Gdy w lutym 2022 roku Rosjanie zaatakowali Ukrainę, Anastasia Hora spakowała jedną walizkę, zabrała dwójkę dzieci i wsiadła do autobusu z Iwano-Frankiwska do Gdańska.
- Co się pakuje do jednej walizki, kiedy ucieka się przed wojną? - pytam.
- Jestem fryzjerką więc wzięłam sprzęt do pracy i trochę ubrań dla dzieci - mówi Anastasia. - Sama byłam tylko w jednych spodniach, jednej kurtce i jednej bluzie.
Dzieci miały pięć i trzy lata. Synek i córeczka.
Wysiedli w Gdańsku po 28 godzinach podróży. Anastasia nie znała słowa po polsku.
- Trafiłam do bardzo dobrych ludzi, którzy dali nam mieszkanie za darmo - wspomina Anastasia. - Chodziliśmy w różne miejsca, żeby dostać cokolwiek, bo nie mieliśmy za dużo pieniędzy. Ludzie pomogli. Dali ubrania, pościel. Lodówka była pełna.
Jak pani wtedy mówiła po polsku? - Nie mówiłam. Nauczyłam się przez dwa i pół roku rozmawiając z ludźmi - mówi Anastasia doskonałą polszczyzną.
Dziś Anastasia Hory jest wolontariuszką w punkcie pomocy przy ul. Grobla III 1/6 w centrum Gdańska. Punkt pomocowy prowadzi tu Fundacja 33 Biskupia przy wydatnej pomocy Lions Club, Rotary Club i Banku Żywności. Lokal dostali od miasta. Lobbowali za tym radni Teresa Wasielewska i Andrzej Kowalczys.
Prezeską Fundacji jest Aneta Borkowska.
W środku ubrania, buty, wózki i zabawki dla dzieci, mleko, cukier, mąka. Ostatnio przyjechały spody do pizzy. Rozeszły się błyskawicznie.
Wybili jej zęby, połamali ręce
Pani Anna to elegancka kobieta. Mówi mi, że w jednym z miast Donbasu (nie chce zdradzić w którym, bo wciąż boi się zemsty) była wicedyrektorką ukraińskiej szkoły i dyrygentką chóru dziecięcego. Dziś szkoła jest rosyjska, a zrusyfikowane dzieci chodzą w czerwonych chustach.
Anna opowiada mi, że jako wicedyrektorka szkoły - gdy miasto w 2014 roku zdobyli prorosyjscy separatyści - była zmuszana do współpracy i wyrzeczenia się Ukrainy. Jak ją zmuszali?
- Wybili mi zęby, złamali rękę, nogę, rozbili łuk brwiowy - mówi. - Razili prądem, poniżali, wreszcie zgwałcili. Niczego nie podpisałam, uciekłam. Ważyłam 48 kilo.
Głos jej się łamie, nie jest w stanie mówić dalej. Z trudem opowiada: - Po torturach mam chore serce, wysokie ciśnienie, problemy z nogami, zębami, nerkami, niewyraźne widzenie i stres pourazowy.
Do Polski przyjechała w 2022 roku. - Przez długi czas nie miałam numeru pesel. Z tego powodu nie miałam ani pomocy medycznej, ani humanitarnej. Teraz mam już pesel i uzyskałam dostęp do usług medycznych. Jestem bardzo wdzięczna Polsce i Polakom za wsparcie i solidarność - mówi.
Mąż został w Ukrainie, walczy. Córka jest w jednym z miast w Europie Zachodniej.
Pocałowała pasztet
Człowiek myśli, że widział i słyszał już wiele. Ale to nieprawda. Tu usłyszy jeszcze więcej o horrorach wojny i życiu poza domem.
Anastasia Hora: - Dziś przyszła pani, 77 lat, i jak zobaczyła opakowanie pasztetu - pocałowała je. Zupełnie jak w czasie wojny głodni ludzie całowali chleb. Popłakałam się. Niektóre z tych kobiet w przeliczeniu na złotówki dostają 300 zł ukraińskiej emerytury. Na co to ma im starczyć?
