Pan Władek. Opowieść o człowieku, który pomaga innym

Pomagał w stanie wojennym, pomaga do dziś. Jeśli są w naszym mieście czy województwie głodne, ubogie dzieci, Władysław Ornowski na pewno dotrze do nich z jedzeniem.
19.12.2015
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Samochód Władysława Ornowskiego padł. Na razie wozi żywność pożyczonym dostawczakiem.

 

Jak na czteroletnią dziewczynkę, która została wyrzucona z domu z mamą przez tatę alkoholika, Zuza jest całkiem rezolutna. Na początku wstydzi się nas i chowa za mamą. Później jednak raźnie pozuje do zdjęcia. Lubi, jak się ją fotografuje. Na jej buzi pojawia się chyba coś na kształt uśmiechu.

A o uśmiech w jej życiu było dotąd trudno, pośród domowej przemocy, awantur i alkoholu. Zuza z mamą, Andżeliką, mieszkają od sześciu miesięcy w „Prometeuszu” – ośrodku opiekuńczym dla bezdomnych kobiet z dziećmi. Dziewczynka śpi z mamą w jednym łóżku, a w łóżeczku obok śpi jej malutka siostrzyczka.

Ośrodek leży na uboczu, tuż przy torach kolejowych, na Przeróbce, przy ul. Sucharskiego. Za oknem w stronę portu co chwila przejeżdżają pociągi, słychać stukot kół wagonów i świst lokomotywy, ale nikt nie zwraca na to uwagi. Ośrodek jest zaadaptowany ze starego budynku kolejowego – szary i raczej nieelegancki jak na dzisiejsze standardy. Ale mieszkankom domu to nie przeszkadza, byle mieć swój kąt z dala od pijackiego chaosu.

 

A zaczęło się w stanie wojennym

Jestem tu z Władysławem Ornowskim, znanym lepiej jako pan Władek. Ornowski pod szyldem Fundacji „Pan Władek” od 20 lat wspiera ten i inne podobne ośrodki: przywozi darmowe jedzenie, ubrania, kosmetyki, a czasem meble, pralki, lodówki... Kilkanaście minut wcześniej załadowaliśmy do dostawczego opla górę kartonów: głównie kisiele, budynie i ciasta w proszku, ale też kosmetyki oraz mrożone frytki i ziemniaki. To wszystko trzeba teraz przenieść do magazynu „Prometeusza”.

Ściany korytarzy zdobią malunki mieszkających tu dzieci. Teraz dominują święta: choinka, Święty Mikołaj, pierwsza gwiazdka. Ale obok wiszą jeszcze rysunki na temat „Moje wymarzone wakacje”. Dzieci z ośrodka mają takie same marzenia, jak wszyscy ich rówieśnicy: na rysunkach plaża, słońce i napis „Ibiza”. Stąd na Ibizę raczej daleko...  

Pan Władek jest stałym bywalcem „Prometeusza”. To jeden z wielu przystanków na jego drodze: jeździ do domów dziecka, domów opieki, ośrodków dla osób starszych, świetlic środowiskowych czy po prostu z wizytą do ubogich, wielodzietnych rodzin. Zaczynał jeszcze w stanie wojennym, kiedy, jak wielu, rozwoził paczki z darami dla rodzin internowanych. Był wtedy i u Lecha Wałęsy, i u Anny Walentynowicz. Esbecy próbowali go zastraszyć, ale nie odpuścił. Gdy upadła komuna i ludzie zajęli się bogaceniem i życiem dla siebie, on nie przestał pomagać. Wie, że gospodarka wolnorynkowa i demokracja nie zapewnią dobrobytu każdemu. Zawsze będą ubodzy, potrzebujący, a nawet głodujący, choć to XXI wiek i dużo jedzenia trafia na śmietniska. O tych ludziach trzeba dalej pamiętać. Zwłaszcza gdy sami mamy za dużo.

Pan Władek, w zielonej bluzie i okularach, przywiózł jedzenie do ośrodka dla kobiet. W tle pociąg, ośrodek bowiem leży tuż przy torach kolejowych.

 

Przy panu Władku samochody padają

Życie pana Władka można opisać na różne sposoby. Na przykład samochodami.

Najpierw był fiat 125p, którym jeździł w latach 80. Przełamał się na pół, bo bagażnik zawsze był przeciążony darami. Druga posypała się dostawcza avia. Teraz, po kilku latach, padł silnik w renault traffic, które to auto Fundacja „Pan Władek” otrzymała od prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Póki łańcuch rozrządu nie zostanie wymieniony, Ornowski jeździ oplem vivaro z wypożyczalni AutoTex. Pomogli mu życzliwi ludzie, wiedzący, że dary nie mogą czekać. W październiku na warszawską galę „Nesweeka”, który przyznał mu wyróżnienie w plebiscycie Społecznik Roku 2015, też jechał pożyczonym autem, bo jego własne nie dało już rady.

Podczas jazdy do „Prometeusza” Ornowski wspomina pracę w porcie gdańskim w latach 70.

