Pchają się do Afryki, by zawieźć kredki. Tam to luksus

Trzech gdańszczan zamierza pokonać niemal 30-letnim Peugeotem 505, jedynym w Polsce modelem uterenowionym przez fabrykę Dangel, 9 tys. km dzielących Budapeszt od Bamako. W bagażniku będą wieźć... kredki i piłki. Będą musieli pokonać pół Europy, Gibraltar, a potem pustynię. Co ich pcha w tę podróż?
04.01.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Ścisły podział zadań. Od lewej: specjalista PR, mechanik i człowiek od papierologii, czyli Piotr Bejrowski, Jędrzej Łukowicz i Grzegorz König.

 

Piotr Bejrowski, Grzegorz König i Jędrzej Łukowicz wystartują w 11. edycji charytatywnego rajdu „Budapest – Bamako”. Ten największy amatorski rajd na świecie nawiązuje do pierwotnej wersji legendarnego rajdu Paryż – Dakar: podobna długość, charakter i region, ale... wersja niskobudżetowa. Będą jedyną ekipą z Pomorza wśród 120 innych z całego świata. Z Gdańska do Budapesztu wyruszą 12 stycznia 2016 r. Potem czeka ich podróż przez Stary Kontynent do Maroka. Następnie przez Saharę Zachodnią i Mauretanię będą się kierować w stronę mety w stolicy Mali. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, osiągną finisz po 17 dniach.

Piotr na co dzień jest urzędnikiem – ­pracuje w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Pomorskiego, a w wolnych chwilach podróżuje i uprawia triathlon. Jędrzej kocha klasyczne auta; samochód, którym startują, należy do niego. Grzegorz, od kilku lat mieszkający i pracujący w Lizbonie, łączy pasję do egzotycznych doświadczeń kulinarnych z podróżami.

Część załogi ma już za sobą ekstremalną wyprawę: w 2013 roku pod szyldem „Kaszëbë Team” wzięli udział w rajdzie „The Bamako Summer” (Węgry – Uzbekistan). Pokonali 15 tys. kilometrów śladami sowieckich deportacji z Pomorza w 1945 r.

 

Piotr Mirowicz: Jak w trakcie podróży dzielicie obowiązki?

Jędrzej Łukowicz: Każdy ma swoją działkę: ja odpowiadam za samochód, Grzegorz zajmuje się sprawami administracyjnymi i finansowymi, Piotrek przygotowaniem merytorycznym i stroną medialną. Nie ma trzech kierowników i jednego robotnika. Uzupełniamy się i jesteśmy w stanie przeciwstawić się wszystkim trudnościom.

Skąd pomysł, żeby wziąć udział w rajdzie?

Piotr Bejrowski: Każdy z nas ma inne motywacje. Wydaje mi się, że w Europie zobaczyłem już wszystko, co chciałem, wiec teraz czas na Afrykę.

Jędrzej: Kiedy kilkakrotnie przejechałem Europę wieloletnią Nubirą [auto osobowe produkowane przez Daewoo – ­red.], zrozumiałem, że to mi nie wystarcza i czas na większe wyzwana. Poza tym, kocham klasyczne samochody. Mam takie auto i do tego podczas organizacji wyprawy „Kaszëbë Team” poznałem Grześka i Piotrka, z którymi dzielę swoje pasje. Pomyślałem, że warto pojechać do Afryki, przeżyć przygodę, przy tym pościgać się i jeszcze wrócić na kołach.

Grzegorz König: Rajd jest spełnieniem moich marzeń sprzed 10 lat. Wtedy nie mogłem go zrealizować, bo nie miałem środków ani takiej ekipy jak nasza. Teraz dojrzeliśmy, przekroczyliśmy kolejne swoje granice, mamy nowe kontakty i możliwości.

Macie też pewnie różne obawy?

Grzegorz: Wiele może się wydarzyć. Auto może odmówić posłuszeństwa, bo to przecież tylko maszyna. Obawiamy się zwierząt, które napotkamy na drodze. A także ludzi. Gór i krętych dróg. Zaplanowaliśmy wyjazd na 5­-6 tygodni, ale nie mamy pewności, czy właśnie po takim czasie wrócimy do domu.

Piotr: Ja się niczego nie boję, chociaż mam świadomość obecności terrorystów i przemytników w Afryce. Zdaję sobie sprawę, że w ostatnim roku w Mali w zamachach zginęło ponad 300 osób. Że w ziemi są zakopane miny i bomby kasetowe. Jednak w trakcie podróży najważniejsze jest pozytywne myślenie i dobra ekipa. A my myślimy pozytywnie i jesteśmy dobrą i zgraną ekipą. Mamy dobry samochód, znamy francuski, a do rajdu przygotowujemy się od dwóch lat.

