Marek Mazur? To ten, który stworzył bursztynowy obiektyw. Z tego niezwykłego sprzętu fotograficznego pamiętają go nawet ci, którzy go nie znali i nie mieli okazji przestąpić progu jego Retro Kamery - galerii, która najpierw działała przy ul. Grunwaldzkiej we Wrzeszczu, a później, gdy kamienica została zburzona - przy ul. Chlebnickiej. Był twórcą około 40 miniaturowych aparatów fotograficznych, które konstruował i wykonywał sam, budując od początku do końca każdą najdrobniejszą jej część. Aparat w pierścionku, w zapalniczce, w lasce, w nożu, w broszce, w fajce, w spince do krawata… (zobacz). Jego oryginalne dzieła doceniali najwięksi znawcy tematu na świecie.
Ubolewał, że nie jest w stanie sam zrobić soczewki do obiektywu, ale w końcu dopiął swego wykonując ją z bryły polerowanego bursztynu…
- Człowiek renesansu, genialny konstruktor, artysta - mówią o Marku Mazurze jego rodzina, przyjaciele, znajomi.
Chodząca orkiestra ze Staszowa
Marek Mazur pochodził ze Staszowa, miasteczka w dzisiejszym województwie świętokrzyskim, z którego w 1970 r. wyjechał do Gdańska jako 19 - letni absolwent szkoły zawodowej i technikum mechanicznego. W Gdańsku mieszkała już siostra jego ojca i na początku samodzielnego życia w nowym mieście zatrzymał się właśnie u niej.
Wyjazd Marka bardzo przeżył jego młodszy o dziesięć lat brat - Andrzej.
- Pamiętam do dziś, jak bardzo brakowało mi go, kiedy wyjechał. Wtedy i później również byliśmy ze sobą bardzo zżyci - mówi Andrzej Mazur, który nadal mieszka w Staszowie. - Nie było dnia, żebyśmy nie rozmawiali ze sobą przez telefon, a widywaliśmy się przynajmniej raz do roku. Do dziś nie mogę uwierzyć w to, że już go nie ma.
Andrzej Mazur podkreśla, że mnogość talentów jego brata nie wzięła się znikąd. Dziadek ze strony ojca był cieślą i kowalem, dziadek ze strony matki również parał się kowalstwem.
Dwunastoletni Marek trafił do warsztatu innego staszowskiego kowala, który poza typową dla zawodu działalnością, zajmował się również robieniem brzytew. Nastolatek założył się ze starym rzemieślnikiem, że także wykuje zdatną do golenia brzytwę. I dopiął swego.
Jednak, jak podkreśla Andrzej Mazur, pierwszym hobby przyszłego konstruktora aparatów była muzyka. Jako uczeń technikum grał na gitarze elektrycznej w miejscowym zespole bigbeatowym - na własnoręcznie wykonanym instrumencie.
- To była jak na tamte czasy bardzo profesjonalna gitara. Mam ją do dziś - opowiada Andrzej Mazur. - Marek w ogóle był taką chodzącą orkiestrą. Grał także na trąbce, na saksofonie, na skrzypcach, a na harmonijce ustnej wymiatał po prostu. Sam się nauczył. Można było słuchać i słuchać…
W czasach staszowskich zainteresował się fotografią. Zanim stał się kolekcjonerem starych aparatów, robił zdjęcia swoim pierwszym “Druhem” - rodzinie, znajomym i wszystkiemu dookoła. Sam je z namaszczeniem wywoływał w ciemni zaimprowizowanej w przydomowej komórce. W technikum należał do kółka fotograficznego. Wtedy też zaczął pisać wiersze. Tworzył je do końca życia.
Od pierścionka po Ziutka
W Gdańsku przez około 20 lat pracował jako nauczyciel w, nieistniejącym już dziś, zespole szkół zawodowych w Brzeźnie potocznie zwanym szkołami jubilerskimi. Uczył przedmiotów technicznych związanych z obróbką materiałów.
