Halinka ma 9 lat. Strasznie żałuje tego, że 1 września nie poszła do szkoły. Jak mówi smutnym głosem, miała już gotowe książki i tornister, mama przygotowała jej mundurek, miała wpleść wstążki we włosy.
Ale wybuchła wojna z Niemcami.
Halinka martwi się nie tylko o siebie. Tuż obok mieszka Hannah, jej najlepsza koleżanka. Hannah jest Żydówką, a Halinka słyszała, że Hitler nie lubi Żydów.
Halinka jest bohaterką wystawy dla dzieci “Podróż w czasie”, jednej z wielu małych wystaw składających się na ekspozycję główną w Muzeum II Wojny Światowej. Dziś, w czwartek, 15 września, wystawa dla dzieci została pokazana dziennikarzom.
"Ten pierwszy raz" na patefonie
To wzruszająca, chwytająca za gardło wystawa. Układa się w spójną, dramatyczną opowieść. Wszystko jest przemyślane, zadbano o szczegóły. Narratorami jest dwójka dzieci, 9-letnia Halinka i jej 14-letni brat Andrzej. To ich głosy usłyszą dzieci, zwiedzające wystawę. Pomysł był taki, żeby dzieciom i młodzieży o wojnie opowiadali ich rówieśnicy. Przejmujące!
Wchodzimy do pierwszego pokoju: to pokój inteligenckiej i zamożnej rodziny w warszawskiej kamienicy. Właśnie wybuchła wojna. Na ścianach rodzinne zdjęcia, na stole gazeta “Wieczór warszawski” za 10 groszy z nagłówkiem: “Cały naród w obronie wolności". To dom państwa Jankowskich. Ona jest nauczycielką, on - żołnierzem, zmobilizowanym w sierpniu 1939 do Wojska Polskiego. Czy przeżyje wojnę?
Patefon gra piosenkę “Ten pierwszy raz” z płyty popularnej wytwórni Odeon. Na jednej ze ścian wciąż portret Piłudskiego. Z kolei na jednej z komód stoi radio. Głosy Halinki i Andrzeja w tle opowiadają o tym, co dzieje się każdego dnia wojny, o tym, że starsi wciąż mają nadzieję, że Anglia i Francja wkrótce nam pomogą i "Hitler zobaczy, gdzie raki zimują", jak mówi dziewczynka.
Kolejne dwa pomieszczenia pokazują, jak zmieniało się życie Jankowskich w czasie okupacji: radio znika, bo Niemcy wydają Polakom zakaz słuchania go. Portret Piłsudskiego też musi zniknąć. W szufladach pojawiają się za to nowe dokumenty: kenkarta z napisem “Warschau”. A sąsiedzi - rodzina żydowskiego lekarza Fryszmana - nagle znikają. Halinka martwi się o najlepszą koleżankę Hannah. Mieszkanie po Żydach zajmuje polski volksdeutsch. Polska “gadzinówka” - Nowy Kurier Warszawski - po polsku informuje o sukcesach Wehrmachtu w walce z Armią Czerwoną na froncie wschodnim. Artykuły pisane są w Berlinie i kwaterze głównej Fuhrera. Ale Polacy bronią się przed nazistowską propagandą. Mama Halinki prowadzi w domu tajne komplety, uczy dzieci historii i geografii. Co z ojcem, nie wiadomo…
I wreszcie to samo mieszkanie po wojnie, po Powstaniu Warszawskim. Zniszczone, zrujnowane. Na stole worki z napisem UNRRA, to pomoc od Amerykanów: mąka, mydło, kukurydza. Głosu Andrzeja już nie usłyszymy, zginął w Powstaniu jako nastolatek. Mieszkanie po Fryszmanach zajmuje teraz milicjant.
To tylko mały wycinek tego, co zobaczymy na całej wystawie, ale wywołujący silne emocje i wzruszenie. Elżbieta Olczak z działu naukowego MIIWŚ tłumaczy, że chodzi właśnie o takie emocjonalne pokazywanie historii, bo w ten sposób lepiej dociera się do widzów, w tym tych najmłodszych.
- Nie chcemy opowiadać łopatologicznie - mówi Olczak. - Chcemy, żeby dzieci odwiedzając trzy różne pomieszczenia, w których mieszka Halinka w czasie wojny, same dochodziły do pewnych wniosków, same zauważały, jak zmienia się sytuacja dziewczynki, jej rodziny i Polski za oknami. Chcemy w naszych zwiedzających wywołać negatywny stosunek do wojny, żeby robili wszystko, by do tego dramatu nigdy więcej nie dopuścić.
PiS-owska racja stanu
Te trzy zrekonstruowane pokoje, choć w sumie małe, robią wrażenie dbałością o detale, intymnością, emocjami, prawdą o zwykłym człowieku - dziecku - uwikłanym w brutalną wojnę. Miejmy nadzieję, że dzieciom z Gdańska i całej Polski dane będzie te pokoje Halinki zobaczyć i posłuchać jej. A tego nie możemy być pewni, bowiem minister kultury w rządzie PiS, Piotr Gliński, nie przesądził, czy wystawa w MIIWŚ zostanie pokazana w takiej formie, jak jest tworzona.
