Sebastian Łupak : W Gdańsku odbył się niedawno pogrzeb żołnierki wyklętej Inki, czyli Danuty Siedzikówny. To był pogrzeb polskiej bohaterki?
Rafał Wnuk, szef działu naukowego MIIWŚ, prof. KUL w Lublinie: -Tak, Inka to archetyp świętej. Idealnie nadaje się na patronkę szkoły czy drużyny harcerskiej. Była łączniczką i sanitariuszką w oddziale AK mjr. Zygmunta Szendzielarza Łupaszki. Młoda dziewczyna, 17 lat, głęboko patriotyczna, z kresowej rodziny. Zdarzyło jej się na polu bitwy opatrywać ubeka! W 1946 roku złapana w Gdańsku przez ubecję, maltretowana i rozstrzelana. Zginęła heroicznie, zostawiając po sobie ładne, patriotyczne "grypsy".
Jej pogrzeb stał się okazją do manifestacji dla skrajnej prawicy. Narodowcy, kopniakami w plecy i wyzwiskami, wyrzucili sprzed Bazyliki Mariackiej członków KOD. Czy Inka była młodym narodowcem?
- Ona uważała się za żołnierza Wojska Polskiego. Nic nie wiemy o tym, by używała pojęć prawica czy lewica. Walczyła o wolną Polskę. To nie wina Inki, że jej pogrzeb został przekształcony w manifestację ONR. Pogrzeby nie powinny być zawłaszczane przez żadną grupę polityczną, ani kibicowską.
Może to wina historyków nie związanych z PiS, takich jak Pan, że prawica przejęła mit wyklętych? Oddaliście pole, które PiS sprawnie zagospodarował?
- Ale ja się zajmuję badaniem historii, a nie propagandą! A to, co robią z tzw. “wyklętymi” prawicowi politycy nie jest nauką lub edukacją, tylko właśnie propagandą. Edukacja uczy krytycznego myślenia, zrozumienia. Gdy wyłączymy refleksję, to nie można już mówić o nauczaniu historii. A mit „wyklętych” jest fundamentalnie bezrefleksyjny. Mamy czcić i wierzyć w wyklętych. Oni mają być na pomnikach, i nie mamy się zastanawiać, czy robili coś sensownie czy bezsensownie.
Żal mi tego, co się teraz robi w Polsce z historią. Rolą historyka jest badać i pisać możliwie obiektywne teksty i staram się tak pracować. To co robię ja i moi koledzy starający się utrzymywać akademickie standardy nie jest politycznie atrakcyjne, gdyż nie może posłużyć konstruowaniu zideologizowanej tożsamości grupowej, nie pozwala zbudować mitu politycznego. Historycy wchodzący w buty polityków są poddani pokusie, by zacząć głosić „prawdy” jakich oczekuje od nich partia. W efekcie profesorowie historii – posłowie i senatorowie – stają się tubami partyjnymi, dostarczycielami prostych, medialnie użytecznych schematów interpretacyjnych. To smutne, bo przysięga doktorska mówi, że mamy służyć nauce i prawdzie, a nie tej czy innej partii!
Porozmawiajmy więc o wyklętych z refleksją. Na grobie nieznanego żołnierza w Warszawie do nazw kluczowych bitew nowa władza dokleiła w sierpniu tablicę “Żołnierze wyklęci 1945-63”. “Wyklęci”, czyli dokładnie kto?
- Problem polega na tym, że nie wiadomo właściwie kto. W sensie historycznym taka grupa jak „żołnierze wyklęci” nie istniała. To określenie wymyślono na początku lat 90., ale działacze powojennej antykomunistycznej konspiracji tak o sobie nigdy nie mówili. To trochę tak jakbyśmy wymyślili sobie nazwę „worek” dla antyniemieckiego podziemia i wrzucili do niego Armię Krajową, Narodowe Siły Zbrojne i Armię Ludową. Mieczysław Moczar, Tadeusz Bór-Komorowski, Jan Piwnik "Ponury", Leonard Zub-Zdanowicz i Janek Krasicki w jednej grupie?! To sztuczne.