Już na Wybrzeżu poznał swoją późniejszą żonę, Wiesławę. Miłość rozpoczęła się od przypadkowego spotkania na stacji kolejowej. Państwo Mazurowie dochowali się dwójki dzieci: córki Moniki i syna Michała.
- Galeria Retro Kamera powstała na początku lat 90., ale tata zaczął robić swoje miniaturowe aparaty wcześniej, w domu - wspomina Monika Mazur - Chrzan. - W jednym z pokoi miał swoje biurko i przyrządy. Wszystko tam robił, łącznie z topieniem metali. Później przeniósł swoją działalność do galerii. Dziś pokój ten przypomina dawne czasy. Po zamknięciu pracowni większość sprzętu tu wróciła.
Marek Mazur opowiadał znajomym, że pierwszy miniaturowy aparat fotograficzny umieścił w pierścionku. Ponoć dzieło, które zapoczątkowało trwającą do końca życia pasję, powstało w wyniku zakładu. Ktoś pokazał Markowi Mazurowi zdjęcie aparatu w pierścionku i zapytał, czy też byłby w stanie taki zrobić, a on stwierdził: “A co to za problem?”. I zrobił swój. To była połowa lat 80.
Od kiedy Monika sięga pamięcią, w domu zawsze były stare aparaty. Te, których ojciec już z jakiś powodów nie potrzebował, oddawał dzieciom do zabawy.
- Nasze wspólne wakacje wyglądały tak, że tata zawsze znajdował sobie kawałek drewna i rzeźbił - mówi córka. - Zazwyczaj miał coś w ręku i w tym dłubał. To moje pierwsze skojarzenie z nim. Gdy tego nie robił, mówił, że teraz w głowie coś mu się rodzi. To był ciągły proces twórczy. Czasem bywał oderwany od rzeczywistości.
Rzeźbiarstwo także było jego wielką pasją. Oprawą pierwszego z jego kilku drewnianych aparatów fotograficznych była wyrzeźbiona w ludowym stylu głowa mężczyzny z brodą (być może symbolizowała samego twórcę - również brodacza?), obiektyw znajdował się w ustach. Autor nazwał go pieszczotliwie Ziutkiem.
Poznając Marka
Dlaczego podjął decyzję o odejściu ze szkoły i skąd wzięła się galeria Retro Kamera?
- Wiadomo jakie były zarobki nauczycielskie w tamtych czasach, a Marek miał rodzinę na utrzymaniu - odpowiada Andrzej Mazur. - Postanowił usamodzielnić się, spróbować swoich sił. Wahał się, czy to wypali.
Malutka galeria przy ul. Grunwaldzkiej (vis a vis Lidla przy Galerii Bałtyckiej) stała się jego królestwem i miejscem, które przyciągało rzesze ludzi. Zarabiał na życie naprawiając aparaty i obiektywy, robiąc skomplikowane przeróbki sprzętu fotograficznego.
- Z mechaniki nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Potrafił naprawić wszystko. Patrząc na mechanizm od razu wiedział, co jest nie tak. Wyobrażał sobie elementy, których czasem przecież nie było i sam je dorabiał, nieraz poprawiając pierwotne rozwiązania - podkreśla Grzegorz Mehring, przyjaciel Marka Mazura, gdański fotograf i kolekcjoner starych aparatów, który trafił do Retro Kamery i został jej stałym bywalcem jak wielu innych - przynosząc sprzęt do naprawy. - Poznałem go w 2004 roku. Pracowałem wtedy w Dzienniku Bałtyckim. Na okładce “Rejsów” zobaczyłem Marka z jakimś miniaturowym aparatem. Zapytałem fotoreportera, który zrobił portret, kto to jest i od razu zapragnąłem go poznać - wspomina Grzegorz Mehring. - Ale nie miałem odwagi tak po prostu do niego pójść. Pretekstem była moja stara, zepsuta kamera na 16 mm. Oczywiście ją naprawił. Nigdy nie zapomnę tego pierwszego spotkania. Powiedziałem, że kolekcjonuję zabytkowe aparaty, że niedawno o nim czytałem, i że musiałem do niego wpaść. Marek zaprosił mnie do środka za kotarę dzielącą pomieszczenie pracowni, poczęstował zieloną herbatą i wyciągnął teczkę. Była pełna archiwalnych gazet: niemieckich, francuskich, amerykańskich, nawet bułgarskich. I wtedy mi, jak wielu ludziom, którzy do niego trafili zaczęły się otwierać oczy, kto to jest.
