Program FEnIKS. Gdańsk wydaje środki unijne na nową infrastrukturę przeciwpowodziową
Agnieszka Michajłow: Przez południowo - zachodnią Polskę przechodzi powódź. Jej skutki w wielu miejscach są katastrofalne. Pan w swojej pracy był świadkiem dwóch powodzi. Jak Pan widzi to, co dzieje się w Kotlinie Kłodzkiej, to co Pan czuje? Czy przypominają się tamte wydarzenia?
Jakub Zambrzycki: - Przede wszystkim te 26 lat to nie była praca a służba, czasem, przy odpowiednim zaangażowaniu - przez 24 godziny na dobę. Jeżeli chodzi o katastrofy, takie jak ta na Południu, to swoim rozmiarem, skalą zniszczeń są nieporównywalne. Myślę, że woda jest gorszym żywiołem niż ogień. Trudniej ją opanować. Byłem świadkiem tego, co działo się we Wrocławiu w 1997 roku. Wtedy po raz pierwszy zresztą uczestniczyłem w tak wielkiej akcji.
Czy dzisiaj jest inaczej - w akcjach, wyposażeniu, w zarządzaniu? Coś się zmieniło?
- Bardzo dużo się zmieniło. Przede wszystkim w 1995 roku zaczął funkcjonować Krajowy System Ratowniczo - Gaśniczy. Każdy rok, każde nasze doświadczenie - strażaków zawodowych i ochotników, sprawiało, że wciąż się poprawialiśmy, jeśli chodzi o wyposażenie i wyszkolenie. Pojawiło się też dużo środków finansowych na to, by te nasze potrzeby zaspokajać. Wprowadzane w życie zaczęły być też przepisy dotyczące tego, że strażacy muszą być też przygotowani do działań specjalistycznych: powstawały grupy specjalistyczne m.in. ratownictwa wysokościowego, poszukiwawczo - ratownicze, ratownictwa chemicznego.
Co Pan pamięta najbardziej z powodzi w Gdańsku w 2001 roku? To była ogromna powódź. Kolejna, już mniejsza, była w 2016 roku…
- Pamiętam przede wszystkim ogrom zaskoczenia. Strażaków, ale też innych służb, i mieszkańców. Skala i zagrożenia były olbrzymie. Dzielnica Orunia [w 2001 roku - dop.red.] przypominała jeden wielki zbiornik wody. Musieliśmy się wykazać pełną mobilizacją, zaangażowaniem. Pamiętam, że zostałem wysłany przez ówczesnego komendanta na Orunię, na rozpoznanie, i… zostałem tam na trzy dni. Bo zostaliśmy praktycznie odcięci przerwami w kanale Raduni. W tamtych czasach kanał był w katastrofalnym stanie. Wskutek opadów, spływu wody z górnych tarasów Gdańska, doszło do kilku rozerwań tego wału i powstało bardzo duże zagrożenie dla wszystkich.
A w 2016 roku? Skala była mniejsza, ale pamiętam, że też było dużo wody, były ofiary…
- Była mniejsza, ale obszarowo przypominała tę powódź z 2001 roku. Pamiętam m.in. uszkodzony wówczas zbiornik retencyjny w Brętowie, który spowodował duże zagrożenie dla dzielnicy Wrzeszcz.
Wyciągnęliśmy wnioski z tych powodzi w Gdańsku? Wiem, że są deszcze, których skutków nie możemy przewidzieć…
- Myślę, że po 2001 roku miasto Gdańsk wyciągnęło bardzo dużo wniosków. Wszystkie zbiorniki retencyjne, które były zbudowane nawet przed II wojną światową, a zostały zniszczone, zostały odbudowane. Infrastruktura wodno - kanalizacyjna została w znaczny sposób poprawiona. Ale są sytuacje, które trudno przewidzieć i zareagować. Po tej powodzi z 2001 roku Miasto i wszystkie służby wyciągnęły też wnioski dotyczące współpracy. Wszelkie takie zjawiska atmosferyczne wymagają bowiem współpracy bardzo wielu instytucji. Nie może być np. tak, że z tym wszystkim zostają tylko strażacy albo urzędnicy z Wydziału Zarządzania Kryzysowego - wiele służb musi się zaangażować.
ZOBACZ CAŁĄ ROZMOWĘ AGNIESZKI MICHAJŁOW Z JAKUBEM ZAMBRZYCKIM