Tuż przed atakiem w mieście zaczęły wyć syreny alarmowe, do schronów i piwnic pobiegła tylko niewielka część mieszkańców. Lwów uważany był dotąd za miasto bezpieczne, a niemal codzienne poranne alarmy przeciwlotnicze traktowane były jako rodzaj rutyny. Miasto nie było dotąd przyzwyczajone do realnego zagrożenia wojennego. Do wczoraj o tragedii Ukrainy przypominały tam głównie pogrzeby poległych na froncie żołnierzy z lwowskich rodzin, a także masy uchodźców ze wschodu i południa kraju. W posiadającym 1 milion mieszkańców Lwowie jest 300 tysięcy uciekinierów z terenów objętych działaniami wojennymi.
Zaraz po eksplozjach przez miasto przejechało na sygnale kilkanaście wozów straży pożarnej i kilka karetek pogotowia.
Ministerstwo Obrony Ukrainy podało, że eksplozje spowodowane zostały przez rakiety wystrzelone z rosyjskiego okrętu podwodnego, który znajduje się w wodach Morza Czarnego, niedaleko Odessy - ponad 700 km od Lwowa. Rakiet miało być 6, dwie z nich strąciła ukraińska obrona przeciwlotnicza.
Celem było nie tyle samo lotnisko, co znajdujący się w jego sąsiedztwie zakład naprawy samolotów.
Mer Lwowa Andrij Sadowy mówi o sytuacji: - Kilka pocisków trafiło w zakład naprawczy samolotów, jego budynki zostały zniszczone. Czynne prace w zakładzie zostały wcześniej wstrzymane, więc do tej pory nie było ofiar. Na miejscu pracują ratownicy i służby miejskie.
Pożar na lotnisku ugaszono. Według mera Sadowego, nie ma zabitych, ani rannych.
Jeszcze w środę we Lwowie była samorządowa delegacja Trójmiasta: prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz, prezydent Gdyni Wojciech Szczurek, prezydent Sopotu Jacek Karnowski i wicemarszałek województwa pomorskiego Leszek Bonna. Rozmawiali z merem Andrijem Sadowym o pomocy humanitarnej i dalszej współpracy. Lwów otrzyma od Gdańska m.in. dwa autobusy, ponieważ niemal wszystkie, które były w mieście pojechały na front, gdzie są do dyspozycji ukraińskiego wojska.