Na nasze pożegnanie kapitan promu "Wisłoujście" uruchamia syrenę okrętową. Głębokie “buuuuuuuuuu” niesie się po wodzie. Kapitan Stanisław Jakubowski macha nam na pożegnanie z kapitańskiego mostku.
A przecież tak naprawdę to my przyszliśmy pożegnać jego oraz prom, łączący Nowy Port z twierdzą po drugiej stronie Martwej Wisły. We wtorek, 31 maja, o godz. 19 prom wypływa w ostatni rejs. Czy raczej rejsik, bo przeprawa trwa kilka miłych chwil. Prom łączył te brzegi 41 lat! Teraz jednak połączył je lepiej tunel pod Martwą Wisłą. Miasto nie będzie więc dalej finansować promu, który rocznie kosztował budżet, bagatela, 1,5 miliona złotych (głównie koszty paliwa).
Na mostku kapitańskim poza kapitanem Jakubowskim jest także 70-letni właściciel promu Andrzej Pieńkowski. Siedzi w kącie, niezbyt wesoły. Wie, że właśnie kończy się długa epoka w jego życiu. Jest właścicielem tego promu od 1994 roku. A teraz już chyba pogodził się, choć nie bez bólu, z faktem, że prom będzie musiał wkrótce sprzedać.
- No niestety postęp musi być - mówi smutno Pieńkowski. - Taki los. Tunel dużo zdziałał, odkorkował Gdańsk. Krecia robota pode mną została wykonana, tunel wykopany. Trzeba się z tym pogodzić...
Od kiedy otwarto tunel pod Martwą Wisłą, samochody nie ustawiają się już w kolejce do promu. Spędzamy na promie może z pół godziny, w poniedziałek, 30 maja, a w tym czasie prom przewozi góra dwa, trzy samochody osobowe oraz kilka rowerów. - Ruch spadł o 90 procent - przyznaje kapitan Jakubowski.
Promem do taty
Schodzimy z mostku, idziemy do pasażerów. Najbardziej narzekają rowerzyści. Prom pozwalał im szybko dostać się z Nowego Portu na drugą stronę. Teraz będą musieli nadrabiać drogi. Boją się, że przejeżdżający tunelem autobus, który może zabrać osiem rowerów, to za mało.
[To już nieaktualne! Czytaj =>> Od lipca autobusem linii 258, który kursuje pod tunelem przejedzie nawet grupa złożona z 28 rowerzystów. 20 rowerów na przyczepie, 8 - w autobusie]
- Kicha! Skucha! - mówią o likwidacji promu. - Na pewno nie wszyscy się zmieszczą do autobusu, bo co to jest osiem rowerów?! Wieloosobowe wycieczki rowerowe będą musiały się rozdzielać - narzeka jeden z rowerzystów. - A poza tym, co to za atrakcja jechać z rowerem w autobusie, w tunelu? Tu jesteśmy wciąż na świeżym powietrzu - mówi, wciągając hałst tlenu i wystawiając twarz na słońce.
Podobnie uważa Elżbieta Brozdowska z Gdańska. Właśnie przeprawia się, z córką Moniką, na drugą stronę: - Westerplatte straci, będzie tam przyjeżdżać mniej ludzi - uważa Brozdowska. - Rowerzyści tacy jak my będą mieli utrudniony dostęp na drugi brzeg. To strata dla miasta! Może chociaż zostawić prom w dni wolne, w weekendy, kiedy ludzie mają wolny czas i chcą jeździć rowerami? Przecież zbliża się lato!
Tak samo sądzi właściciel promu Andrzej Pieńkowski: - Miasto coś tu powinno zostawić. Jeśli nie nasz prom, to coś mniejszego, duży ponton z silnikiem?! Dla pieszych i rowerzystów. Bo kierowcy samochodów już zagłosowali - mówi.
Rzeczywiście, na pokładzie stoi raptem jeden samochód.