Grzegorz: Mieliśmy wystartować w ubiegłym roku, ale wystraszyliśmy się eboli.

Jędrzej Łukowicz przyprowadził swojego ukochanego Peugeota Dangel z Belgii. W miłości granice i odległości nie mają znaczenia.

 

Przygotowaliście sobie pieniądze, np. na łapówki?

Grzegorz: Liczymy na to, że nie będzie takiej potrzeby. Zabieramy ze sobą i niewielkie pieniądze, i małe prezenciki, np. długopisy, breloki, naklejki i koszulki od partnerów i patronów medialnych. Mamy nadzieję, że to wystarczy.

Piotr: Jeżeli chodzi o część rajdową, to będziemy przemieszczać się w większej grupie, więc nie powinno być problemu z przekraczaniem granic. Trudniej może być w drodze powrotnej.

Ile krajów przemierzycie?

Grzegorz: Po starcie w Budapeszcie czeka nas 17 dni jazdy. Pierwsze trzy-cztery dni to będzie supermaraton przez Europę: Słowenię, Włochy, Francję i Hiszpanię. Po trzech tysiącach kilometrów dotrzemy do Cieśniny Gibraltarskiej i załadujemy się na prom do Afryki. Na Czarnym Lądzie mamy do pokonania kolejne sześć tysięcy kilometrów, zadania specjalne, szlaki pustynne i kamieniste.

Jędrzej: Ale należy odróżnić rajd od wyścigu. W rajdzie nie chodzi o prędkość, a o wykonanie odpowiednich zadań. Czekają nas liczne punkty kontrolne i zadania nawigacyjne, czyli zabawa z mapami i GPS.

Ale to rajd amatorski?

Jędrzej: Tak, to jednak nie oznacza, że jadą w nim żółtodzioby. Różnica pomiędzy rajdem amatorskim a profesjonalnym jest taka, że nie krążą nad nami helikoptery z medykami i ekipą telewizyjną. Nie ma również zaplecza technicznego. Wszystko musimy naprawiać sami.

Piotr: Nawet jak wygramy rajd, to i tak nikt nam nie nada tytułu sportowca roku.

Gdzie będziecie spać?

Grzegorz: W najmniej bezpiecznych miejscach organizatorzy przygotowują biwaki, w których uczestnicy rajdu będą mogli się zatrzymać i przespać. Będą chronione przez wojsko.

Co z jedzeniem i piciem?

Piotr: Będziemy mieli w aucie 60-litrowy baniak z wodą i tabletki do jej uzdatniania, więc w razie potrzeby będziemy napełniali go wodą ze studni.

Grzegorz: Trzymamy się pewnych zasad: unikamy surowych owoców, niepewnego mięsa i owoców morza, nieznanej wody. Wszystko inne, po odpowiednim przygotowaniu, jest możliwe do zjedzenia.

Piotr Bejrowski w Europie zobaczył już wszystko. Pora na inne kontynenty.


Co dalej, jak już uda się wam dotrzeć do mety?

Grzegorz: Liczymy na to, że będziemy w czołówce. Mamy nadzieję na dobrą zabawę przed i po minięciu mety. W Bamako jesteśmy też umówieni z misjonarzem, polskim księdzem, Dariuszem Zielińskim, który kieruje parafią katolicką na granicy Mali i Wybrzeża Kości Słoniowej.

Piotr: Wieziemy ze sobą kredki, przybory szkolne, ubrania i piłki do gry, które przekażemy tamtejszym szkołom.

Kredki?!

Grzegorz: Tak, to są rzeczy, których tam nie ma. W klasie uczniowie i nauczyciele korzystają tylko z tabliczek i kredy.

Piotr: Przybory szkolne przekazała nam Fundacja Asante w ramach akcji „Kredki dla Afryki”.

Piłki też są w Afryce luksusem?

Piotr: Granie w piłkę jest dla dzieci w Afryce przywilejem, a nam zależy, żeby stało się codziennością.

Jędrzej: Do każdej piłki będzie dołączony list od ucznia z gdańskiego Liceum Ogólnokształcącego nr VIII. Licealiści chcą nawiązać kontakt z afrykańskimi dzieciakami.

Jak to się stało, że połączyliście rajd z akcją charytatywną?