Szefową Fundacji 33 Biskupia i główną organizatorką pomocy jest Aneta Borkowska. Wcześniej była agentką ubezpieczeniową, prowadziła sklep i była radną dzielnicy Olszynka. Rozdawała dary Caritasu, rozwoziła obiady w czasie pandemii.
- Gdy wybuchał wojna zadzwoniła do mnie koleżanka i mówi: “Ty lubisz pomagać, to co robimy?” - wspomina Aneta Borkowska. - Na początku kolega dał nam punkt przy ul. Biskupiej 33. Opłacał nam prąd, a my pracowałyśmy bezpłatnie. Na Facebooku zaczęłyśmy pisać, że prosimy o ubrania, jedzenie. Przychodziło tam 100-200 osób. Później dostaliśmy od miasta punkt przy Grobli III. Teraz potrafi do nas przyjść nawet 500-600 osób.
Na początku wojny do Polski trafiło około dwóch milionów uchodźców z Ukrainy, głównie kobiet i dzieci, bo mężczyzn nie wypuszczano. Gdy zostali przez Polaków nakarmieni, ubrani i rozlokowani, wydawało się, że problemy zniknęły. Jak się okazuje, jest to myślenie życzeniowe.
Anastasia tłumaczy, że Ukraińcy wciąż do Polski przyjeżdżają: - Wracają do Ukrainy, mieszkają tam 2-3 miesiące i wracają z powrotem, bo tam nie ma pracy, jedzenie jest bardzo drogie, a życie z powodu wojny jest cięższe niż kiedykolwiek. Weźmy moją babcię - wciąż tam mieszka i gdybym jej nie pomagała, to chyba by umarła. Wysyłamy jej jedzenie, ubrania, pieniądze.
Babcia została pod Iwano-Frankiwskiem.
- Kilka dni temu zadzwoniłam do niej. Rosyjskie rakiety przeleciały jej nad głową. Była przerażona. Mówię: “przyjeżdżaj”. A ona, że nie da rady tyle godzin jechać autobusem. Dla starszej osoby 28 godzin w podróży to dużo.
Przychodzą tu matki z małymi dziećmi w wózkach, panie w wieku 65-80 lat, samotni ukraińscy emeryci. Akurat samotny starszy mężczyzna ładuje kilka spodów do pizzy do foliowej torby. Będzie miał kolację.
Są też chorzy. - Wiem o kilkudziesięciu osobach z nowotworami, osłabionych, schorowanych, które regularnie nas odwiedzają, mają papiery poświadczające chorobę - mówi Borkowska. - Mamy więc tu panią, która jeździ z nimi po szpitalach i pomaga załatwić leczenie.
Pytam czego ci ludzie szukają? Okazuje się, że potrzebne jest w zasadzie wszystko: talerze, sztućce, ubrania, pościel, poduszki, kołdry, ręczniki. Można wymieniać w nieskończoność.
- Ludzie przyjeżdżają bez niczego - mówi Anastasia. - Sama tak przyjechałam, więc wiem, jak to jest. Masz trochę oszczędności i nie wiesz na co je w pierwszej kolejności wydać. Ostatnio przyjechała kobieta z szóstką dzieci, a jedno z nich miało raptem dwa miesiące. Nie miała niczego. Wcześniej była pani, która potrzebowała śpiwora. Śpi na podłodze w piwnicy, bo nie ma za co wynająć mieszkania.
Niektórzy z tego typu pomocy korzystają pierwszy raz w życiu. Nie każdemu łatwo przyznać, że w Ukrainie coś się miało - mieszkanie, samochód, pensję - a teraz trzeba polegać na innych. Stać w długiej kolejce i czekać, aż samochód z żywnością zostanie rozładowany.
Aneta Borkowska: - Ostatnio pewna pani przyszła tu i powtarzała: “ale ja nie mogę, ja się wstydzę”.