– Kierownictwo proponowało mi stanowisko brygadzisty, jeśli tylko zapiszę się do partii [informacja dla młodszych czytelników: Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – red.]. Powiedziałem, że jeśli się zapiszę, to nie dla stołka, tylko dlatego, żeby w końcu był u nich choć jeden porządny, uczciwy człowiek – śmieje się pan Władek na to wspomnienie. – Wściekli się, a ja pozostałem operatorem sprzętu. Na brygadzistę mianowali swojego, który po pijaku wszczynał awantury ze strażnikami portowymi. Polityka partyjna.

Do dziś nie lubi gadać o polityce, woli skupiać się na pomaganiu. Czasem przed wyborami politycy odnajdują go, składają obietnice, robią sobie wspólne zdjęcie. A potem najczęście zapada cisza. Nie odpowiadają na prośby, zapominają o potrzebujących dzieciach i obietnicach, nie mają już czasu na pomaganie. Więc siada za kółkiem i jedzie z jedzeniem do ludzi. – Ja nie pytam, czy to dziecko komunisty czy kapitalisty, czy z lewicy czy z prawicy – mówi pan Władek. – Nie znoszę politycznego szczucia ludzi na ludzi. Uczymy dzieci tolerancji na organizowanych przez moją fundację koloniach: były u nas dzieci polskie, białoruskie, z byłej Jugosławii. 

 

Pan Władek pilnuje, czy zęby czyste

Władysław Ornowski ma 63 lata, jest emerytem. Ma dwójkę dzieci, pięcioro wnuków. Fundację „Pan Władek” prowadzi od 1996 roku w pokoju w swoim domu razem z żoną Marysią, która jest instruktorką ds. higieny w gdańskim Sanepidzie. Gdy pytam, dlaczego właściwie od blisko 20 lat pomaga ludziom, opowiada mi historię swojej mamy:

– W czasie wojny mama została wywieziona na roboty do III Rzeszy. Po powrocie osiedliła się z ojcem w Mierzeszynie, niedaleko Trąbek Wielkich. Była końcówka wojny, akurat przez Polskę przetaczała się Armia Czerwona. Mieszkające na Pomorzu Niemki żyły w ciągłym strachu przed krasnoarmiejcami. Wiele z nich otrzymało schronienie właśnie w domu mojej mamy – opowiada z dumą. – Przecież właściwie, po tych robotach przymusowych, mogła nie chcieć pomagać Niemkom. Ale chciała i robiła to. Była otwarta na ludzi, zawsze skora do pomocy. Ja mam to we krwi, po niej – oznajmia z prostotą.

Czteroletnia Zuza w objęciach mamy. Uciekły tu przed tatą alkoholikiem.

  

Dzięki jego staraniom wiele dzieci uniknęło oderwania od matek. Kiedy pracownicy opieki społecznej stwierdzali, że dzieci trzeba umieścić w domu dziecka, bo matka nie ma na jedzenie, jego fundacja deklarowała, że jedzenie będzie. I dowoziła je regularnie. Wstawiała lodówki i pralki, a pan Władek sam pilnował, żeby dzieci, czasem szesnaścioro pod jednym nieszczelnym dachem, myły zęby, brały kąpiel, uczyły się.

Organizuje im też letnie wakacje i zimowiska. Kiedyś w Gdańsku, teraz w Trąbkach Wielkich. Współpracuje z zaprzyjaźnioną tamtejszą szkołą. Zawsze kilkadziesięcioro dzieci ma letnie wakacje. Teraz będzie organizował, wraz ze szkołą w Trąbkach i marszałkiem województwa pomorskiego, przyjazd dzieci z Ukrainy.

 

Tony jedzenia a niewdzięczność. Ale najczęściej wdzięczność

Jest wszechstronny, myśli o wszystkim i wszystko u swoich podopiecznych zauważy. W magazynie, który wynajmuje za małe pieniądze od Portu Gdańsk przy ul. Handlowej, leży nawet stosik desek. – Jeden gość mieszka na działkach i mu się domek zawala. Więc mu suchutkie deseczki zorganizowałem – tłumaczy.

Jednak przede wszystkim dostacza ludziom jedzenie. I mówimy tu o tonach jedzenia: bananach z firmy Cargofruit, tysiącach ciast w proszku od Dr. Oetkera, mrożonkach z Farm Frites i Aviko, przetworach rybnych z Lisnera czy produktach mlecznych z firmy Maćkowy. Do tego kosmetyki z firmy Oceanic. Jest tego tyle, że Ornowski sam nie da rady rozwieźć wszystkiego, więc po prostu pośredniczy – łączy firmy i potrzebujących. Najczęściej reakcje są przyjazne: podziękowania i uśmiechy dzieci, serdeczne uściski, czasem łzy.

Ale bywają też kłopotliwe sytuacje. Pewien jegomość, rzekomo niemogący doczekać się pomocy od Ornowskiego, nagrywa na jego automatycznej sekretarce wściekłą wiadomość: „Panie Władku, do ch..., czy pan najeb... jest? Pan z kaleków, osób niepełnosprawnych, robi wariatów? Ja od samego rana czekam! Ja pana, kur..., załatwię! Ja czekam już pięć godzin! Czy ja mam pana pobić czy co, do cholery jeb...?”.