Podziemie powojenne dzieliło się nie tylko politycznie. Jedni “wyklęci”, jak Inka, byli bohaterami, a inni, jak Romuald Rajs "Bury” mają na rękach krew niewinnych cywilów. Powinniśmy więc wiedzieć, na czyj pogrzeb idziemy i kogo czcimy. Określenie “wyklęci” w tym przeszkadza. Gdy widzę na ulicach ludzi, którzy na jednej koszulce mają symbol jaszczurki, czyli Związku Jaszczurzego ONR, oraz symbol Polski Walczącej, to pukam się w głowę. To tak, jakby ktoś logo OPZZ [związek zawodowy koncesjonowany przez władze PRL - red.] napisał “solidarycą”. Absurd!
Czyli wyklęci to nie byli jedynie prawicowi narodowcy?!
- Oczywiście, że nie! Głębokie różnice w podziemiu istniały w czasie okupacji niemieckiej i nie znikły wraz z wyparciem Niemców. Weźmy np. polskich radykalnych nacjonalistów z Brygady Świętokrzyskiej NZS: nie podporządkowali się rozkazowi dowództwa z 1944, by połączyć się z Armią Krajową, a za to nawiązali kontakt z gestapo, a następnie dzięki pomocy Niemców w styczniu 1945 r. przeszli z Polski do Czech. Tam szkolili się na poligonie Wehrmachtu; część przeszła przez ośrodek dywersyjno-wywiadowczy SD (Służby Bezpieczeństwa Rzeszy) i była zrzucana przez Niemców na tereny Polski, by walczyć z UB i NKWD.
Z drugiej strony weźmy działającego na Podhalu Józefa Kurasia „Ognia”. Był on dowódcą największego zgrupowania partyzanckiego na terenie województwa krakowskiego. Ten człowiek najpierw działał w Konfederacji Tatrzańskiej, potem wszedł do AK, tam był sądzony i otrzymał karę śmierci. Przeszedł do Batalionów Chłopskich i współpracował z partyzantką sowiecką i AL. Nowe władze uznały go za godnego zaufania i został pierwszym szefem UB w Nowym Targu! Później z tego UB zdezerterował, by stać się zaciekłym przeciwnikiem władzy ludowej, bo zobaczył, jak ona funkcjonuje. Był ludowcem o lewicowych skłonnościach, z pewnością nie narodowcem!
Inny “wyklęty”, Leon Taraszkiewicz „Jastrząb”, w czasie wojny walczył w sowieckim oddziale partyzanckim „Anatola”. Przed ludźmi z jego biografią kariera w ludowej Polsce stała otworem. On jednak poszedł do lasu i stał się dowódcą zbrojnego oddziału Zrzeszenia Wolności i Niezawisłości – organizacji zbudowanej na fundamentach AK.
Trzeba pamiętać, że w okresie 1944-56 przez różne organizacje niepodległościowe przeszło 150-180 tysięcy ludzi. W tej grupie znajdziemy socjalistów, piłsudczyków, chadeków, ludowców, narodowych demokratów jak też antydemokratycznych, faszyzujących nacjonalistów. W lesie, z bronią w ręku, walczyło w tym okresie między 22-25 tysięcy ludzi. Najwięcej między marcem a majem 1945 roku, czyli przez 3-4 miesiące. Potem był powrót Stanisława Mikołajczyka do Polski i pierwsza amnestia, co doprowadziło do rozładowania lasów. Odejście od walki zbrojnej było zgodne z wytycznymi rządu w Londynie. Jesienią 1945 w lesie było 6 tysięcy ludzi. W 1947 roku, po drugiej amnestii, już tylko 1000-1200 osób. Po 1953 roku to było 150-200 osób, które chowały się w leśnych bunkrach, w kryjówkach pod stodołami. Ci też zostali wyłapani i wystrzelani. Zostały niedobitki. Ostatni, Józef “Lalek” Franczak, został złapany przez SB i ZOMO w 1963 roku.
A co z ludźmi Armii Krajowej? Była to najliczniejsza i najważniejsza organizacja militarna w czasie wojny, a 19 stycznia 1945 roku gen. Okulicki zwolnił żołnierzy z przysięgi i rozwiązał AK. Część, jak rozumiem, nie wykonała rozkazu?
