Anna Umięcka: - Operę “Don Bucefalo”, na której premierę teraz widzowie Opery Bałtyckiej czekają, skomponował Antonio Cagnoni. Niewiele udało mi się znaleźć w polskiej literaturze przedmiotu na jego temat. Skąd taka powściągliwość?
Paweł Szkotak, reżyser “Don Bucefalo”: - Antonio Cagnoni jest rzeczywiście całkowicie nieznanym kompozytorem w Polsce. Do tego stopnia, że nie ma o nim zbyt wiele albo nawet nic w przewodnikach operowych. Tym bardziej cieszę się, że nasz spektakl będzie polską prapremierą i trzecim wykonaniem dzieła w XXI wieku. Pierwszym, we Włoszech, również dyrygował maestro Caldi. Drugie odbyło się w Irlandii. Te spektakle były zupełnie różne - miały inny czas i miejsca akcji.
Czy to maestro zainteresował Operę Bałtycką tym tytułem?
- Nie chciałbym wypowiadać się za dyrekcję Opery, ale obserwując repertuar - wydaje mi się, że taki jest pomysł na program, aby pokazywać nie tylko klasykę operową, ale też dzieła mniej znane.
Zapomniana opera. Czy warto ją więc przywoływać? Czasem dzieło bywa zapomniane nie bez powodu.
- Ta opera jest zapomniana, ale myślę, że niesłusznie. Często rzeczywiście jest tak, że dzieła ulegają zapomnieniu, bo po prostu są nieciekawe, ale tutaj mamy do czynienia z interesującym pomysłem muzycznym i ciekawym librettem. Niezwykły jest też młody wiek autora - 19 lat. Cagnoni napisał potem jeszcze 20 dzieł operowych, ostatnią był “Król Lear”.
Co w tej operze może nas zaintrygować?
- “Don Bucefalo” jest interesujący choćby z tego powodu, że mówi o teatrze w teatrze, operze w operze. Kompozytor środkami muzycznymi ilustruje, jak tworzy się operę. Cagnoni skomponował nawet scenę strojenia orkiestry. Dużo tam podobnych smaczków, które zawsze interesują publiczność, bo pokazują operę od środka, razem z jej słabostkami i śmiesznostkami. Dużo tu więc humoru - dzieło napisane jest w konwencji dramma giocoso, czyli “pół żartem, pół serio”. Zabawna, ale z momentami refleksji. Opowiada o miłości, nie tylko męsko-damskiej, ale też o miłości do muzyki.
Doskonała wskazówka na Walentynki. Ale chyba sporo tu również nostalgii, bo użył Pan porównania do “Młodości” Paolo Sorrentino.
- Szukałem takiego miejsca i takiego momentu w życiu człowieka, kiedy komponowanie miałoby szczególną wagę, było czymś specjalnym. Dlatego na miejsce akcji wybrałem luksusowe sanatorium i nazwałem je “Il Paradiso”, czyli raj (w oryginale libretta jest inaczej), a szczególny moment w życiu głównego bohatera to jego ciężka choroba (to również zmieniłem) i dodałem postać anioła. Wszystkie te zabiegi są jednak w zgodzie z zapisami kompozytora, dodają tylko pewnej wagi i znaczenia chwili, w której dzieło powstaje. Akcja dzieje się współcześnie, w klinice, gdzie leczy się kompozytor. Leczy się również poprzez muzykę - postanawia napisać operę, która dzieje się w starożytnym Rzymie i namawia do jej wystawienia pensjonariuszy i personel, czyli amatorów.
Ten amatorski zapał usłyszymy też w muzyce?
- Oczywiście! Zaangażowaliśmy doskonałych i znanych w Operze Bałtyckiej solistów, świetnych śpiewaków i aktorów, ale jest w intrydze pokazana scena, jak ich postaci przymierzają się do śpiewania arii, choć umiejętności nie mają zbyt dużych. Będą walczyć o role, o partie. Zobaczmy perypetie kompozytora z zazdrosnymi o siebie pielęgniarkami i lekarkami, z których każda chce być najlepsza.
A co z miłością?
- Rosa, która jest główną postacią, zarówno w dziele Cagnoniego, jak i w operze, którą pisze Bucefalo - jest obiektem pożądania aż czterech mężczyzn! Będzie więc też sporo zabawnych perypetii miłosnych, ale w finale czeka nas happy end.
To gotowy przepis na sukces - miłość i rywalizacja, a wszystko w oparach sztuki i kończy się happy endem.
- Dodajmy jeszcze raj, który możemy sobie stworzyć będą tylko ludźmi. Jest to jednak raj, który daje nam opera.