Pan Władek – nieco zmieszany – mówi, że walczy z myślami, czy w ogóle jechać do tego człowieka. Niby potrzebujący, ale jakiś taki mało cierpliwy i niewdzięczny. Z dziećmi jednak łatwiej się dogadać...

Zosia ma dopiero cztery miesiące. To jej pierwsze Boże Narodzenie. Karmi ją ciocia, bo kobiety w ośrodku sobie pomagają.

 

Karny dyżur w kuchni 

Rzeczywiście: Zuza z „Prometeusza” woła dziecięcym głosikiem „Dziękuję!”. W ośrodku kobiety w przedsionku palą papierosy, jednak na nasz widok zrywają się, by odebrać kartony z żywnością. Poruszenie. Ornowski sam biega z towarem do magazynu w piwnicy budynku. Dzieci przyglądają się nieśmiało, kto przyjechał i z czym. Chyba myślą o deserze, bo w powietrzu unosi się słodki zapach budyniu. Może któraś z paczuszek się rozerwała? To będzie naprawdę słodka chwila...

Mam chwilę, by się rozejrzeć po tym miejscu. Dostrzegam kartkę z informacją o karnych dyżurach. – A to co i za co? – pytam jedną z kobiet. Okazuje się, że karny dyżur to sprzątanie bądź praca w kuchni.

– Jak któraś z pań zasłuży, bo dziecka nie przypilnuje i maluch jej ze schodów spadnie, to ma karny dyżur – tłumaczy. – W tym budynku jest ponad 40 osób z dziećmi. Mamy tu regulamin i wszyscy go przestrzegamy. Matka z dzieckiem do godz. 19 musi być w domu, bo dziecko trzeba wykąpać, nakarmić. A jak ktoś sobie pozwoli na alkohol, to jest wystawiany na dwór. Może wrócić, jak wytrzeźwieje.

Pytam Andżelikę, jak jej się tu mieszka z Zuzą i drugą córeczką. Odpowiada krótkimi zdaniami.

– Dajemy radę!

– Brakuje wam czegoś? – dociekam.

– Mamy tu wszystko, nie ma co narzekać!

– Myśli pani o powrocie do ojca dzieci?

– Miało być lepiej i znów się zawaliło. Staram się o alimenty...

Kobiety będą wkrótce przygotowywać wspólną Wigilię. Dzieci dostaną prezenty. Czy pomoc Ornowskiego jest dla nich ważna?

– Każda pomoc jest ważna! – mówi pani Bożena, która mieszka w ośrodku od siedmiu lat i jest dziś kimś w rodzaju magazynierki. – Bo jeśli szefowa na jedzeniu zaoszczędzi, bo dostanie od pana Władka, to coś innego kupi: opał, jakiś mebel. 50 ton węgla na trzy budynki idzie...

Wszyscy pomagają w wyładunku. Za chwilę jedzenie trafi do magazynu. Potem na świąteczny stół.

 

Jakiś facet z frytkami

Niedawno fundacja Ornowskiego dostała z banku PKO BP dar w wysokości 50 tys. zł. Na obiady dla ubogich dzieci w szkołach. 10 procent z tej sumy starczyłoby na nowy silnik do dostawczego auta. Pan Władek mógłby zdecydować o takim wydatku w ramach działalności statutowej fundacji.

– Całe 50 tysięcy złotych pójdzie na obiady – mówi stanowczo. – Wszystko dla dzieci. Auto naprawię za inne pieniądze. Dzieci są najważniejsze!

Jak jest z tym naszym pomaganiem? - pytam go. Mówi, że zgłaszają się do niego anonimowi ludzie, którzy oferują, że sami zrobią świąteczne paczki w cenie 1000 złotych, aby mógł je potem zawieść wielodzietnym rodzinom. Inni zbierają buty, ubrania i też przekazują potrzebującym. Niektórzy ludzie z dobrych domów mają potrzebę, by nauczyć własne dzieci, że innym wiedzie się gorzej - pokazać brutalne kontrasty w dochodach. Więc nie jest z nami aż tak źle. 

W tym roku pan Władek będzie na 12 Wigiliach! Czasem w stroju świętego Mikołaja, czasem „w cywilu”. U dzieci, starców, osób niepełnosprawnych. – Jeśli coś mnie boli, to fakt, że czasem ktoś powie, „A, jakiś facet przywiózł frytki i budynie” – mówi Ornowski. – Przynajmniej imię mogliby zapamiętać. Jestem Władek.

 

Więcej: 

Fundacja „Pan Władek”, tel. 603 371 274. Fundację można wspomóc, przeznaczając na nią 1 proc. podatku w rocznym rozliczeniu PIT: KRS 0000065085

Stowarzyszenie Opiekuńczo-Resocjalizacyjne „Prometeusz” 

TV

Nowe auta dla Straży Miejskiej