- Okulicki nakazał rozwiązanie oddziałów i kontynuację działalności na rzecz państwa polskiego innymi drogami. Za tym głównym rozkazem, odczytywanym żołnierzom, szedł drugi, który nakazywał pozostawienie sztabów, sieci łączności, wywiadu oraz kazał zaopiekować się żołnierzami, bo nie można kilkuset tysiącom ludzi powiedzieć nagle “idźcie do domu”. Trzeba za nich wziąć odpowiedzialność! Ciśnienie ludzi z tzw. terenu było, żeby iść do lasu, bo las dawał schronienie, szansę uniknięcia wywózki czy więzienia, dawał nadzieję, że się doczeka do wielkiej zmiany, do powrotu Andersa. Jeszcze miesiąc, jeszcze trzy miesiące i wejdą tu Amerykanie i Anglicy. Przypomnijmy, że w tym czasie na terenie Polski lubelskiej wywieziono do Związku Sowieckiego 40 tysięcy ludzi, a 70 tysięcy trzymano w więzieniach! Ludzie podziemia byli brutalnie prześladowani i chcieli walczyć dalej. Tymczasem rząd w Londynie i dowództwo podziemia w kraju wiedziało, że każdy zabity żołnierz Armii Czerwonej, WP czy funkcjonariusz NKWD, to argument dla Stalina, że polskie podziemie jest faszystowskie, proniemieckie. To zaś jeszcze bardziej osłabiało i tak słabą pozycję rządu w Londynie. Dylemat nierozwiązywalny! Różne były więc postawy: większość rzeczywiście wyszła z lasu, niektóre wywodzące się z rozwiązanej AK grupy działały dalej, a niekiedy wciąż używały nazwy AK. Na przykład Obwód Szczuczyn-Lida AK został rozbity dopiero w 1949 roku.
Ale większość posłuchała jednak rozkazu Okulickiego. Co robili?
- We wrześniu 1945 na bazie AK powstało Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość. Założyciele tej organizacji uznali, jak dziś wiemy - słusznie, że nie będzie III wojny światowej. Odrzucili więc walkę zbrojną, a szans na uzyskanie przez Polskę niepodległości upatrywali w egzekwowaniu postanowień jałtańskich gwarantujących Polakom prawo do wyboru ustroju państwa. WiN starał się więc przerwać walkę zbrojną, uważając, że pociągała ona za sobą zbyt wysokie straty i dawała pretekst do większych represji ze strony Stalina. Kierownictwo WiN obawiało się, że komuniści sprowokują kolejne powstanie, które doprowadzi do całkowitego wytępienia wyższych warstw polskiego społeczeństwa. Doszli więc do wniosku, że pozostając w konspiracji należy wspierać legalnie działającą partię, dążącą do utrzymania Polski poza sowiecką strefą wypływów, czyli PSL Stanisława Mikołajczyka. W wielu miejscach nie udało się jednak nadać WiN charakteru cywilnego, społeczno-politycznego zrzeszenia. Na Lubelszczyźnie, Białostocczyźnie czy Mazowszu, gdzie tradycja partyzancka była wyjątkowo silna, opór dołów organizacyjnych wobec takiego kierunku ewolucji był duży. Tam przeważało myślenie wojskowe: jak to, mam teraz mówić “panie prezesie” zamiast “panie poruczniku” i nie być w plutonie tylko w komórce?! Do tego, tam gdzie WiN konsekwentnie zlikwidował swe oddziały leśne, powstawały albo dzikie oddziały zbrojne, albo swą partyzantkę rozbudowywało podziemie narodowe – głównie Narodowe Zjednoczenie Wojskowe. A wizja przyszłości przywódców NZW była zasadniczo odmienna od diagnoz WiN. Koncepcja WiN, (pełna nazwa WiN: Ruch Oporu bez Wojny i Dywersji „Wolność i Niezawisłość”), zakładająca opór bez walki zbrojnej, to był pierwszy w Europie antykomunistyczny ruch non-violence. Ten pomysł, moim zdaniem, miał potem kontynuację w KOR, ROPCiO i wreszcie w ruchu Solidarności.