Kim nie jestem
Zarówno córka, jak i przyjaciel artysty wspominają, że lubił mówić o sobie kim nie jest. “Nie jestem jubilerem - a robię biżuterię, nie jestem rzeźbiarzem - a rzeźbię, nie jestem grawerem - a graweruję, nie jestem fotografem - a robię zdjęcia...” Ta przekorna wyliczanka zainspirowała jednego z przyjaciół Marka Mazura, nieżyjącego już również dokumentalistę Krzysztofa Kalukina (z gdańskiego ośrodka TVP), do napisania scenariusza i nakręcenia filmu o konstruktorze.
W filmie “Kim jestem” z 2004 r. widz poznaje Marka Mazura w Paryżu, w Trójmieście, a także podczas najważniejszych na świecie francuskich targów kolekcjonerów aparatów fotograficznych. W filmie występują trzej światowej klasy eksperci i kolekcjonerzy sprzętu fotograficznego. Zapytani o Marka, odpowiedzieli następująco.
James M. McKeown, nieżyjący już amerykański wydawca największego na świecie katalogu kolekcjonerskich aparatów fotograficznych, autor książek: - Jego prototypy to zarazem dzieła techniki i sztuki. To wyjątkowe połączenie. Nie znam nikogo, kto zrobiłby tyle miniaturowych aparatów, przy czym każdy z nich ma oryginalne wzornictwo i reprezentuje najwyższy poziom artystyczny.
Dietrich Scheiber, niemiecki kolekcjoner i wydawca branżowych czasopism: - Kiedy pierwszy raz zobaczyłem jego aparat, byłem zadziwiony, że jedna osoba może być tak kreatywna, robiąc miniaturowy. To było absolutnie inne od tego, co dotąd widziałem.
Patrick Ghnassia, redaktor naczelny francuskiego magazynu o aparatach fotograficznych “Cyclope”: - Jego dzieło to nigdy nie jest to kopia. Zawsze kreatywność i talent. Wielka wyobraźnia i niezwykłe uzdolnienia manualne. To jest Marek.
Genialne i bajkowe
Na długo przedtem zanim Krzysztof Kalukin nakręcił swój film, Marek Mazur podarował szefowi “Cyclope” Cyklopa - aparat fotograficzny zamknięty w oku drewnianej rzeźby przedstawiającej jednookiego ludka. Dzieło znalazło się na okładce jednego z numerów pisma, w lutym 1995 r., w środku był opis działania aparatu i krótkie dossier o działalności jego twórcy.
W jaki sposób właściciel kameralnej pracowni we Wrzeszczu nawiązywał kontakt z “tuzami” swojej branży?
- Generalnie zawsze był bardziej znany na świecie - uważa Grzegorz Mehring. - Kolekcjonerzy to bardzo wąskie środowisko i ludzie z nim związani wiedzą dużo o Marku. Być może sam zainicjował pierwsze kontakty z branżą, ale później wieści niosły się już pocztą pantoflową. Jego aparaty były pokazywane na wystawach i opisywane w branżowych wydawnictwach w wielu krajach. Grono ludzi, które poznawało działalność Marka było coraz większe. Natomiast rzeczywiście w Gdańsku, i w ogóle w Polsce, nie był tak bardzo znany. I nadal nie jest.