- I co jej pani powiedziała?
- Powiedziałam: “Słuchaj, umawiamy się, że jak się skończy wojna, to wtedy ja pojadę do ciebie i ty mnie ugościsz”. Zgodziła się. Jesteśmy umówione. Czasem trzeba im powiedzieć: “nie martw się, ja się tobą zajmę”. Jak taka kobieta to usłyszy, to robi jej się lżej na duszy. I wtedy na jej twarzy - pierwszy raz od dawna - pojawia się uśmiech.
Mijające nas kobiety mówią Borkowskiej: - Spasiba! Inne już po polsku: - Dziękuję.
Borkowska musi zapalić papierosa na zapleczu. Ona też się tu naprzeżywa i napłacze, słuchając dramatycznych opowieści.
Wojna wciąż tkwi w głowie
Jedna z Ukrainek wskazuje na Anetę Borkowską i mówi o niej: - Nasza mama.
Okazuje się, że poza pomocą materialną można przy Grobli III 1/6 wpaść na kawę, porozmawiać, opowiedzieć o swoich problemach, wypłakać się. Taki chwilowy dom.
Kobiety opowiadają pani Anecie i Anastasii o swoich najbliższych, którzy zginęli pod rosyjskim ostrzałem.
Anastasia: - Wiele starszych osób wciąż ma swoich synów czy wnuków na wojnie. Starsze panie martwią się o nich. Niektóre same z trudem przeżyły rosyjską okupację, siedziały po parę tygodni w piwnicach. Widziały ciała zabitych leżące na ulicach. Po dwóch latach wciąż to przeżywają w swojej głowie.
Dlatego w punkcie przy Grobli III jest psycholog, ale też pomoc prawna. Wszystko darmowe, wszyscy są tu wolontariuszami.
Anastasia: - Mamy konsultacje prawne. Na przykład dla osób, które walczą o ukraińską emeryturę. Ściągamy z ukraińskiego funduszu emerytalnego papiery albo piszemy do nich maile. Te kobiety nie są w stanie same tam pojechać i załatwić sobie świadczeń. Dlatego nasze dziewczyny siedzą z Ukrainkami i przygotowują im papiery.
Pod centrum pomocy zajeżdża Mieczysław Sokołowski. W latach 1995-2001 był konsulem generalnym RP w Hamburgu. Wrócił do Gdańska. Targa plastikowy worek pełen ubrań. Mówi, że to naturalne, że przynosi tu, co może.
Aneta Borkowska: - Moje motto? Nie trzeba być bogatym, żeby pomagać.
Pomaga jej w pracy 12 wolontariuszek.
Tuszonki dla naszego wojska
Podchodzi do nas niziutka, chudziutka babuszka. Walentyna. Mówi, że ma 79 lat. Przyjechała spod Krzemieńczuka na wschodzie Ukrainy. Mówi, że przyjechała z córką, która jest chora na raka.
Aneta Borkowska: - Pani Walentyna ma w sobie tyle siły. Ma 80 lat, sama słaba, a dodatkowo pomaga swojej chorej córce. Stoi w kolejce, załatwia jedzenie. Stara się, żeby ich ubrać i nakarmić. Kobiety w wieku 80 lat zaczynają w Polsce swoje życie od nowa. Uciekały zapchanymi pociągami przed wojną, siedząc na podłodze. I nagle taka 80-letnia babcia musi zacząć od zera w obcym kraju. Wyobrażasz to sobie?!
Pytam tę wątłą babuszkę, Walentynę, jak wyglądało jej poprzednie życie. Opowiada, jak robiła dla ukraińskiego wojska dżemy i mięsne tuszonki, jak zebrała dla “naszej armii” 40 kartonów jabłek z własnego sadu. Wszystko pojechało na front.
Kobiety z Ukrainy nie zapominają w Gdańsku o swoich żołnierzach. Szyją dla nich duże siatki maskujące na czołgi, szydełkują nawet mniejsze siatki na hełmy, robią świece okopowe.