Nie słyszałem jeszcze, żeby jakiś polityk PiS mówił coś o Zrzeszeniu Wolność i Niezawisłość, albo wychwalał postawę Stanisława Mikołajczyka. A o walce zbrojnej “wyklętych” mówią w kółko. Dlaczego akurat ten mit jest dla nich tak ważny?
- Bo mit “wyklętych” ma pokazywać, że po wojnie jedynie walka zbrojna była honorowym sposobem stawiania oporu. Ten mit odrzuca wszelki kompromis, dyskusję, polityczną racjonalność. Koncepcja WiN nie wpisuje się w dominujący dziś w obozie rządzącym paradygmat patriotyzmu militarystycznego, heroicznego i wodzowskiego. Problem w tym, że bez docenienia kompromisu nie da się stworzyć nowoczesnego państwa. Tak można zbudować plemię czy klub kibica piłkarskiego, ale nie społeczeństwo otwarte. Mit “wyklętych” jest więc antyobywatelski i szkodliwy, bo wyklucza dialog, porozumienie, bo jedyna prawidłowa i akceptowalna przez patriotę postawa to walka na śmierć i życie. Mikołajczyk próbował real politik więc jest dziś pomijany lub piętnowany niemal jak zdrajca. Ważny staje się patriotyzm określany jako „narodowy”, a naród to już nie jest wspólnota równych w prawach obywateli, tylko wspólnota plemienna, której wodzowie a to kogoś z tego plemienia wyrzucają, to znowu kogoś do niego przyjmują.
Symptomatyczne były komentarze przedstawicieli obozu rządzącego na pogrzebie „Inki” i „Zagończyka". Sugerowali oni, iż mieli prawo w nim uczestniczyć jedynie „prawdziwi” Polacy. Minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak posunął się do insynuacji, jakoby przedstawiciele KOD przychodząc na państwowy, teoretycznie otwarty dla wszystkich pogrzeb, mieli intencję zakłócenia uroczystości i określił ich obecność mianem “prowokacji politycznej”. Powiedział to najwyższy urzędnik państwowy kierujący służbami specjalnymi odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo obywateli polskich! Sygnał jest jasny: patriotyczne uroczystości państwowe nie są dla wszystkich obywateli, ale dla członków narodu. Tym, którzy nie są uznani za członków narodu, czyli KOD-owi, nie przysługuje prawo uczestnictwa w narodowo-patriotycznych uroczystościach. To wyjątkowo niebezpieczny sposób myślenia o państwie i wspólnocie.
Ścierają się tu dwa modele państwa: państwo obywatelskie kontra narodowe...
- Wspólnota obywatelska jest oparta na nienaruszalnym fundamencie prawnym i swobodnej debacie. W tym modelu Żyd, Syryjczyk czy Ukrainiec, członek KOD czy PiS, czyli obywatel państwa polskiego, jeśli tylko przestrzega panujących tu praw i obowiązków, może uczestniczyć w każdej dziedzinie życia społeczno- politycznego, a minister czy inny urzędnik ma obowiązek zapewnić mu warunki do korzystania z jego obywatelskich praw. A państwo „plemienne” jest wykluczające! W takim państwie możliwe jest wypychanie „niechcianych” grup poza wspólnotę. Czego chcemy?! Ja chcę otwartego państwa, gdzie katolicy, ateiści, grekokatolicy, muzułmanie, ludzie o różnych poglądach politycznych, pozostają zróżnicowaną wewnętrzne wspólnotą opartą na fundamencie prawa i zasadach współżycia społecznego. Jeśli założymy, że naród to tylko ta „lepsza” część obywateli, i tak rozumiany naród jest wartością nadrzędną, to idziemy w kierunku państwa nacjonalistycznego. Ja takiego państwa nie akceptuję, ale wielu Polaków właśnie o takim państwie marzy, zakładając że znajdą się w grupie Polaków „lepszego sortu”. Język obozu władzy i posunięcia dotyczące sfery symbolicznej wskazują, że tzw. polityka historyczna nakierowana jest na budowanie tożsamości plemienno-narodowej, a nie wspólnoty obywatelskiej.