Monika Mazur - Chrzan: - To działało w obie strony, nie wiem czy na początku częściej tata występował do branżowych pism, przesyłając informacje o swoich kolejnych dziełach, czy pasjonaci zgłaszali się do niego. Później kontaktowali się już sami.
Część wielbicieli sztuki Marka Mazura dowiadywała się o jego kunsztownych aparatach przypadkowo, zachodząc do galerii, a on zawsze chętnie opowiadał o tym, czy się zajmował. - Byłem świadkiem, gdy na Chlebnicką zajrzała młoda dziewczyna. Po krótkiej rozmowie powiedziała do Marka: “Spotkanie z panem było najpiękniejszą rzeczą, jaka mi się w Gdańsku przydarzyła”, po czym rzuciła mu się na szyję. Wiele osób reagowało w ten sposób.
- Opowiadał o swojej pracy, bardzo chciał się tym dzielić. Nie wiem, czy byłam wdzięcznym słuchaczem. Bo to, o czym mówił, było czasem dla mnie zbyt skomplikowane - dodaje Monika Mazur - Chrzan. - Bardziej podziwiałam zdobienia aparatów, bo wszystkie były jubilersko ładne, bajkowe wręcz, ale wierzyłam, że konstrukcyjnie to też jest genialne, bo tak mówili wszyscy wokół.
Również brat na drugim końcu Polski był na bieżąco z kolejnymi konstrukcjami powstającymi w Gdańsku. A bywało, że Marek Mazur pracował nad kilkoma projektami jednocześnie.
- Przysyłał mi zdjęcia z procesu tworzenia. Pracował w specyficzny sposób. Nie miał inżynierskich planów, nie rozrysowywał, nie mierzył. Jemu się to wszystko mieściło w głowie i podczas roboty rozwiązywał problemy techniczne.
Człowiek tonął w jego opowieściach
W pracowni właściwie nigdy nie był sam.
- Kiedy odwiedzałem Marka w galerii, zawsze byli tam jego koledzy. Tam można było siedzieć cały dzień i słuchać, co ludzie opowiadają. Śmietanka Gdańska się tam zbierała, to było coś fantastycznego - wspomina Andrzej Mazur. - Jego znajomi twierdzą, że miał zdolność przyciągania ludzi. Niejeden wpadł na chwilę, a wychodził po trzech godzinach.
- Tata tak łatwo z pracowni nie wypuszczał. Nie dało się do niego wejść na moment, załatawić jakąś sprawę i wyjść. Człowiek tonął w jego opowieściach. Kiedy wpadałam do niego, musiałam czekać na swoją kolejkę - mówi córka Marka Mazura.
- Stałym rezydentem był Mieczysław Parczyński, fotograf, który na rowerze odwiedził wszystkie polskie miasta. Do Marka przychodzili podróżnicy (Michał Kochańczyk), ludzie z telewizji (Michał Juszczakiewicz), urzędnicy, zwykli ludzie, kolekcjonerzy - wylicza Grzegorz Mehring. - Rozmowy toczyły się na każdy temat, bo Marek był człowiekiem renesansu. Wiedziałem, że można go o wszystko zapytać i powierzyć mu każdą tajemnicę. Nigdy nie zawiodłem się na jego radach. Potrafił jakoś wszystko pogodzić, ostudzić, nakierować: “Zrób to czy tamto, zobaczysz, będzie dobrze”.
Córka i przyjaciel wspominają jego piękną polszczyznę, spokojny tembr głosu. Był zawsze cierpliwy i otwarty na kontakt z drugim człowiekiem.
Nie lubił tylko jednego pytania - po co to robisz? “To irytujące pytanie” - mówi w filmie “Kim jestem”.
- Nigdy taty o to nie pytałam. To było dla mnie naturalne, po prostu musiał - mówi Monika Mazur - Chrzan. - Był obdarzony tyloma talentami, że musiał sobie znaleźć takie multidyscyplinarne zajęcie, żeby to wszystko razem zebrać. Był prawdziwym człowiekiem renesansu.
