć granicę, co rodziło mnóstwo problemów, konfliktów i dramatów. Bo nowe granice dzieliły ludzi, rodziny.
Wielka była radość z odzyskania niepodległości, jeszcze większe nadzieje i... ogromne rozczarowanie.
Ciężkie pierwsze lata Niepodległej
Trudne to było doświadczenie dla polskich Pomorzan. W prasie pomorskiej pisano, że wojsko polskie wzięło Pomorze w arendę, za nic mając reguły i prawo. Dramatyczna sytuacja ekonomiczna - zrównanie marki niemieckiej z marką polską (przebicie 3 do 1), wydrenowało ekonomicznie społeczność pomorską w dramatyczny sposób, warunki powojenne i zderzenie odmiennych mentalności, napływ ludzi z różnych stron ziem Polski, odmiennych w swoich, zachowaniach, poglądach i oczekiwaniach – rodziło to poczucie krzywdy, a często również dyskryminacji. Jednocześnie było ogromne przeświadczenie, wiara w to, że II Rzeczpospolita zbuduje wielki dorobek państwa. I zbudowała. Gdynia była autentyczną chlubą Pomorza i Polski, ale nie tylko do Gdyni należy to ograniczać. Wielka magistrala węglowa, skutecznie uniezależniająca eksport Polski, również inwestycje w architekturę publiczną: urzędy, poczty, to wszystko tworzyło wizerunek państwa.
I, niedoceniany z dzisiejszej perspektywy, a dla Pomorzan bardzo ważny, zbudowany system polskiej edukacji. Pomorzanie poszli do polskich szkół, młodzież pomorska została wychowana w duchu patriotycznym. Zapłaciła za to niezwykle krwawą cenę w czasie wojny. Wiara i przekonanie, że państwo polskie jest silne, okazała się być wiarą na wyrost.
Nikt nie przeprosił Pomorzan za "dziadka z Wehrmachtu"
Był wielki szok września 1939 roku. Nie zdajemy sobie sprawy, jak ogromna była to trauma, kiedy państwo rozpadło się praktycznie w ciągu kilkunastu dni. Po nim zaś przyszła pomorska krwawa jesień. Przyniosła ona dziesiątki tysięcy ofiar. Dzisiaj, również dzięki filmowi "Kamerdyner", przypominamy te wydarzenia. Przywracamy je polskiej pamięci, bo one nie funkcjonują w polskiej pamięci historycznej. Nie ma wiedzy o tym, co się działo na Pomorzu w 39. i 40. roku, o masowych wysiedleniach, i o tym, co się działo w 1942 roku. Kiedy powiedziałem, że Pomorzanie mają prawo do własnych historii i jest to prawo etyczne, to jest to nasze doświadczenie, i mówię to zawsze: nikt nigdy nie przeprosił nas za "dziadka z Wehrmachtu", nikt nas za to nie przeprosił, a to jest nasze bolesne doświadczenie. Nikt z nas nie chciał takiej historii, a dziesiątki tysięcy osób zostały do tego zmuszone. Zostały zmuszone do przymusowej służby nie pod swoją flagą, i zapłaciły za to najwyższą cenę. Warto o tym pamiętać, kiedy rzuca się takie hasła – że może to dotykać boleśnie tysięcy ludzi, nie tylko w tym regionie.
Jakie wnioski i nauki powinniśmy wyciągać z tego pomorskiego doświadczenia dróg do niepodległej?
Po pierwsze – podstawowym doświadczeniem historycznym Polaków nie jest odzyskanie niepodległości, lecz jej utrata. Doszło do tego dwukrotnie. Do dziś toczy się spór, dlaczego tak się stało. Dziś, zdaje się ponownie dominować przekonanie, że przyczyną upadku byli inni, wrodzy, obcy, a odzyskanie niepodległości było zasługą naszą.
W tym kontekście musimy pamiętać, i traktować to jako przestrogę: ilekroć upowszechniało się przekonanie, że to ktoś z zewnątrz jest źródłem naszych nieszczęść, a my jako naród, jako Polacy, jesteśmy bez skazy, tylekroć zaczynały się dla nas problemy. Nie umieliśmy realistycznie ocenić sytuacji, nie potrafiliśmy przyznać sami przed sobą, że słabości tkwią w nas samych. Woleliśmy przerzucać odpowiedzialność na kogoś innego. Tak było w XVIII wieku, tak było też w 1939 roku, a zaraz potem przychodził upadek. Oby tak nie było tym razem, kiedy znowu "ci inni są źli", a my sami to "szlachetność i dobro".
