W sobotę, 23 grudnia 2017 roku, w Centrum Stoczni Gdańskiej nie brakowało wzruszeń. Tuż przed rozpoczęciem Wigilii, organizowanej przez Ojców Dominikanów i studentów z Duszpasterstwa Akademickiego Górka, działającego przy kościele św. Mikołaja w Gdańsku dla potrzebujących, do biskupa Zbigniewa Zielińskiego co i rusz podchodzili rozemocjonowani przybyli. A to, żeby złożyć życzenia przed wszystkimi, a to, żeby uścisnąć dłoń, podziękować, chwilę porozmawiać.
- Emocji nie brakuje. Sam los tych ludzi powoduje wzruszenie. Przy czym to słowo nie wyczerpuje tego, co na co dzień ci ludzie przeżywają - mówi biskup Zieliński.
Na chwilę przed naszą rozmową, widzę, jak stoi z nim jakiś mężczyzna i płacze, wyciera oczy czapką, ciężko mu się uspokoić. Pytam biskupa, jaka była przyczyna, z jaką historią przyszedł ten człowiek. - Pan, z którym przed chwilą rozmawiałem, płakał jak bóbr, ale nie nad swoim losem, chociaż ma niewesoło. Rok temu nie mógł być tu z nami na Wigilii, przyszedł dziś i dowiedział się, że nie żyje abp Tadeusz Gocłowski. Nie mógł w to uwierzyć, mówił: „jak to, przecież tyle lat tutaj przyjeżdżał...”. To też pokazuje, jakie są emocje w tych ludziach.
Do biskupa podchodzi jedna z kobiet przybyłych na Wigilię. Wygląda, jakby nie miała w życiu lekko - nic dziwnego, w końcu dla takich osób jest przeznaczone to spotkanie, organizowane w Gdańsku już od ponad 25. lat: dla bezdomnych, samotnych, opuszczonych, ubogich, słowem wszystkich potrzebujących. Kobieta ściska biskupa za dłoń, posyła ciepły uśmiech i życzy mu „zdrówka”. Ksiądz odwzajemnia uścisk i uśmiech, uspokaja, że zaraz podzieli się ze wszystkimi opłatkiem i będzie czas na życzenia.
Bo tak naprawdę tych ponad 350 osób, które przyszło tego dnia do Centrum Stoczni Gdańskiej, nie było kierowanych wyłącznie głodem. Oczywiście każdy ochoczo usiadł przy pięknie zastawionym stole, na którym był wigilijny barszcz, bigos, przekąski i soki, żeby zjeść ciepły posiłek i ogrzać się w specjalnie na tę okazję przygotowanym pomieszczeniu. Ale najważniejsze dla nich wszystkich było, żeby nie być samemu, żeby spotkać się z innymi, porozmawiać, złożyć sobie życzenia, doświadczyć ciepła drugiego człowieka.
- Patrząc na tych ludzi, na to jak co roku składają sobie życzenia, wydaje się, że mimo tego nieszczęśliwego losu są w tym momencie szczęśliwsi niż niejedni w pięknych korporacjach, ślicznych domach, cudownych miejscach pracy, na wysokim, wyrafinowanym poziomie - mówi biskup Zieliński.
Kolejni przybyli zajmują miejsca, które wskazują im wolontariusze. Jest ich kilkudziesięciu - to głównie studenci, którzy wspólnie z zakonnicami przygotowali wieczerzę, i harcerze. Pilnują porządku przy wejściu i na sali, krążą z opłatkiem i gorącym barszczem, składają życzenia.
- Od kilku lat udzielam się tutaj na Wigilii. Pierwszy raz przyszedłem, żeby lepiej poczuć atmosferę świąt. Z rodziną, wiadomo, że jest dobrze, ale tutaj jest się jeszcze bardziej „razem” - mówi jeden z wolontariuszy.
- Ja w tym roku jestem pierwszy raz - przyszedłem, żeby zrobić coś dobrego w praktyce, a nie tylko, żeby mówić o czynieniu dobra. Bo to ważne, żeby nie tylko głosić, ale samemu dawać przykład. Poza tym, to dobry sposób, żeby wyjść ze strefy komfortu. Tutaj różni ludzie przychodzą - czasami są brudni, brzydko pachną... Ale to właśnie o to chodzi, żeby pomóc komuś, kto ma gorzej - dodaje jego kolega.
Nic dziwnego, że potrzebujący czują się tutaj jak w domu. Wydają się rozluźnieni, są uśmiechnięci, wzajemnie serdeczni. Jakby na ten moment przestało istnieć wszystko to, co ich obciąża: bezdomność, alkoholizm, wykluczenie, wyrzucenie poza margines, trudna sytuacja życiowa. Czują się chcianymi gośćmi, a to ważne, bo na co dzień na ulicy ludzie odwracają od nich wzrok.
- Tutaj doskonale widać, że w tych czasach dobrobytu, które mamy, takich ludzi jest nadal sporo. Wyszli dziś z różnych zaułków i pokazują, że są. Dla nas, którzy czujemy się odpowiedzialni za siebie nawzajem, to powinno być przyczynkiem do poszukiwania nowych form pomocy tym ludziom. Wielu z nich nie potrafi samemu sobie pomóc. Dlatego ważne są różnego rodzaju projekty społeczne, które im dodadzą sił, zmotywują, zmobilizują. Ci ludzie są po często traumatycznych przejściach życiowych, załamaniach. Przed chwilą wśród nich zobaczyłem mojego nauczyciela, wspaniałego pedagoga. Na początku nawet go nie rozpoznałem, to on do mnie podszedł. Okazało się, że załamał się psychicznie po śmierci żony, zerwał więzy z rodziną, popadł w tarapaty finansowe... Dzisiaj jest bezdomny. Różne są drogi prowadzące do takiej sytuacji życiowej. Tym ludziom potrzebny jest duży poziom empatii idący w parze nie z litością - a z miłością.
Kiedy kończymy rozmowę, biskupa już wzywają na scenę, żeby powitał przybyłych, zmówił „Ojcze nasz” i dodał otuchy: „Wy, jak mało kto wiecie, co przeżywała Święta Rodzina...”.