Czy ciężko było być dzieckiem człowieka renesansu?
- Łatwo. Tata pomagał mi we wszystkim - zaznacza córka. - Nawet kiedy pracowałam już jako dziennikarka w Radiu Gdańsk, gdy miałam pierwsze relacje na żywo czy inne wyzwania, pierwszy telefon był zawsze do taty, pytałam go jak wyszło. Był absolutnym autorytetem dla mnie. W domu nie było dyscypliny, ale często mi powtarzał: “Nie możesz być przeciętna, musisz być najlepsza”. Czułam ten balast.
Kiedy dzieci były małe, robił im zabawki korzystając przy tym czasem z książki Adama Słodowego “Zrób to sam”. Monika pamięta wiatraczek, drewnianego misia z ruchomymi łapkami, bujany fotelik oraz toaletkę małej księżniczki: drewnianą, z lusterkiem i szufladką na biżuterię, rzeźbioną w kwiatowe wzory.
Szpiegowska przedwojenna kolekcja
Ci, którzy go znali, podkreślają, że nie wykonywał dzieł na zamówienie.
- Zawsze robił to, co chciał. Przychodził mu do głowy jakiś pomysł i go po prostu realizował - opowiada Monika Mazur - Chrzan. - Dziwnie się rodziły te pomysły. Pamiętam, że kiedy byłam mała byliśmy kiedyś na spacerze w Sopocie i zaszliśmy do tamtejszego antykwariatu. Był tam piękny cylinder. Zobaczył go i już wiedział, że teraz umieści aparat w cylindrze. Wena przychodziła ot tak, nie wiadomo skąd.
Marek Mazur raczej też nie sprzedawał swoich miniaturowych aparatów. Raz zrobił wyjątek i sprzedał kilka z nich (m.in. aparat w pierścionku, zapalniczce i broszce) na aukcji w Kolonii.
W kilka lat po transakcji, znajomy przysłał mu zdjęcia z wystawy szpiegowskich aparatów w warszawskim Muzeum Techniki. Wśród eksponatów była kolekcja niejakiego H.Peyersa.
- Oglądałem z nim te zdjęcia. Patrzymy, a tu Marka zapalniczka! Poznaliśmy od razu, bo była na niej wygrawerowana głowa koziorożca. Podpis: “II wojna światowa” - opowiada Grzegorz Mehring. - A dalej Marka broszka z podobnym podpisem. Być może H. Peyers kupił kolekcję z dorobioną już historią. Marek śmiał się z tego, że to grubo naciągana sprawa. Próbował namierzyć właściciela “szpiegowskiej” kolekcji, ale się nie udało.
Marek Mazur chętnie obdarowywał bliskie osoby swoimi dziełami.
- Mam fotografującą broszkę, którą dostałem od Marka w prezencie ślubnym: “Dla żony broszka, dla ciebie aparat - wszystko w jednym” - powiedział wręczając nam broszkę - opowiada Grzegorz Mehring. - Nie odważyłem się robić nią zdjęć, traktuję jak prezioso. Pokazuję ją natomiast podczas prelekcji na temat polskiej fotografii, które zdarza mi się wygłaszać.
Przyjaciel Andrzeja Mazura ma z kolei damski pierścionek wykonany przez Marka.
- W środku jest zdjęcie mojego kolegi i jego żony. Portrecik w negatywie, wielkości główki od zapałki. Kiedy pierścionek podświeci się pod pewnym kątem, na ścianie widać ten portret w pozytywie - wyjaśnia brat artysty. - Wiem o dwóch takich pierścionkach, oba były prezentami urodzinowymi.
