Ryszard Ronczewski - etatowy aktor Teatru Wybrzeże w Gdańsku w latach 1966-1974 i 1984-2005, związany także z Teatrem Muzycznym w Gdyni i Teatrem Atelier w Sopocie.
- Mój podziw dla pana Andrzeja Wajdy był czymś niewypowiedzianym. Myślę, że wszyscy koledzy aktorzy, którzy mieli okazję z nim pracować - a nawet tacy, którzy nie pracowali z nim - zgodzą się, że brak słów podziwu dla tego człowieka, który całe swoje życie, a było ono długie, spędził zaglądając w rzeczywistość przez oko kamery. Miałem okazję pracować z nim dwukrotnie: w „Kanale”, byłem wtedy tuż po dyplomie w szkole teatralnej i grałem jeden z epizodów, ale to nie jest ważne, co się grało u Andrzeja Wajdy. Potem grałem w filmie, który nie wiem dlaczego został trochę zapomniany - „Samson” z francuskim aktorem Serge Merlinem - wspomina Ryszard Ronczewski. - Od rana, w dniu kiedy usłyszałem wiadomość o tym, że pan Wajda nas opuścił, siedziałem i myślałem „mój Boże, to był przecież wspaniały artysta, ale także muszę powiedzieć, bez jakiejkolwiek zazdrości, że był to na pewno człowiek bardzo szczęśliwy”. Przy wszystkich przeciwnościach losu, które go dotknęły jak każdego z nas, a jego szczególnie mocno, bo był to człowiek nadwrażliwy, który więcej czuł i doznawał niż przeciętni ludzie, był, przecież musiał być, szczęśliwym człowiekiem. Wykonywał swój ukochany zawód, a może misję - nie wiem jak Andrzej Wajda wewnątrz siebie nazywał to, co robił - czy to była misja, czy konieczność, obowiązek... Musiał być i na pewno jest szczęśliwy patrząc z wyżyn niebytu, gdzieś tam z odległego czasu i przestrzeni, na nas dzisiaj malutkich i odległych. Teraz, kiedy go nie ma, kiedy już wiemy, że nie powstanie jego następny film, to nas obliguje do tego, żeby mówić i myśleć o nim, bardzo dużo. Zwłaszcza wobec czasów, które nas w tej chwili dotykają, wobec zdarzeń, które przechodzą obok nas i często bardzo boleśnie nas dotykają. Nie ma już tego recenzenta, jakim niewątpliwie był Andrzej Wajda.
Mirosław Baka - aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, etatowy aktor Teatru Wybrzeże w Gdańsku.
- Przede wszystkim to był po prostu wspaniały człowiek. Wielki artysta, ale nie w takim rozumieniu, jak czasami się mówi „wielki reżyser”, „wielki malarz”… On był wielkim artystą, a przy tym wszystkim był bardzo zwyczajnym, sympatycznym gościem. Obdarzonym ogromnym dystansem i poczuciem humoru, również na swój temat, o czym było mi dane przekonać się trzykrotnie, kiedy pracowałem pod jego reżyserią. To, jak on prowadził aktora, to było coś znakomitego, to była wielka szkoła reżyserii. Ale to, jaki potrafił być pomiędzy pracą i ujęciami, to było urocze i niezapomniane. Takiego Wajdę zapamiętam: żartobliwego, właściwie do ostatniej chwili tryskającego humorem… Dzień po jego śmierci dostałem od Soni Bohosiewicz zdjęcie zrobione telefonem podczas gali Festiwalu Filmowego w Gdyni, które przedstawia ostatnią rozmowę, którą z nim przeprowadziłem. Jestem na nim roześmiany, bo on znowu mnie rozśmieszył, powiedział coś fajnego… To był po prostu taki facet. Dostałem kiedyś od niego przepiękną fotografię z dedykacją, z podziękowaniem za pracę na planie filmu „Wyrok na Franciszka Kłosa”, na której on mi pokazuje gdzie mam strzelać. Na tym zdjęciu własnoręcznie dopisał „kiedyś Łomnicki powiedział mi: tylko mi nie pokazuj, bo jeszcze ci tak zagram”. W dzień po jego śmierci mam ciągle wspomnienia tych najśmieszniejszych anegdot, w które jego życie, tak ciekawe dla aktorów, obfitowało. Nie był naburmuszonym, wielkim reżyserem, który oczekiwał hołdów. Był sympatycznym facetem, choć to przecież gigantyczna legenda światowego kina.
Czytaj także:
Z archiwum gdansk.pl: Andrzej Wajda mówi o naszym mieście [WIDEO]
Zmarł Andrzej Wajda: polski mistrz kina, honorowy obywatel Gdańska