Z tym związana jest druga zasada, która winna być podstawą dbania o niepodległość. Powinniśmy mianowicie zagwarantować sobie co najmniej neutralność, a najlepiej mieć sojusze z sąsiadami. Kiedy upadaliśmy w XVIII wieku i w 1939 r. nie mieliśmy ani neutralności, ani sojuszy. Jak jest dzisiaj? Z kluczowymi naszymi sąsiadami przestajemy się rozumieć, a niektórych z nich nawet nie szanujemy.
ZOBACZ WYKŁAD PROF. CEZAREGO OBRACHTA-PRONDZYŃSKIEGO W RADZIE MIASTA GDAŃSKA:
Z tym związany jest trzeci, najważniejszy wniosek, kluczowy. Mianowicie, kiedy przyglądamy się naszej historii od roku 1918, nie było bardzo długo dekady w naszej historii, w której nie byłoby krwi między Polakami. Zaczęło się od zamordowania prezydenta Narutowicza, zamach majowy, strajki chłopskie i ofiary w latach 30., w czasie wojny Polacy strzelali do Polaków, po wojnie mieliśmy do czynienia praktycznie z wojną domową, potem rok '56, rok '70, rok '81. Cały czas, kolejne dekady, jest krew między Polakami. To nie była szlachetna historia. Możemy się oczywiście pocieszać, że były to reżimy, takie czy inne. Nie zmienia to rzeczy, że jest krew między Polakami. Pierwszy raz udaje nam się wyjść z tego w roku 1988 i 1989. Po raz pierwszy wychodzimy z dramatycznego konfliktu przy Okrągłym Stole. Siadają naprzeciwko siebie ludzie, między którymi jest krew i krzywda. Mimo to potrafią porozumieć się i mamy trzy dekady pokoju między Polakami. To nie oznacza, że nie ma konfliktów. One są immanentnie wpisane w życie społeczne. Nie ma świata społecznego bez konfliktów. Mamy trzy dekady pokoju - to jest najważniejszy nasz dorobek ostatnich dekad transformacyjnych. Ważnym jest, aby tego dorobku nie zmarnować. Nigdy jednak nie zabrakło, i słychać to również obecnie, tych, którzy uważali, że jest to "zgniły kompromis", że nie odzyskaliśmy wolności czy niepodległości, ponieważ nie została ona "ochrzczona" we krwi. Moja babcia, która umierała mając 105 lat, i przeżyła I i II wojnę światową, wojnę bolszewicką, wszystkie kolejne konflikty, zawsze powtarzała: "żeby ino nie wojna", żeby nie było następnego konfliktu. A w ostatnich latach mówiła: "chcecie używać krwi? To swojej, nie czyjejś. Nie szafujcie czyjąś krwią". Ilekroć słyszę, jak zły był to kompromis, tylekroć zastanawiam się, dlaczego Kościół nie staje twardo w obronie być może największej swojej zasługi w najnowszej historii polskiego społeczeństwa, a tą zasługą było doprowadzenie do kompromisu, doprowadzenie do pokojowego przełomu demokratycznego.
Pamiętam dramatyczne rozmowy z ks. arcybiskupem Tadeuszem Gocłowskim, który pytał: " to co my właściwie robiliśmy? Budowaliśmy nową Polskę, czy chcieliśmy przyczynić się do zdrady?". To było dramatyczne pytanie. Bardzo niesprawiedliwie był oceniany ten wkład. Z tej perspektywy moglibyśmy zapytać, czy rzeczywiście z historii niczego się nie uczymy? Pojednanie to jest bardzo trudny i bardzo kosztowny proces. Przemoc niektórym wydaje się łatwiejsza, ale czy jest mniej kosztowna? Warto zawsze o to pytać. I oby nigdy nie musielibyśmy stawać przed tego typu dylematami. Mówię o tym dlatego, że zawsze pojawiała się pewna pokusa, aby kogoś osądzić, napiętnować czy wyrzucić. Zawsze byli wrogowie zewnętrzni, a jak ich nie stało, to byli wewnętrzni i pojawiało się słowo "zdrajca". Kiedy prześledzimy polską debatę publiczną, i w okresie zaborów, i w dwudziestoleciu międzywojennym, i w czasie wojny, po wojnie, i również dzisiaj, nigdy nie zabrakło tych, którzy tego słowa używali. Bardzo łatwo przychodziło nam używanie tego słowa.
