Nie sposób opowiedzieć trwającego blisko trzy godziny spaceru po Nowym Porcie, który w sobotę, 11 czerwca 2016 r., poprowadził Aleksander Masłowski w ramach projektu Lokalni Przewodnicy Instytutu Kultury Miejskiej - takie spotkanie z historią trzeba po prostu przeżyć.
Spacer, przygotowany głównie z myślą o tytułowych “lokalnych przewodnikach”, którzy chcieliby jeszcze przed wakacjami pogłębić swoją wiedzę na temat historii dzielnic Gdańska, był otwarty dla wszystkich chętnych i zgromadził blisko setkę zainteresowanych.
Tym razem kluczem do poznawania historii Nowego Portu były wspomnienia Maxa Kiesewettera, który 150 lat temu wychowywał się w tej dzielnicy. Książka gdańszczanina została przetłumaczona na język polski właśnie przez Aleksandra Masłowskiego oraz Romana Kowalda.
Spotkanie z dziecięcymi wspomnieniami Kiesewettera rozpoczęło się pod dawnym Morskim Domem Kultury na rogu ul. Marynarki Polskiej i Wyzwolenia. Ze schodów gmachu dziś roztacza się widok na ogródki działkowe.
- A w czasach małego Maxa były tu puste pola, otaczające wysychające już wówczas jezioro Zaspa. Jesienią wody Wisły i jeziora rozlewały się po tym terenie aż po Młyniska i tworzyły gigantyczne lodowisko, z którego korzystał nasz bohater - opowiadał Aleksander Masłowski.
Kolejnym punktem spaceru był dzisiejszy ogródek jordanowski przy ul. Wyzwolenia. W tym miejscu znajdował się jeden z najstarszych gdańskich cmentarzy (pierwsze pochówki odbyły się tu najprawdopodobniej już w XVI wieku). Został tu pochowany ojciec bohatera spaceru.
Nad brzegiem Wisły grupa zatrzymała się pod dworem Fischerów.
- Jest to najstarszy budynek w Nowym Porcie, a właściwie jego ruiny. Z roku na rok jest w coraz gorszym stanie. Trzeba go uratować za wszelką cenę, pamiętajcie o tym przed najbliższymi wyborami samorządowymi - zwrócił się do spacerowiczów Masłowski.
Tuż przy dworze Fischerów mieścił się ich olbrzymi browar - drugi pod względem wielkości (po Kuźniczkach) w międzywojennym Gdańsku. Bohater spaceru przychodził tu jednak nie po piwo, lecz po likiery dla swojego ojczyma. Na kartach książki wspomniał, że “Goldwassera” i “Rosenwassera” nalewał mu zawsze sam właściciel browaru - Richard Fischer.
Przewodnik zwrócił uwagę słuchaczy, że w czasach Kiesewettera na Nowy Port składały się trzy, dziś traktowane odrębnie, dzielnice: właściwy Nowy Port, Wisłoujście i Westerplatte.
- Kanał wodny łączył poszczególne części, a nie dzielił, jakbyśmy na to spojrzeli z dzisiejszej perspektywy. Działało tu pełno okazyjnych przewoźników - tłumaczył Masłowski. - Ludzie pływali na przykład na mszę do kościoła św. Olafa, który stał przy Twierdzi Wisłoujście. Dziś został tam tylko dom pastora, zwany białym domkiem, obecnie komisariat policji.
Idąc dalej brzegiem Wisły uczestnicy spaceru usłyszeli opowieści związane z wodną komunikacją Nowego Portu z centrum Gdańska. Do lat 40.tych XIX wieku kursowała tu płaskodenna szkuta z żaglem, ciągnięta przez konia idącego brzegiem. Problemem były bardzo niskie burty, szkuty były regularnie zalewane. Pasażerki siedziały na środku łodzi, mokre po kolana, a pasażerowie (we własnym interesie) pomagali załodze wylewać wodę z pokładu.
- Później na tej trasie pływały parowce. Co ciekawe, rejs od Bramy Straganiarskiej do Nowego Portu zajmował im 45 minut. Dokładnie tyle, ile dziś płynie turystyczny kuter “Czarna Perła” - zaznaczył Masłowski.
Wreszcie grupa dotarła w miejsce, w którym stał kiedyś dom Kiesewetterów (na rogu dzisiejszej ul. Wiślnej i Na Zaspę) - przewodnik pokazał uczestnikom spaceru zdjęcie rodziny bohatera pozującej na tle budynku. Zarówno jego ojciec, jak i ojczym byli piekarzami, specjalizowali się w pieczywie okrętowym (czyli właściwie - w sucharach), piekli również chleb na potrzeby mieszkańców dzielnicy.
Max nie kontynuował tradycji rodzinnych. Ukończył gdańską szkołę kupiecką i pracował jako prokurent w dużej firmie spedycyjnej. Koniec historii jest smutny - kiedy rodzina Kiesewetterów usiłowała ewakuować się z zajętego przez wojska radzieckie miasta, jeden z sowietów wyciągnął Maxa z kolumny uciekinierów i słuch po nim zaginął. Tłumaczom wspomnień mieszkańca Nowego Portu udało się skontaktować z jego mieszkającą w Londynie córką.
- Uzyskaliśmy od niej szalenie cenny dar. Zdjęcie Maxa Kiesewettera, co bardzo podniosło wartość polskiego tłumaczenia - powiedział przewodnik, pokazując zebranym fotografię eleganckiego gdańszczanina z obfitym wąsem.
Idąc dalej ul. Władysława IV i Oliwską Masłowski snuł jeszcze m.in. opowieść o sklepach, które bohater odwiedzał w szczenięcych latach, o najbardziej podłych (Karczma pod Łabędziem) i najbardziej eleganckich (Złoty Stateczek) lokalach w Nowym Porcie, o szkole podstawowej, w której uczył się mały Max (oczywiście przy ul. Szkolnej, przy której obecnie nie ma żadnej szkoły) czy też o uruchomieniu połączenia kolejowego między Nowym Portem a centrum Gdańska. Autor wspomnień szczycił się tym, że 1 października 1866 r. udało mu się zakupić pierwszy bilet na przejazd koleją z Nowego Portu “do miasta”.
Spacer był niestety głównie wędrówką po dzielnicy, której dziś już nie ma - Nowy Port Maxa Kiesewettera przetrwał w jego wspomnieniach, a nie w rzeczywistości. Dzięki narracji Aleksandra Masłowskiego uważny słuchacz mógł sobie jednak wyobrazić jak wyglądała portowa dzielnica Gdańska w czasach swojego pierwszego rozwoju.