W Nadbałtyckim Centrum Kultury do 10 stycznia 2022 roku oglądać można wystawę prac Mariana Kołodzieja. Są to satyryczne portrety znanych postaci pomorskiej kultury i życia publicznego, które artysta rysował je przez lata.
Wystawa jest czynna od 11 grudnia 2021 do 10 stycznia 2022, w godz. 9:00-18:00.
ROZMOWA z MAŁGORZATĄ ABRAMOWICZ, kierowniczką Działu Teatralnego w Oddziale Sztuki Nowoczesnej Muzeum Narodowego, kustoszką wystaw zaprzyjaźnioną z artystą
Anna Umięcka: - Twórca teatralny i filmowy, autor ponad 200 scenografii i słynnych ołtarzy papieskich. Pani poznała Mariana Kołodzieja i współpracowała z nim w ostatnich latach jego twórczości. Jak zapamiętała Pani ten czas?
Małgorzata Abramowicz: - W ostatnich latach życia Marian Kołodziej teatrem właściwie się nie zajmował. Towarzyszyłam mu właśnie w tym momencie, gdy odszedł z teatru i zajął się wystawami, bo on nie mógł usiedzieć spokojnie. Nie mógł przeżywać emerytury nie rysując, nie przedstawiając kolejnych pomysłów plastycznych.
Jego scenografie zachwycały kolorami i barokowym przepychem. Dopiero pod koniec życia powrócił do wspomnień związanych z pobytem w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Uciekał od tego tematu?
- Obóz koncentracyjny to są przeżycia zupełnie nieprawdopodobne. Kołodziej uświadomił mi, że jeśli nie dotknęliśmy tego bezpośrednio, nie mamy prawa oceniać czy wygłaszać “mądrych” sądów. Nie wiemy i nigdy się nie dowiemy, co oni przeżyli. Każda opowieść już trochę banalizuje temat i on się tego bardzo bał. Nie ukrywał, miał numer na ręku, ale w wywiadach z lat 60. czy 70. mówił o sztuce, teatrze, o tym, co go frapowało na bieżąco. O obozie może jedno zdanie, albo dwa. W późniejszych wywiadach potwierdził, że od kiedy w 1946 roku zdał do Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, kompletnie odciął się od tych potwornych pięciu obozowych lat. Nie chciał pamiętać, a świat teatralny pozwalał mu uciekać w inne przestrzenie.
We wczesnych scenografiach również trudno znaleźć wątki, które można by umieścić korzeniami w obozowych przeżyciach.
Chociaż sztuka mogłaby być autoterapią.
- Wybrał ucieczkę w sztukę. Aż do kolejnego etapu w życiu, który rozpoczął się w 1990 roku, gdy odszedł z teatru. Poznałam go wtedy osobiście. Pracowaliśmy nad wystawą w Pałacu Opatów pt. “Kołodziej w skali 1:20” (od skali projektów, w której rysował) i tam po raz pierwszy pojawiła się sala poświęcona obozowi. Ale sam nic jeszcze nie mówił, schował się za tekst sztuki “Puste pole” Tadeusza Hołuja, również więźnia obozu. Tekst opowiadał o powstawaniu filmu na temat obozu, są w niej postacie reżysera, operatora, aktorki.
W końcu stworzył kilkanaście rysunków, ale wciąż nie tak ostatecznie podpisanych - “to jest moja opowieść”. Aż nadeszła choroba, paraliż i coś dla mnie absolutnie szokującego, czyli powracanie do zdrowia poprzez rysowanie Oświęcimia.
To że rysuje, było oczywiste - on nie mógł żyć bez rysowania, ale taki temat? Powstał zbiór, który potem Kołodziej nazwał “Klisze pamięci. Labirynty Mariana Kołodzieja”.
Czy rysowanie sprawiło artyście ulgę? Pomogło uporać się ze wspomnieniami?
- Kołodziej bardzo przeżył okres pierwszego rysowania. To był dla nich (od red.: również dla żony, aktorki Haliny Słojewskiej) bardzo trudny czas. Aż do pierwszej wystawy, która odbyła w Gdańsku w prezbiterium kościoła Świętej Trójcy, gdzie pokazał “Klisze pamięci”, czuć było napięcie. Nie obyło się bez dramatycznych rozmów, bo długo nie chciał pokazywać gotowych prac, mówił, że je zniszczy. Odwiedli go od tego przyjaciele, tłumacząc, że skoro obiecał współwięźniom, że nie pozwoli o nich zapomnieć, to sam akt narysowania - to za mało.
Kołodziej w ogóle wolał rysować niż mówić, ale kiedy konstruowaliśmy tę wystawę - otworzył się. Generalnie był pogodną osobą, może trochę wycofaną, słowa uznawał za zdewaluowane, a o tych przeżyciach mówił w taki prosty, spokojny sposób. Dopiero kiedy człowiek uświadomił sobie, o czym opowiada... to było porażające.
Ksiądz Tischner po obejrzeniu “Klisz pamięci” stwierdził, że te rysunki robią dużo większe wrażenie niż oglądanie samego obozu, bo są opowieścią jednego człowieka, bardzo osobistą.
Gdzie można dziś obejrzeć te prace?