Inny rowerzysta, Grzegorz Chlewicki z Gdańska, uważa, że miasto powinno rozważyć zostawienie promu na te momenty, gdy - odpukać - coś się w tunelu wydarzy i miasto stanie w gigantycznym korku.
- Licho nie śpi, jakaś alternatywa dla tunelu musi być - mówi Chlewicki i przyznaje, że nie jest obiektywny, bo przez lata przeprawiał się promem do ojca, który pracował po drugiej stronie rzeki. - Jestem sentymentalny, bo mi ten prom przypomina o ojcu. Jeździłem do niego, porobić coś w jego warsztacie. Dla mnie to część mojej historii rodzinnej.
Saudyjczyk dał zarobić
Na razie miasto nie ma planów na inny, mniejszy prom. Przyszłość to tunel; prom - historia. Więc wspominamy tych 41 lat.
Andrzej Pieńkowski przypomina sobie, jak jego prom przewoził karetki, bo to była najszybsza droga z portu do szpitala na Zaspie.
- A ilu tu było cukrzyków, którzy czasem zapadali w śpiączkę! A mój prom pomagał im szybciej dotrzeć do lekarza! Opiekunowie chorych prosili “dajcie szybko cukier, chłopaki, trzeba natychmiast podać choremu” - mówi.
Poza tym z promu korzystał przez lata port: przewożono tam wodą koparki, dźwigi, traktory, sztaplarki. W miesiącach dużych remontów drogowych w Gdańsku kierowcy też walili w ciemno na prom.
- Obłożenie było maksymalne, kolejka aut od tego nabrzeża do domu kultury w Nowym Porcie - wspomina kapitan Jakubowski.
Prom trafił do Gdańska w 1975 roku. Zbudowany w Kędzierzynie Koźlu według projektu Navicentrum z Wrocławia. Wyposażony w szczecińskiej Stoczni Rzecznej. Władze portu w Gdańsku szybko wybudowały dwa przyczółki, żeby prom miał gdzie przybijać.
W 1992 roku prom przez pewien czas nie kursował. Zarząd Portu Gdańsk nie mógł się dogadać z operatorem promu, czyli Żeglugą Gdańską, w sprawie stawek. W Żegludze Gdańskiej pracował wtedy, jako główny energetyk, Andrzej Pieńkowski.
- Mówię mojemu prezesowi, że ja chętnie wydzierżawię od nich ten prom - wspomina dziś właściciel. - A on na to: “dobrze, ale musisz się zwolnić z pracy”. Zwolniłem się momentalnie, założyłem firmę. Rok później powiedział mi, że muszę kupić prom.
Pieńkowski na szczęście miał pieniądze. Był wcześniej marynarzem w Polskiej Żegludze Morskiej, ale też pływał na kontrakcie dla armatora z Arabii Saudyjskiej. Do Indii, Afryki Wschodniej.
- To był rok 1983 rok, w Polsce średnie zarobki w granicach 20 dolarów na miesiąc, a ja jako pierwszy elektryk przywoziłem wtedy do kraju "zielone" w tysiącach - wspomina. - Pamiętam, że w porcie w Antwerpii moi koledzy z “saudyjczyka” zamówili katalogi samochodowe. “Ja sobie kupię takie auto, a ja takie!” - planowali. A ja sobie kupiłem skromnego fiata uno, a reszta do banku. Potem jeszcze kontrakt dla armatora francuskiego. Więc jak przyszło do kupna promu, miałem z czego. Pieniądz musiał pracować!
Prom stał się jego życiem, załoga - drugą rodziną. Pracowała tu nawet, jeszcze za czasów studenckich, jego córka, sprzedając bilety. Teraz jest wziętym adwokatem. Ale też płakała, gdy dowiedziała się, że "Wisłoujście" przestanie pływać.
Załoga promu to 15 osób, w większości emerytowanych marynarzy, którzy wachty mają na zmianę.
- Część odejdzie na emeryturę, inni pewnie pójdą do białej floty, na statki wycieczkowe - mówi Pieńkowski.