Rozumiem, że PiS próbuje zredefiniować przeszłość, zmienić naszą pamięć, wmówić nam nowych bohaterów. Co jeszcze, poza mitem “wyklętych” składa się na nową historię, pisaną przez historyków prawicy z PiS?
- W przestrzeni publicznej język debaty historycznej narzuca, niestety, prawica. W efekcie Polskie Państwo Podziemne jest spychane na drugi plan, Armia Krajowa, wbrew faktom, przestaje być jedynym pełnoprawnym Wojskiem Polskim w podziemiu i jest zastępowana przez “bohaterów z Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych”. To semantyczne przesunięcie ma potężne znaczenie. NSZ zostaje włączone do głównego nurtu. Ci, którzy się nie przyznawali do bycia częścią Państwa Podziemnego, dziś, za sprawą obowiązującej polityki historycznej, stają się jego częścią!
Po drugie: myślenie o powstaniu warszawskim zredukowano do symbolu odwagi i cierpienia, wypchnięto poza sferę refleksji. Nie wypada wręcz pytać o sens powstania. Zadający takie pytania stają się podejrzani.
Po trzecie: rok 1945, który był kluczowy jako data zakończenia wojny, jest coraz bardziej rozmywany. W tym ujęciu wojna trwa dalej, bo przecież „wyklęci” się nie poddali. To unieważnienie 1945 roku prowadzi do unieważnienia tradycji mikołajczykowskiej.
Dalej: rok 1956 traci swe pierwotne znaczenie. Dotąd przyjmowaliśmy, że wtedy twardy totalitaryzm sowiecki się złamał, że odwilż i wydarzenia 1956 r. to ważna cezura. Dziś często można odnieść wrażenie, że stalinizm trwał do końca lat 80. w niezmienionej formie!
W końcu spleciona z mordem katyńskim katastrofa lotnicza pod Smoleńskiem i związana z tym manipulacja słowem „poległy”. W języku polskim oznacza ono wyłącznie osobę zabitą w walce podczas bitwy. Żaden szanujący się historyk, nie mówiąc o poloniście, nie napisał o generale Sikorskim [zginął w katastrofie lotniczej pod Gibraltarem w 1943 r.], że ten „poległ”. Nawet gdyby przyjąć absurdalną tezę o zamachu smoleńskim, to nikt poprawnie posługujący się językiem polskim nie powie o ofiarach zamachów terrorystycznych „polegli”. W języku polskim w wypadku lub zamachu jest się „zabitym”, „ponosi się śmierć” lub „traci życie”. Dodawanie apeli smoleńskich do uroczystości upamiętniających powstanie warszawskie czy wybuch II wojny światowej, podczas których kompania honorowa po wymienieniu nazwiska prezydenta Kaczyńskiego i jego małżonki wznosi okrzyk „polegli na polu chwały”, ma zasugerować, że polegli powstańcy warszawscy i żołnierze września 1939 r., ofiary zbrodni katyńskiej i ludzie którzy w 2010 zginęli w rozbitym samolocie, zginęli z ręki wroga. Prezydent Lech Kaczyński już nie zginął w wypadku lotniczym, lecz „poległ na polu chwały”, oddając swe życie walcząc za zniewoloną przez „obcych” ojczyznę.
W schemat historii Polski, która do 2015 roku rzekomo nie było suwerenna, wpisuje się przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy, który nad trumnami Inki i Zagończyka mówił o Polsce wolnej „teoretycznie”. W proponowanej przez obóz władzy wersji przeszłości dopiero zwycięstwo PiS w ostatnich wyborach prezydenckich i parlamentarnych pozwoliło Polsce osiągnąć rzeczywistą wolność i stało się początkiem przywracania godności narodowi polskiemu. Pojęcie „naród” stało się firmowym znakiem rozpoznawczym, którym oznacza się instytucje, nad którymi pełnię kontroli przejęła rządząca Polską większość parlamentarna.
Komitet Obrony Robotników, Lech Wałęsa i „Solidarność” - gdzie oni znajdują się w tej opowieści?