- Jak taką puszkę zrobić? - pytam. Dostaję instrukcję: do zużytej blaszanej puszki wlewa się wosk i dodaje łatwopalny kawałek kartonu, a potem żołnierze mogą się przy nich ogrzewać albo nawet podgrzewać na nich jedzenie.
Dlatego w punkcie przy Grobli III można zostawiać wszystko, co przyda się na froncie. Borkowska i Hory zbierają też pieniądze na protezy czy wózki inwalidzkie.
Anastasia: - Wielu rannych żołnierzy traci kończyny. W Ukrainie brakuje dla nich wózków inwalidzkich. Ukrainka, która w Polsce wynajmuje mieszkanie i wychowuje dzieci, nie jest w stanie kupić sama takiego wózka i wysłać go dla kogoś z rodziny, kto tam walczył i stracił na froncie nogi. Stąd nasza prośba o wsparcie. Takie wózki pojadą do rannych.
Pamiętają też o dzieciach. Mali Ukraińcy przed pójściem do polskiej szkoły dostali na początku września plecaki, kredki, długopisy, zeszyty.
Usłyszała “Won do siebie!”
Dwa tygodnie po tym, jak przyjechała z dziećmi do Polski, Anastasia została potraktowana w przykry sposób przez Polaka na ulicy.
- Jak to wyglądało? - pytam.
- Wychodziliśmy razem z dziećmi z autobusu. Dzieci się bawiły, biegały, coś krzyczały. Jakiś gość krzyknął do nich: “nie jesteście u siebie, macie się zachowywać!” Mój synek ma w zwyczaju przytulać wszystkich. Dlatego chciał tego pana też przytulić i przeprosić. A ten go uderzył w twarz! Dziecko poleciało w jedną stronę, a facet poszedł w drugą. Ja stoję na środku, nie znam polskiego i nie wiem, co robić. Przytuliłam tylko synka, tłumacząc mu, że ten pan jest zwyczajnie niemądry.
Anastasią ten epizod wstrząsnął. - Chciałam zabrać tych parę rzeczy, które miałam i pojechać z powrotem do domu. Ale mąż mi powiedział, że przecież tam jest gorzej, bo tam spadają bomby. Wiem, że nie każdy lubi Ukraińców, bo ja to prawie codziennie słyszę…
- Co pani słyszy?
- Wyjeżdżaj stąd! Czy dosadniej: wyp…! I tak się zastanawiam, jak można powiedzieć matce z dzieckiem, że ma wracać na wojnę? Czy ci ludzie nie wiedzą, co znaczy wojna? Nie przyjechałam tu po zasiłek. Żyję z tego, co zarobię sama i co zarobi mąż. Przyjechałam, bo nie miałam wyboru. Uciekłam, żeby ocalić życie moich dzieci.
- Nie wszyscy tacy jesteśmy, prawda? - upewniam się.
- Więcej jest osób pomocnych. Ale jak dopiero co przyjechałaś i liczysz na pomoc, a słyszysz od kogoś na wstępie: spier…, to nie chcesz takiej “pomocy”.
Wokół nas Ukrainki cierpliwie przeglądają ubrania na wieszakach. Anastasia musi wracać, bo jest jeszcze tyle do zrobienia: trzeba wyładować spody do pizzy, posegregować ubrania, posprzątać.
- Każdy z nas chce, żeby ta wojna jak najszybciej się skończyła. Ale ona trwa. A my musimy pomagać do samego końca. Nie możemy teraz przestać - mówi Anastasia i wraca do pracy.
Jak pomóc?
Kontakt do Anety Borkowskiej: tel. 570 926 246; mail: abpomocukraina@op.pl
Numer konta: Fundacja 33 Biskupia 64 1600 1459 1716 4989 2000 0001
Zobacz nasz fotoreportaż z punktu pomocy Ukraińcom przy ul. Grobla III 1/6a w Gdańsku