Zmarł Maciej Kosycarz - gdańszczanin, dobry człowiek, świetny fotoreporter
W czwartek, 26 marca 2020 roku, Gdańsk poniósł kolejną niepowetowaną stratę - zmarł Maciej Kosycarz - gdańszczanin, fotoreporter, kontynuator pracy swojego ojca Zbigniewa Kosycarza, i twórca agencji Kosycarz Foto Press (KFP). Pogrzeb i msza św. za jego duszę odbyły się we wtorek, 7 kwietnia. Niestety, z powodu pandemii koronawirusa liczni przyjaciele nie mogli pożegnać go osobiście. W mszy świętej, która odbyła się w kościele św. Jana, oprócz duszpasterzy mogło wziąć udział tylko pięć osób. Liturgię poprowadził i wygłosił kazanie - ksiądz Krzysztof Niedałtowski, duszpasterz środowisk twórczych.
Kazanie ks. Niedałtowskiego
„Serca mamy złamane, umysł wzburzony, emocje rozedrgane. Myślę tutaj o znakomitej większości ludzi - o tych z nas, którzy przeżywamy czas pandemii. Szczególnie myślę o tych, którzy w tej pandemii muszą jeszcze przeżywać czas żałoby i rozstania, czas pytań o zbyt wczesne odejście.
Śmierć, która teraz gości w naszych domach przez media, wiadomości i opowieści, o wiele intensywniej niż przedtem - kiedy była tylko newsem związanym z tragicznym wybuchem, zamachem - teraz stała się gościem naszych myśli i naszej wyobraźni. I boimy się śmierci, bo jest niewiadomą. Buntujemy się przeciwko skandalowi śmierci, bo tak trudno jest nam pogodzić śmierć z sensem życia, z tym wszystkim, co robimy dla innych, z całą kreatywnością, miłością, solidarnością, które budujemy przez całe życie. I nagle jednym cięciem, jakby nożycami przeciąć wątłą nić, wszystko ma się skończyć? Już nie ma tego, który był tak blisko nas, który wnosił tyle życia, uśmiechu, energii. I po ludzku pytamy, gdzie jest?, kiedy się z nim spotkamy? Nie ma dobrych odpowiedzi, bo te pytania też nie są adekwatne, chociaż ludzkie. Szczególny bunt rośnie w nas, kiedy ktoś odchodzi w połowie drogi. Tak jak Maciek. Za dwa tygodnie skończyłby 56 lat.
Ostatnia droga fotoreportera. Wspomnienie o Macieju Kosycarzu (1964 - 2020)
Maciek, mój młodszy kolega. Mogę tak powiedzieć - razem chodziliśmy do 50-tki, potem do I LO. Potem nasze drogi krzyżowały się w wielu gdańskich miejscach. Tak jak i Wasze - widzieliście Maćka zawsze z aparatem, pełnego życia, energii, z tym marynarskim chodem, rozwianą czupryną. Kochającego to miasto i kochającego ludzi, którym zawsze starał się pomagać. Nie ma go już między nami.
Jak to pogodzić z miłosierdziem Bożym, z opatrznością Boga, z filozofią sensu życia? Spróbujmy - zadajmy sobie pytanie, czy chcielibyśmy żyć wiecznie? Na to pytanie, w kontekście skandalu śmierci, wydarzenia, które jest dla nas tragiczne, w pierwszym odruchu odpowiadamy „tak” - śmierć jest niepotrzebna, jest wrogiem, przekreśleniem, lepiej, żeby jej nie było. Ale jaka jest tego konsekwencja? Gdyby śmierci nie było, to znaczy, że w tej kondycji, ludzkiej kondycji, pełnej ograniczeń, żylibyśmy bez końca. Czy tak byśmy chcieli? Z koniecznością starzenia się, z wypadającymi włosami, zębami, z utratą wzroku, słuchu, z niemożnością zaglądania w szuflady pamięci, bo coraz bardziej się kurczą. Wtedy przychodzi przebudzenie: no nie, tak byśmy nie chcieli żyć. Bo co to za życie: w dół, powolne odchodzenie, pomimo, że dalej podtrzymuje się iskrę życia? Co to za iskra?
