Dawni gdańszczanie raczej nie mogli wpaść na taki pomysł, bo nie znali koszykówki (podobnie jak reszta ówczesnej Europy). Replika zabytkowej lampy smolnej z drugiej połowy XVIII wieku zamontowana została na starym miejscu, czyli wysoko - około 6 metrów nad kamienną posadzką Długiego Targu. Trafić do zawieszonej na łańcuchach misy nie będzie łatwo, ale kto tego dokona, będzie miał powody do radości jako ten, kogo natura obdarzyła celną ręką i okiem.
O PRZYGOTOWANIU REPLIKI CZYTAJ: Latarnia smolna wraca na ratusz. Muzeum Historii Miasta Gdańska chce więcej
Montaż lampy trwał od godz. 18 w poniedziałek, 3 lipca, a skończył się dwa kwadranse po północy.
- Dlaczego tak długo? Bo to była bardzo precyzyjna i odpowiedzialna robota - mówi Bartosz Nawacki, kowal, który wspólnie ze swoim zespołem wykuł replikę zabytkowej lampy i ją zawiesił na ratuszowej ścianie. - Nie zachowały się żadne stare elementy, które do końca wojny przytwierdzały oryginał lampy do muru. Trzeba było wszystko robić od nowa. Wiercenie otworów w średniowiecznej cegle to odpowiedzialne zajęcie. Niech się taka cegła ułamie… Nigdy bym sobie chyba tego nie darował.
Około godz. 12.30 we wtorek, pod lampą smolną zebrał się spory tłumek zaciekawionych turystów i przechodniów. Prezydent Adamowicz pociągnął za zwisającą z wysokości 6 metrów czerwoną szarfę i rozległy się oklaski.
Od razu lampa smolna stała się wdzięcznym obiektem dla fotografów.
To dokładna replika zabytku, który wisiał w tym samym miejscu przez ponad 150 lat, do roku 1945. Oryginał znajduje się w Muzeum Narodowym w Gdańsku.
Bartosz Nawacki nie ukrywa dumy ze swojego dzieła. Wyzwania były dwa. Po pierwsze: wykonać dokładną replikę trzymacza w kształcie orła - czyli tej części, która przytwierdzona jest do muru. Po drugie: na podstawie starego zdjęcia zrobić możliwie wierną kopię misy z łańcuchami (na której za najlepszych czasów lampy palono smolne szczapy) oraz ozdobny łącznik między łańcuchami a dziobem orła. Wszystko oczywiście kute w żelazie.
Całość cieszy teraz oczy nie tylko kształtem, ale i barwą. Konserwatorka dzieł sztuki Anna Kriegseisen odkryła bowiem, że na skorodowanym metalu oryginalnej lampy znajdują się ślady polichromii. Kopię pokryto więc trzema kolorami: białym, zielonym i złotym.
Pewne jest, że nikt w misie nie będzie palił już smolnych szczap - zniszczyłyby one bowiem malowanie. Kowal z własnej inicjatywy zrobił w dnie misy pięć niewielkich otworów, by wylatywała przez nie woda deszczowa.
Co z butem kolegi, jeśli ktoś trafi nim do misy?
- Pewnie zostanie, bo nikt nie będzie go ściągał z wysokości 6 metrów, trzeba by sprowadzić wysięgnik - odpowiada kowal Bartosz Nawacki.
Jest możliwy jeszcze inny scenariusz. Nikt nie będzie bawił się w rzucanie butem, a misę upatrzą sobie gołębie i zrobią z niej gniazdo, albo miejsce odpowczynku. I co wtedy? Nic. Gołębie będą dla turystów dodatkową atrakcją, co dla lampy smolnej oznacza tyle, że jest skazana na sukces.