A przecież z perspektywy naszego obowiązku wobec Polski jest to być może najgorsza rzecz, jaką można usłyszeć. W tym jest ukryty pewien paradoks, że zaklęcia o wielkości skrywają lęki i poczucie niepewności. Marzenie o sile kontrastuje z ujawniającą się słabością. Oczywiście, ktoś musi być winien, kogoś trzeba znaleźć, aby był winien, i bardzo często winien jest wróg wewnętrzny.
Nieustająca walka z nacjonalizmem
To nasze doświadczenie historyczne mówi nam jedno: nacjonalizm nie jest opcją. Nacjonalizm zawsze prowadzi do nieszczęścia, bowiem dzieli nas samych, szuka wroga, niekiedy wręcz go kreuje, mobilizuje przeciwko drugim [...] Mamy przestrogi, proszę Państwa. W piątek (9 listopada – red.) jest 80. rocznica Nocy Kryształowej. Zapłonęły synangogi w Niemczech, polała się krew, to też owoc nacjonalizmu. Nie wolno o tym zapominać. Żadne środowisko nie jest wolne od pokusy nacjonalizmu, a ten bazuje na lęku, który prowadzi do niechęci i nienawiści. Historia naszej niepodległości jest historią zmagania się z nim. Nie jest to żaden wirus czy przypadłość, to się samo nie dzieje. To jest tylko za sprawą nas samych. To my sami to robimy i sami ponosimy za to odpowiedzialność. "My" oznacza wspólnotę obywatelską, ale szczególna odpowiedzialność za to spada zawsze na władzę. Historia z odpowiedzialności nigdy nie zwalnia, nawet jeśli sądy i trybunały bywają nierychliwe.
Kluczową sprawą dla funkcjonowania Polski był, i pozostaje, deficyt zaufania między obywatelem a państwem. To jest podstawowe zadanie każdego zaangażowanego obywatela, i każdego zaangażowanego w sprawowaniu władzy: budować mosty zaufania między obywatelem i państwem. Te mosty wpisane są w pomorski etos obywatelski. On się kształtował w okresie zaborów, on się kształtował w trudnym doświadczeniu XX wieku, ale sięga dawniej.
Co jest fundamentem pomorskiego etosu?
Po pierwsze - rozwaga. Jest maksyma gdańszczan: "nec temere, nec timide", czyli odważnie, ale rozumnie, z głową. Po drugie - otwartość. Każdy z nas jest inny. Miarą demokratyczności jest zdolność współżycia z innymi. To jest sprawdzian praktyczny, a tylko praktyka jest sprawdzianem intencji. Po trzecie - godność. Pragnienie szacunku i prawo do szacunku. Jeżeli odbierzemy komuś poczucie godności, wzbudzimy w nim poczucie nienawiści. Stąd prosta droga do konfliktu. Szanowanie godności jest podstawowym zadaniem w relacjach międzyludzkich. Po czwarte – odwaga. Lech Bądkowski, który dla Gdańska znaczy wiele, mówił tak: "dla bojaźliwych nie ma litości. Odwaga jest immanentną cechą demokracji. Nie ma demokracji bez odwagi", ale jednocześnie Lech Bądkowski mówił: "liczy się pamięć i wybaczenie", dodając, że "zapomnieć jest oznaką słabości, wybaczyć - oznacza siłę". W relacjach z innymi jest to kluczowe przesłanie.
No i wreszcie demokracja. Tuż po odzyskaniu niepodległości Aleksander Majkowski, lider Ruchu Kaszubskiego, na łamach Gryfa w 1920 r., pisał tak: " Na wzór zwycięskich demokracji zachodnich państwo dla nas jest środkiem, a celem obywatel i naród. Państwo jest domem, który sobie zbudowaliśmy, domem, który dlatego kochamy i gotowiśmy go bronić do ostatka. Obrońcą jego i budowniczym jest obywatel: wolny, uświadomiony, szlachetny, który wie dobrze, że część swobody osobistej ofiarować trzeba za pełnię wolności obywatelskiej".
Naszym zadaniem jest, aby Rzeczpospolitą budowali ci szlachetni, oświeceni, mądrzy obywatele.
Zakończę ważną przestrogą, którą ku pamięci gdańszczan umieścili dawni gdańszczanie na Złotej Bramie. Jest tam napisane: "zgoda małe państwa buduje, niezgoda wielkie rujnuje".