Chcielibyśmy żyć, ale lepiej niż teraz. Chcielibyśmy przejść do nowego stadium, gdzie nie ma już - jak mówi Apokalipsa św. Jana - płaczu, śmierci, choroby, łez, tego wszystkiego, co towarzyszy nam w tym, niedoskonałym, życiu. Wszyscy nosimy jego obciążenia. Jakże często narzekamy, że życie jest do niczego, że jest złe, że się starość Panu Boga nie udała, że dzieciństwo jest trudne... A jeszcze jak dotyka nas choroba albo inne nieszczęście. Paradoksalnie jedynym sposobem, żeby zdobyć to inne życie, jest śmierć. Jest ta brama, przez którą trzeba przejść, inaczej będzie równia pochyła, która kończy się ciemnością, beznadzieją i powolnym gaśnięciem.
Macieja Kosycarza wspominają znajomi i przyjaciele: dziennikarze, fotoreporterzy, samorządowcy, artyści...
To przecięcie - tragiczne, bolesne, bo po ludzku związane z rozstaniem, ale jednak jest wyzwalające, dające szansę na to nowe bytowanie, w lepszej jakości, w zupełnie innym wymiarze. Pewnie, trzeba w to uwierzyć, trzeba mieć nadzieję. Bo jeśli odpowiadamy na pytanie o rzeczy ostateczne, odpowiedzią „nicość”, „ciemność”, to rozumowanie nie sprawdza się wtedy. Ale my, chrześcijanie, zaglądając w Biblię, wierzymy, że Bóg przygotował nam dużo mieszkań w domu Ojca, i to, czego ani ucho nie słyszało, ani oko nie widziało, i to, co święty Jan opisuje w Apokalipsie, w swojej wizji: że to jest to Nowe Jeruzalem, nowe miasto, w którym nie ma krzyku, rozpaczy, pandemii. I dlatego nasze rozumienie śmierci nie musi być tragiczne.
Już starożytni Grecy wymyślili, jak można żyć bez końca. Jest taki mit o Titonosie, bohaterze trojańskim, bracie króla Priama. Zakochała się w nim bogini Eos. Tak go pokochała, że poprosiła Zeusa o nieśmiertelność dla niego. Zeus dał się ubłagać i dał dar nieśmiertelności. Biedna Eos zapomniała tylko poprosić o dar wiecznej młodości. Titonos starzał się w tej - jak mówiliśmy - pierwszej wersji życia, które kurczy się, wysycha. W końcu stał się tak drobny, że składano go, jak dziecko, do koszyka. Inna wersja tego mitu mówi, że Eos poprosiła, żeby zamienić go w świerszcza. Jest taki obraz Malczewskiego, na którym piękna kobieta trzyma na dłoni małego świerszcza, którego kiedyś kochała.
Inna wersja tego samego rozumowania to opowieść o Ahaswerusie - Żydzie Wiecznym Tułaczu. Podobno zgubił śmierć i nie mógł umrzeć, skazany był na wieczną tułaczkę. Są różne wersje tej opowieści, ale najważniejsze jest przesłanie: był pozbawiony daru śmierci. Daru śmierci. Kiedy widział, jak rodzi się nowe dziecko, zazdrościł mu, mówiąc: „ach, dziecko, ty pożyjesz, a potem umrzesz, a ja do końca wieczności, do przyjścia Zbawiciela, będę się tułał po tym świecie i pokutował za swoje grzechy, nie mogąc umrzeć”.
To pokazuje, jak śmierć jest paradoksalna. Z jednej strony dramatyczna, z drugiej - konieczna, wyzwalająca, należąca do ludzkiego życia o wiele bardziej niż to, czy jest się szczęśliwym, chudym, grubym, bogatym czy zdrowym. Śmierć jest wpisana w życie każdego człowieka. I tylko biblijna podpowiedź, że jak śmierć potężna jest miłość, ratuje nas z rozpaczy. Biblijny autor przyrównał potęgę śmierci do potęgi miłości. A my dzisiaj - po zmartwychwstaniu, w Nowym Przymierzu - możemy powiedzieć, że miłość jest silniejsza od śmierci, że miłość dalej trwa. Że ta nasza więź jest nieśmiertelna.
I kiedy myślimy o życiu Maćka, które właśnie zostało doprowadzone do tej bramy, do tego przejścia, zostało zamknięte w pierwszym akcie, nosimy w sobie głęboką nadzieję, że jest teraz akt drugi żywota Macieja Kosycarza.”
Ceremonia pogrzebowa odbyła się na zabytkowym cmentarzu komunalnym - Cmentarzu Oliwskim w Gdańsku.
Poniżej zapis mszy pogrzebowej Macieja Kosycarza: