Paweł Huelle, wybitny gdański pisarz, autor m.in. "Weisera Dawidka". Tak go zapamiętamy
Melancholijnie, ale i humorystycznie – na wzór charakteru nieobecnego bohatera „Wieczoru Przyjaciół” - przebiegł wieczór upamiętniający pierwszą rocznicę śmierci wybitnego pisarza Pawła Huellego, ojca „Weisera Dawidka”. Uroczystość, która miała charakter wspomnieniowo-kulturalno-towarzyski odbyła się w środę, 27 listopada, w Centrum św. Jana, z udziałem znakomitych gości – przyjaciół i bliskich współpracowników zmarłego w ubiegłym roku pisarza.
Wieczór bogaty we wrażenia
Rozmowę poprowadziła Katarzyna Janowska, a w dyskusji udział wzięli: Szymon Karolewski, Antonia Lloyd-Jones, ks. Krzysztof Niedałtowski, Krzysztof Babicki i Ewa Pobłocka – wybitna pianistka, która tego wieczoru wykonała także dzieło Jana Sebastiana Bacha. Nieprzypadkowo, to do tego twórcy bowiem Paweł Huelle odwoływał się w swojej literaturze (obok innych wybitnych kompozytorów). Wieczór muzycznie wzbogaciły także występy Mikołaja Trzaski i Ola Walickiego.
Głos i ducha pisarza – jego wrażliwość, doświadczenie rzeczywistości i erudycję – przywołał aktor Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni, Dariusz Szymaniak (który zagrał w inscenizacjach wszystkich pięciu sztuk napisanych przez Huellego dla tego teatru!). Odczytywał podczas wieczoru wybrane przez gości fragmenty dzieł, takich jak „Opowiadania na czas przeprowadzki”.
Sami goście przynieśli także „artefakty” - przedmioty, z którymi najbardziej kojarzy im się Paweł Huelle, lub które od niego otrzymali w prezencie. Dominowały wśród nich... książki, ale znalazło się także miejsce na inny atrybut pisarski i pamiątkową fotografię z dzieciństwa.
Pióro mistrza słowa
- Paweł Huelle dostawał wiele nagród, często razem z nimi wieczne pióra. Jedno z nich jest bardzo specjalne, ponieważ jest na nim wygrawerowane jego imię i nazwisko - mówiła pianistka Ewa Pobłocka, której właśnie to pióro pisarz kiedyś sprezentował. - Paweł miał tych piór wiele, niektóre też kupował sam. Miały one różne przeznaczenia, wpisywał nimi dedykację do książek, innymi po prostu pisał, ale miał też jedne specjalne pióro, firmy Faber-Castell, w przepięknym pudełku, drewniane, które miało - pierwszy raz coś takiego widziałam – wygrawerowany fragment poezji, prawdopodobnie amerykańskiej. On strzegł go jak oka w głowie, to było jedyne pióro, którego nie wynosił z domu. Bardzo często robił nim poprawki w tekstach, które wydrukował. Zdarzało mu się też pisać długie fragmenty prozy, a zwłaszcza wiersze właśnie tym piórem.
Pierwsze wydanie „Weisera Dawidka” i...
Szymon Karolewski – tłumacz, nauczyciel, lektor języka czeskiego, a prywatnie przyjaciel Pawła Huellego z czasów dzieciństwa, na „Wieczór Przyjaciół” przyniósł dwa przedmioty: pierwsze wydanie „Weisera Dawidka” i czarno-białą fotografię, wykonaną przez ojca Pawła, Tadeusza, tuż po pierwszej komunii.
- To zdjęcie zrobione zostało w miejscu, gdzie dzisiaj znajduje się Konsulat Generalny Ukrainy przy ulicy Chrzanowskiego. Ale historia tego zdjęcia zaczyna się o wiele wcześniej, w momencie, kiedy poznaliśmy się, czyli 1 września 1964 roku. Byliśmy dwoma chłopcami z trzydzieściorga dzieci, które weszły po raz pierwszy do klasy w Szkole Podstawowej nr 66 na Strzyży. Tam każdy z nas został usadzony przez panią Bożenę w ławkach, których dziś nie ma – z kałamarzami, itp. Usiadłem tam oszołomiony, i nagle poczułem, że ktoś mnie stuka w ramię. Obróciłem się i patrzę - siedzi z tyłu krótko ostrzyżony ciemnowłosy chłopiec, opalony, o bardzo sympatycznym spojrzeniu, i, rzecz bardzo dziwna w tamtych czasach, mimo tak młodego wieku ma na nosie okulary, w drucianej oprawie. Bardzo szybko okazało się, że mieszkamy blisko siebie, zaledwie 200 metrów dzieliło nasze mieszkania. Jak zaczęliśmy u siebie bywać, okazało się, że wiele rzeczy nas łączy – między innymi książki, spotkały się dwa początkujące mole książkowe, co było raczej wyjątkiem w tamtych czasach. Wymienialiśmy się nimi, często czytaliśmy te same... Pamiętam do dziś, jak Paweł z przejęciem pokazywał mi książkę, dzisiaj już zapomnianą, zredagowaną przez Stanisława Aleksandrzaka, „Przygody z tej i nie z tej ziemi, czyli świat za wiele, wiele lat”. Z przejęciem mówił: „słuchaj, ta książka została stworzona przez osoby zaledwie o dwa, trzy lata od nas starsze”. Broń Boże nic jeszcze wtedy nie mówił, że chce zostać pisarzem. Ale patrzył na to już wtedy tak, że pisanie twórcze jest w zasięgu możliwości, nie jest czymś dla wybranych, którzy żyją nie wiadomo w jakich sferach podniebnych – wspominał Szymon Karolewski.
„Wędrowiec” - biały kruk
Brytyjska tłumaczka polskiej literatury na język angielski, Antonia Lloyd-Jones, której zawdzięczamy m.in. przekłady dzieł Olgi Tokarczuk, Jarosława Iwaszkiewicza czy właśnie Pawła Huellego, na spotkanie wspomnieniowe przyniosła bardzo rzadką książkę gdańskiego pisarza, zatytułowaną „Wędrowiec”.
- To rarytas, nie było dużo wydrukowanych egzemplarzy. Ta jest z dedykacją. Dla mnie to taka mikropowieść Pawła, która reprezentuje jego całą twórczość. To jest wiersz w prozie, opis niby snu, niby wycieczki. Są napisy ręcznie wykonane i zdjęcia, które on sam wykonał. No to wycieczka w okolice Krasnogrudy (przyp. red. wieś w gminie Sejny), miejsca, które Paweł bardzo lubił. Są też odniesienia do Kaszub – które dzięki niemu poznałam. Dzięki niemu dowiedziałam się też czegoś o sobie, bo nie wiedziałam, że jestem tłumaczką polskiej literatury, byłam przekonana, że jestem w dziennikarką – tak było, kiedy go poznałam w 1988 roku, w Glasgow, w Szkocji, na festiwalu polskiej kultury. Zapragnęliśmy wydać „Weisera Dawidka” po angielsku, i z pomocą brytyjskiego tłumacza przygotowałam próbki. Finalnie to mnie zlecono tłumaczenie. Paweł mi dał karierę – zażartowała.
Zobacz naszą fotorelację z wydarzenia:
Od portiera do milionera. Gdański społecznik Andrzej Stelmasiewicz skończył 70 lat