Raj w szpitalu? Potrzeba nam będzie dużej wyobraźni!
- Szpital jednak mieści się we Włoszech, czyli pozostaje poza naszym systemem służby zdrowia [śmiech]. W tej luksusowej klinice nie wszyscy będą chorzy, niektórzy chcą po prostu odpocząć od życia w wygodnym spa.
Porozmawiajmy o muzyce. Cagnoni był wielbicielem Rossiniego. Czy to może być dla nas trop interpretacyjny?
- Usłyszymy sporo motywów, które mogą przypominać Rossiniego, momentami też Belliniego, kilka przepięknych arii, fantastyczne finały, również skomplikowane od strony muzycznej, bo mamy nawet sektet. To jest bogaty muzycznie materiał, który zawiera dużo pięknych melodii. Można zapamiętać i zanucić po wyjściu z opery. Wielbiciele belcanta będą bardzo zadowoleni.
Bardzo ciekawe są dwa finały aktu pierwszego i drugiego - mamy tam duże ansamble, a finał aktu trzeciego kończy się piękną arią Rosy.
Warto też dodać, że w tytułowej roli wystąpi artysta Artur Janda [od red. laureat trzech Fryderyków], który jest nie tylko świetnym śpiewakiem, ale też instrumentalistą - i będzie też grał na żywo na klawesynie.
Panuje opinia, że reżyserowanie oper ma najwyższy stopień trudności w pracy realizatorskiej. Jak pan opisałby tę trudność?
- Zdecydowanie jest najtrudniejsze. Tu czas zapisany jest w minutach. Nie ma takiej swobody jak w dramacie. Muzyka nam podpowiada tempo scen, ile one mają trwać, daje bardzo dużo informacji na temat ich charakteru. Opera to utwór kilkukrotnie kodowany. Pierwszy kod zapisany jest w nutach, drugi - teatralny, mówi nam o tym, co dzieje się między postaciami, do tego dochodzi plastyka i elementy tańca. Razem powstaje dzieło łączące ze sobą wszystkie gatunki.
Czy ta konkretna realizacją nastręczyła jakichś specjalnych trudności?
- Rozpoczęliśmy pracę w grudniu, ale zawsze wydaje się, że czasu jest za mało i chciałoby się mieć go więcej - na dopracowanie szczegółów, ale też na scenie dla solistów, aby mieli większy komfort i skupili się już tylko na muzyce.
Nieoczekiwaną trudnością była też jakaś absolutna epidemia grypy. Byliśmy chwilami zdziesiątkowani, na próbach maestro Caldi, który jest Włochem śpiewał nam czasem partie solistów [śmiech]. Były to tzw. próby z duchem.
Premiera tuż tuż, czas więc zapraszać na spektakl. Kogo możemy zachęcić, by przyszedł na to przedstawienie?
- Na pewno tych, którzy lubią belcanto, lubią piękną muzykę - to będzie dla nich uczta. Ale również tych, którzy lubią teatr i którym podobał się “Cyrulik sewilski”. To opera dla tych, którzy lubią się dobrze bawić i mają poczucie humoru.
Opera naprawdę nie gryzie. Polecam ją również tym, którzy byli tu dawno, albo nigdy. Staram się poprzez swoje myślenie o teatrze operowym robić takie spektakle, które będą też interesujące dla szerokiej publiczności. Chcę, aby był to świat kolorowy, atrakcyjny, gdzie muzyka idzie w parze z ciekawymi perypetiami scenicznymi. Warto wymienić też twórców, którzy odpowiadają za scenografię - Damian Styrna, dobrze znany w Trójmieście - i kostiumy - Anna Chadaj, która zrobiła świetną i dowcipną scenografię do “Cyrulika”. Będzie trochę starożytnego Rzymu, współczesnego luksusu, a wszystko to z przymrużeniem oka.
REALIZATORZY
"Don Bucefalo" Antonio Cagnoni - premiera 31 stycznia 2020 roku.
reżyseria - Paweł Szkotak
kierownictwo muzyczne - Massimiliano Caldi
scenografia - Damian Styrna
kostiumy - Anna Chadaj
ruch sceniczny - Iwona Runowska
OBSADA na premierze 31 stycznia 2020
Don Bucefalo - Artur Janda
Carlino - Lianghua Gong
Rosa - Joanna Moskowicz
Agata - Gabriela Gołaszewska
Gianetta - Katarzyna Nowosad
Don Marco Bomba - Bartłomiej Misiuda
Count Belprato - Aleksander Kunach
O TYM:
W Operze Bałtyckiej trwają prace nad nowym spektaklem. Premiera “Don Bucefalo” - 31 stycznia