Piotr: Rajd od początku jest połączony z akcją charytatywną. Tylko od załogi zależy, jak do tego podejdzie. Mieliśmy sporo czasu, żeby nawiązać kontakt z polskim misjonarzem i pozostałymi ekipami wyjeżdżającymi z Polski, które także zabiorą przybory szkolne dla uczniów z Mali i Mauretanii.

To chyba dużo będzie tych kredek...

Piotr: Ponad 300 kilogramów! Do bagażników spakujemy ponad 30 kartonów, w tym tysiąc opakowań kredek, tysiąc ołówków i tysiąc zeszytów. Dodatkowo zabierzemy kilkanaście piłek, kilkaset koszulek, spodenek i plecaków. W Afryce bardzo ciężko o dobrej jakości materiał.

Grzegorz König zamierza być na mecie w Bamako w czołówce.

 

Auto, którym jedziecie, jest... hmmm... nietypowe. Skąd macie tego Peugeota?

Jędrzej: Zawsze marzyłem o posiadaniu klasycznego auta. Chciałem mieć coś, czego nie ma nikt inny. W Belgii trafiłem na pasjonata, który miał podwórko zastawione zabytkowymi samochodami. Stał tam niebieski Peugeot 505 Dangel. Zobaczyłem go i stwierdziłem, że muszę mieć ten samochód! Z właścicielem złapaliśmy świetny kontakt. Skończyło się na tym, że tydzień po powrocie do Polski jechałem do niego z lawetą po mojego Peugeota.

Na pewno musiałeś dobrze przygotować auto do rajdu.

Jędrzej: Ten model już w stanie surowym jest przygotowany na afrykańskie warunki, bo te samochody jeździły jako auta serwisowe m.in. w rajdzie Paryż – Dakar. Wykorzystywało je także wojsko oraz firmy zajmujące się pozyskiwaniem surowców w Afryce. Dołożyłem halogeny, galeryjkę dachową, orurowanie z przodu, tak by w razie kontaktu ze zwierzęciem nie uszkodzić chłodnicy. Zrobiliśmy również kilka rzeczy, żeby zapobiec dewastacji samochodu.

Piotr: Jesteśmy przygotowani nawet na brak stacji benzynowych. W aucie będziemy mieli dodatkowy stulitrowy zbiornik, który pozwoli na pokonanie niemal dwóch tysięcy kilometrów bez tankowania.

Grzegorz: Są również specjalne fotele i pasy bezpieczeństwa. Będziemy się poruszać po drogach publicznych, musimy uważać na mieszkańców i zwierzęta, mamy nawet narzucone limity prędkości. Na przykład, podczas przejazdu przez niektóre wsie organizatorzy rajdu będą mierzyć prędkość i nakładać kary za jej przekroczenie.

Liczycie się z tym, ze możecie wrócić do Polski bez samochodu?

Jędrzej: Koledzy może wrócą bez samochodu, ja na pewno nie.

Grzegorz: Nie przewidujemy takiej sytuacji. Cokolwiek się zdarzy, będziemy improwizować i dostarczymy auto do Polski, na kołach albo bez. Mieszkamy przecież w Gdańsku, mieście portowym, więc nawet gdyby auto nie było na chodzie, wpakujemy je w kontener i wsadzimy na statek.

Jędrzej: Mamy zestaw narzędzi i części, które są narażone na szwank w takich warunkach:  kawałek przewodu hamulcowego, przewodu paliwowego, uszczelki... Pierwsza zasada inżynierii przy klasycznych samochodach jest prosta: jeśli coś się rusza, a nie powinno, to sklejamy to taśmą; jeżeli coś się nie rusza, a powinno, psikamy to WD40. Do tego dokładamy parę uderzeń młotkiem i powinno działać.

Piotr: Podróż Peugeotem do Afryki, to jak zabieranie drewna do lasu. Tam każdy kowal go naprawi.

Grzegorz: Na trasie będą też inne ekipy, na które można liczyć.

Zawsze?

Jędrzej: Prawdę mówiąc, bywa różnie, ale ekip jest tyle, że na pewno znajdą się ludzie, którzy zechcą nam pomóc.

Grzegorz: Na pustyni zawsze istniała niepisana zasada: jeśli ktoś stoi przy samochodzie, a nie robi sobie zdjęć ani się nie opala, to potrzebuje pomocy. I tej pomocy trzeba udzielić.

Patronat medialny nad wyprawą gdańszczan objął portal www.gdansk.pl.


TV

Dolne Miasto rozświetla już dzielnicowa choinka