- Twarzą KOR będzie teraz raczej Macierewicz niż Michnik czy Kuroń. Wałęsa? Wałęsa do tego narodowego paradygmatu nie pasuje. Ruch „Solidarności” jest potężnym symbolem, a w świecie tamta Solidarność ma twarz Lecha Wałęsy. Ten zaś był najpierw szefem Jarosława i Lecha Kaczyńskich, a potem stał się ich przeciwnikiem. Symbol jakim jest Lech Wałęsa musi więc zostać unicestwiony. Wałęsa w tej wersji historii ma występować wyłącznie w roli utajonego zła, godnego pogardy agenta SB. Nie da się wykreować Kaczyńskich, nie zrzuciwszy uprzednio Wałęsy z pomnika. Dziedzictwo tego ruchu mają od teraz uosabiać bracia Kaczyńscy. Łańcuch tożsamości musi być koherentny.
Widzę jednak pewną schizofrenię: Mariusz Błaszczak, minister spraw wewnętrznych PiS, mówi, że w Gdańsku “Porozumienia Sierpniowe w imieniu Solidarności podpisywali tajni współpracownicy SB”. Jednocześnie w sali BHP prezydent Andrzej Duda mówi, że bez Wałęsy nie byłoby Sierpnia’80 i Solidarności. O co tu chodzi?!
- Być może wewnątrz obozu władzy pojawiają się różne pomysły na prowadzenie polityki historycznej, a może po prostu przygotowujący przemówienia ghost writer nieprawidłowo odczytał linię partii? Możemy jedynie spekulować...
Czy ta nowa “historia narodowa” ma szansę powodzenia?
- Nie wiem, bo jest prowadzona łopatologicznie. W PRL też się wydawało, że generał Armii Czerwonej i Wojska Polskiego Karol “Walter” Świerczewski jest bohaterem wszystkich, a po 1989 r. okazało się, że w pamięci historycznej Polaków, jeśli występuje, to w zupełnie innej roli. Tamta propaganda była oparta na fałszu i ludzie tego nie przyjęli. Zobaczymy, jak będzie teraz. Historia jest dziś trywializowana i sprowadzana do komiksu.
W Gdańsku-Oruni Rafał Roskowiński namalował mural przedstawiający wyklętych: on wygląda jak Schwarzenegger, a ona jak gwiazdka soft porno. To pokazuje, że zaszliśmy w dziwne miejsce. Są kije bejsbolowe “Mały Powstaniec”, w stu procentach polski napój energetyczny “Żołnierze wyklęci”. Dochodzimy do punktu, w którym przez część ludzi jest to wyśmiewane. Powstała już nawet fejkowa strona prezerwatyw “żołnierz wyklęty”. Niektórzy ludzie nie wytrzymują tej propagandy. Z drugiej strony widzę po moich studentach, że mają problem z użyciem słowa “patriota”, bo dziś patriota to narodowiec w tzw. patriotycznym podkoszulku.
Na przykład w koszulce “Śmierć wrogom ojczyzny”. Czy to hasło “wyklętych”?!
- „Śmierć wrogom ojczyzny” to dewiza Narodowego Związku Wojskowego, organizacji narodowców. Twórcy Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” takich rzeczy by sobie na ramieniu nie wypisali. To nie był ich język i ich sposób myślenia. Co ciekawe, można też kupić koszulkę z hasłem „śmierć wrogom ojczyzny” z czaszką w tle. Jest to bezpośrednie nawiązanie do odznaki zaprojektowanej przez dowódcę III Brygady Wileńskiej NZW Romualda Rajsa „Burego” i noszonej przez jego podkomendnych. W jego wersji były to litery ŚWO i trupia główka z piszczelami dokładnie odwzorowująca totenkopf SS. „Bury” zaś to do pewnego momentu podwładny „Łupaszki”, odważny, choć nieco ograniczony oficer niższego szczebla. Pozostawiony sam sobie dokonał zbrodni na Białorusinach. Po aresztowaniu, w śledztwie zachowywał się fatalnie, zrzucał winę na swoich podwładnych. On też jest jednym z „wyklętych” i zupełnie nie nadaje się na patrona szkoły. Nie wolno jego i Inki wrzucać do jednego worka.
Rafał Wnuk jest redaktorem naczelnym "Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1944-1956", wydanego przez IPN w 2007 roku.