Zderzenie z Mają
Na mostku radar firmy Unitra Rawar, obok stare radio marki Sudety. Czas trochę tu stanął w miejscu. Cofamy się do końca PRL, Pieńkowski wspomina reformy ówczesnego ministra finansów Mieczysława Wilczka z 1988 roku, które były wstępem do rewolucji Balcerowicza. To one pozwoliły takim ludziom jak Pieńkowski brać sprawy - a w tym przypadku funkcjonowanie promu - w swoje ręce. Początkujący kapitalizm w upadającym socjalizmie.
Zaraz odpływamy. Wieziemy jeden samochód (kierowca mówi, że przyjechał specjalnie, żeby zaliczyć jeden z ostatnich rejsów) i dwa rowery. Rower - dwa złote, auto - sześć. Rowerzysta mówi, że nie jest szczęśliwy, bo nie będzie jak dostać się na drugą stronę. Ale w sumie to robi kilometry, zależy mu na długich dystansach, więc jakoś sobie poradzi.
Pieńkowski mówi, że ludzie, którzy o godz. 6 rano przeprawiali się promem do pracy, narzekają, że prom znika. - Ale co zrobić? Z czasem się na pewno przyzwyczają - dodaje.
Przez radiotelefon, na kanale 14, wszystkie jednostki słyszą, że będziemy płynąć wszerz kanału. Ci płynący wzdłuż, z portu w morze, mają oczywiście pierwszeństwo. Odbijamy, kołyszą nas fale i dwa silniki, po jednym z przodu i z tyłu. Prom zużywa osiem tysięcy litrów ropy na miesiąc. Dużo. Miasta nie stać na taki wydatek.
- A może zmienić rozkład, ograniczyć liczbę kursów z dotychczasowych trzydziestu? - zastanawia się właściciel promu. - Może miasto jeszcze zmieni zdanie? Koszt spadnie. Ja bym wtedy połowę paliwa wypalił, silniki zatrzymał, raz na godzinę przeleciał, zamiast co kwadrans. Może spotkamy się jeszcze na tym promie?
A jeśli nie? No to wtedy może ktoś ten prom kupi. Właściciel mówi, że ma chętnego, ale nie chce powiedzieć kogo. Prom nie jest w złym stanie, choć czasem gdzieś paliwo przecieka, czy leje się woda. Pół roku temu w prom przydzwonił pływający dźwig Maja z Polskiego Ratownictwa Okrętowego. Źle wykonany manewr mijania. Zostały jeszcze ślady.
Tymczasem na razie nieużywany prom będzie stał przy nabrzeżu i wciąż będą na nim wachty, bo nie można zostawić takiej jednostki bez żadnego nadzoru. Tych marynarzy Pieńkowski będzie musiał opłacić sam.
- Gdyby to był inny kraj, bogatszy, to pewnie prom by kursował turystycznie - mówi kapitan. - Przepływając Kanał Kiloński widać, że są mosty, tunele, a promy i tak tam pływają, nawet, jak mają dwa samochody na pokładzie. Ale u nas to decyzja ekonomiczna i trzeba się z nią pogodzić. Nie jesteśmy Niemcami.
Co będzie robił Andrzej Pieńkowski, skoro już od środy nie będzie chodził do pracy na promie?
- Kawę z żoną będę pił - mówi. - A teraz to trzeba się z nowym nabywcą dogadać. Mam co robić.
Jak pożegnają prom?
- Pewnie jakiegoś grilla rozpalimy? - zastanawia się kapitan Jakubowski.
Po czym, na podsumowanie ostatniego być może wywiadu, jakiego udziela, włącza syrenę. Na cześć dziennikarza, fotoreportera i dwójki rowerzystów.
Ostatni rejs promu "Wisłoujście" we wtorek, 31 maja, o godz. 19. Prom weźmie na pokład 55 osób na trasie Nowy Port - Wisłoujście - Nowy Port. W programie wspomnienia przewodnika po Gdańsku, wspólne zdjęcie. Podróż sentymentalna do świata, który odchodzi wraz z promem "Wisłoujście". Niestety bilety już wyprzedane.