- Wystawa “Klisze pamięci” trafiła do miejscowości Harmęże koło Oświęcimia, jest pod opieką ojców franciszkanów. O tej miejscowości pisał w opowiadaniu “Dzień na Harmężach” również Borowski. Znajdował się tam podobóz Auschwitz-Birkenau i Kołodziej tam też był, więc kiedy franciszkanie zaproponowali, aby wystawę umieścić w nowo powstającym Sanktuarium Świętego Maksymiliana Kolbe, zgodził się bez wahania.
Czy Marian Kołodziej uwolnił się w końcu od tego tematu?
- Rysował do ostatniej chwili. Jeszcze w roku swojej śmierci, w czerwcu, zawoził rysunki do Harmęż. Zmarł w październiku. Nie potrafił żyć bez pracy, może to ma związek z obozem? Nie wiem…
Rysował też karykatury. Zobaczymy je 10 grudnia na wystawie w Nadbałtyckim Centrum Kultury.
- Kołodziej miał dystans do ludzi i ogromne poczucie humoru. Mam wrażenie, że patrzył na nas z dystansem, uważał że człowiek to nie jest najpiękniejsze zwierzę. Karykatury rysował jeszcze w gimnazjum w Ostrowie Wielkopolskim, w obozie również. We wrześniu tego roku do Harmęż trafiło kilkanaście rysunków satyrycznych z 1943 roku, gdy był w Oświęcimiu.
My pokażemy kilkanaście satyrycznych rysunków z okresu studiów w Akademii Sztuk Pięknych, na których są sportretowani w sposób żartobliwy jego profesorowie i koledzy studenci. Są niezwykle kolorowe. Komentował też bieżące wydarzenia, polityków rysował bardzo złośliwie, dla artystów był bardziej życzliwy.
Dwie wystawy tych prac odbyły się jeszcze za jego życia w NCK. Pokazywał na nich swoje wizje współczesności, portretując satyryczne polityków, ludzi sztuki, kultury. Prace Kołodzieja możemy teraz oglądać też do końca roku w Muzeum Narodowym w Pałacu Opatów. Tych wydarzeń związanych ze 100-leciem urodzin Mariana Kołodzieja w ciągu tego roku było więcej: w Harmężach odbyła się konferencja poświęcona jego twórczości, po gdańskich torach jeździ tramwaj jego imienia. Powstał też film dokumentalny pt. "Marian Kołodziej. Tajemnica artysty" w reż. A. Mydlarskiej, nakręcony przez Video Studio Gdańsk. Przedpremierowy pokaz filmu odbędzie się 20 grudnia o godz. 18 w Europejskim Centrum Solidarności.
- W 100-lecie urodzin Mariana Kołodzieja - tramwaj i wystawa dzieł wybitnego gdańskiego artysty
- Na 100-lecie urodzin Mariana Kołodzieja - wystawa w Wybrzeżu, wspomnienia przyjaciół w NCK, film dokumentalny w ECS
Czym charakteryzowały się jego prace scenograficzne?
- Opowiadanie o tym jest najtrudniejsze, bo teatr jest ulotną materią, a ostateczna finalizacja wizji scenografa pojawia się na scenie. Mogę powiedzieć, że na pewno był bardzo malarski i miał nieprawdopodobną umiejętność rysowania, co widać w zachowanych projektach scenograficznych. Zobaczyć je w można w Pałacu Opatów. Rzadko zdarzają się tak piękne projekty dekoracji, wyglądające jak obrazy. Niewielu scenografów aż tak precyzyjnie przygotowywało swoje prace,
Podobnie było z kostiumami. Aktorki je uwielbiały! Jego projekty szalenie wyszczuplały, uszlachetniały, podkreślały talię i biust, a dodatkowo były pięknie skomponowane, bo Kołodziej był mistrzem detalu. Nie odpuszczał ani koralika, ani guzika. Miał wspaniałą umiejętność komponowania poszczególnych kadrów, jak w filmie. Dbał o całość.
Aktorki go kochały, ale reżyserzy trochę się obawiali. Dlaczego?
- Kutz powiadał: “Dobry reżyser nie ma się czego obawiać”, ale słaby, no cóż - mógł być przez Kołodzieja "zagadany". Film czy teatr wymagają pracy zespołowej, ale wizja kogoś o silniejszej osobowości może przeważyć. Tak było z Kołodziejem - czasem scenografia stawała się najważniejszym elementem spektaklu, a dobry spektakl to równowaga, chociaż różnie to bywa. Pojawiały się oceny, że Kołodziej jest bardzo barokowy, scena przez niego zbyt obficie wypełniona. Zdarzało się, że oklaski pojawiały się tuż po odsłonięciu kurtyny, przed faktycznym rozpoczęciem spektaklu. Publiczność tylko zobaczyła, co im zaproponował Kołodziej i klaskała. Dodatkowo, był też niezwykle precyzyjny, jeśli chodzi o światło. Wiele można się było od niego nauczyć, ale nie było łatwo.
Opowiadał mi jeden z pracowników technicznych Teatru Wybrzeże, że czasem złościli się na Kołodzieja, że ich tak dociska, pilnuje każdej śrubki, gwoździa… Ale kiedy podnosiła się kurtyna i pojawiał się aplauz - wybaczali mu wszystko. Czuli się dumni, że są współautorami takiego dzieła.
W latach 60. aż do 80. scenografowie dominowali w polskim teatrze, który dzięki temu stał się bardzo charakterystyczny - plastyczny, malarski. Myślę, że Kołodziej był jednym z tych wybitnych.