- Treść ekspozycji tego muzeum to nie jest kwestia gustu historyków polskich czy zagranicznych czy gustów ministra. Powinna wyrażać założenia i kierunki polityki historycznej PiS zgodnie z polską racją stanu - powiedział w sejmie Gliński, odpowiadając na pytania posłów PO. - Obecnie tworzona ekspozycja została przyjęta przez poprzednią ekipę rządzącą. Jak ostatecznie będzie wyglądała wystawa zobaczymy po połączeniu z Muzeum Westerplatte. Być może będzie jakaś korekta.
Czy głos Halinki, która żałuje, że nie poszła 1 września 1939 roku do szkoły, choć miała gotowy i wyprasowany mundurek, jest zgodny z polską racją stanu i polityką historyczną PiS? Tego dowiemy się, gdy już PiS przejmie muzeum 1 grudnia tego roku. Wcześniej, bo w najbliższą środę, do Gdańska ma przyjechać pełnomocnik ministra kultury, prof. Zbigniew Wawer. Ma on rozmawiać z obecnym dyrektorem muzeum Pawłem Machcewiczem. Machcewicz nazywa Wawra mianem “likwidatora”, bo jego zadaniem jest zlikwidować budowane od ośmiu lat MIIWŚ i stworzyć w to miejsce nową placówkę.
Machcewicz też chodził w czwartek z dziennikarzami po terenie muzeum. Widać, gdy się na niego spojrzy, że bardzo przeżywa decyzję o odwołaniu. Po ośmiu latach ciężkiej pracy, gdy budynek i ekspozycja są właściwie gotowe, zostaje odwołany ze stanowiska. Dzieło jego życia zostaje zlikwidowane. On sam z trudem powściąga żal i rozgoryczenie. Trudno mu się dziwić.
Ale mimo to, Machcewicz pytany przez dziennikarza TV Trwam, czy odda Glińskiemu muzeum, odpowiedział, że jest propaństwowcem, przestrzega prawa, więc oczywiście zgodnie z prawem i procedurami 30 listopada odejdzie z MIIWŚ. Dodał, że jest profesorem historii i będzie dalej pracował w tym charakterze. Gdzie indziej.
Bardziej stanowczo TV Trwam odpowiedział Janusz Marszalec, wicedyrektor MIIWŚ: - No przecież się tu nie zabarykadujemy!
Z pytań dziennikarza TV Trwam jasno wynikało, dlaczego Machcewicz musi odejść. Bo był pełnomocnikiem rządu Donalda Tuska ds budowy gdańskiego muzeum. To jego główna wina.
- Nie jestem członkiem żadnej partii politycznej, nie utrzymuję kontaktów towarzyskich z działaczami PO, jestem historykiem - mówił w odpowiedzi Machcewicz. - Tak, byłem doradcą premiera RP ds. budowy MIIWŚ i nie uważam tego za powód do wstydu. Nie doradzałem premierowi Tuskowi w żadnych innych sprawach.
TV Trwam zarzuciła też Machcewiczowi, że ten urządza w MIIWŚ konferencje prasowe, a przecież jako podwładny ministra Glińskiego powinien siedzieć cicho.
Machcewicz: - Nie jesteśmy póki co instytucją zmilitaryzowaną i nie uchybia żadnym normom, że jako dyrektor muzeum, organizuję konferencje prasowe i komunikuję się z ludźmi. Wielokrotnie zapraszałem do muzeum ministra Glińskiego i wiceministra Sellina, a oni ani razu tu nie byli, choć to największa aktualnie inwestycja kulturalna w Polsce. O planach ministerstwa wobec nas dowiadywałem się każdorazowo z internetu, z komunikatów publikowanych późnym wieczorem na stronie ministerstwa. Nie było żadnego dialogu. Wielokrotnie musiałem też prostować fałszywe informacje na temat MIIWŚ podawane przez ministerstwo, dotyczące budowy, ekspozycji czy finansów.
Machcewicz powiedział też, że ministerstwo kultury nie zapewniło MIIWŚ odpowiedniego budżetu na przyszły rok: - W nowym budżecie, przekazanym nam przez ministerstwo, nie przewidziano środków na otwarcie i funkcjonowanie muzeum w 2017 roku. Jeżeli ten budżet nie zostanie zwiększony, to jest to jakaś wskazówka, że ministerstwo nie planuje otwarcia MIIWŚ w przyszłym roku, bo trzeba ten budynek ogrzać, sprzątać, zapewnić mu ochronę, zatrudnić przewodników.
Może się więc okazać, że Halinka, mała narratorka ekspozycji dla dzieci, nie będzie miała jeszcze długo szansy na opowiedzenie naszym dzieciom o dramacie wojny. Przynajmniej póki Gliński z Sellinem, pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego, nie ustalą, jak prowadzić w Gdańsku PiS-owską politykę historyczną. Już bez "człowieka Tuska".