Te portrety przynoszą szczęście
Był jeszcze prezent, na który mógł liczyć każdy, kto zaszedł do jego Retro Kamery. Prezent, który jest także wyjątkowym darem dla Gdańska jako stolicy bursztynu - zdjęcia wykonane bursztynowym obiektywem. Jego soczewka wykonana została z kawałka polerowanego bursztynu, który podarował twórcy znajomy jubiler.
- Marek zrobił w życiu kilka drewnianych aparatów. Bursztynowy obiektyw był zwieńczeniem jego idei, by wykonać sprzęt całkowicie z drewna, bo przecież ten surowiec jest jego pochodną - objaśnia Grzegorz Mehring.
- Bursztynowe zdjęcia robią na mnie wciąż ogromne wrażenie. Nie wiem jak na to wpadł, popatrzył przez bursztyn i stwierdził, że może być soczewką - dodaje córka artysty. - Zdjęcia bursztynowe są bajeczne. Szczególnie te wieczorne, z błyszczącymi światłami. Bursztynowe portrety bardzo się podobały, zwłaszcza kobietom. “Nie widać zmarszczek i ładnie się wygląda”, mówił tata. Wierzył, że przynoszą szczęście i tak mówił wszystkim, którym robił zdjęcia tym obiektywem. To było piękne, gdy po śmierci taty wszyscy jego przyjaciele pozmieniali sobie zdjęcia profilowe na Facebook`u na te bursztynowe.
Od maja do grudnia 2010 roku, w Muzeum Bursztynu w Gdańsku można było oglądać zdjęcia wykonane niezwykłym obiektywem przez Marka Mazura i kilkunastu fotografów związanych z Gdańskiem. Na wystawę “Gdańsk w bursztynowym obiektywie” złożyła się seria portretów autorstwa Marka Mazura (m. in. pary prezydenckiej Danuty i Lecha Wałęsów) i fotografie miasta wykonane przez pozostałych fotografów.
- Nigdy nie zapomnę sceny z wernisażu, gdy do Marka podszedł profesor z warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych i belfrowskim tonem mówi do niego: “Czy pan wie, co pan zrobił?” Marek spojrzał na niego skromnie. “Pokazał nam pan, jak widzi nas skarb tej ziemi” - opowiada Grzegorz Mehring, który był jednym z fotografów uczestniczących w projekcie.
Co ciekawe, zdjęcia na wystawę zrobione były aparatem cyfrowym Panasonic Lumix. Drewniany aparat dla bursztynowego obiektywu był ostatnim ukończonym dziełem Marka Mazura. Obudowa zrobiona jest m.in. z resztek oryginalnego poszycia żaglowca “Generał Zaruski”. Zaplanowano nawet happeing: “Generał” miał na pełnych żaglach wpłynąć na Motławę, a konstruktor miał go sfotografować nowym aparatem z bursztynowym obiektywem, symbolicznie wieńcząc projekt. Marek Mazur nie dożył realizacji planu. Zmarł nagle, 27 maja 2015 roku, w swojej pracowni.
W trzy lata po śmierci Marka Mazura, 27 maja 2018 r., rodzina i przyjaciele odsłonili tablicę pamiątkową poświęconą artyście umieszczoną na ścianie kamienicy przy ul. Chlebnickiej 43/44, gdzie znajdowała się Galeria Retro Kamera. W uroczystości wzięło udział ponad sto osób.
- W imieniu rodziny dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tablicy pamiątkowej dla taty, za ten cenny ślad z naszej historii i z historii Gdańska. Mój tata kochał to miasto, a przede wszystkim kochał ludzi - powiedziała Monika Mazur - Chrzan.
- Życzę wszystkim, żeby dobra energia, którą Marek się dzielił towarzyszyła nam przez całe życie - dodał Grzegorz Mehring. - Przechodząc tędy, wspominajcie go. Opowiadajcie o nim i sławcie jego dokonania.
W uroczystości udział wziął także prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.
Autorem projektu tablicy jest przyjaciel Marka Mazura - Wacław Długosz z Katedry Wzornictwa Przemysłowego Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku i syn zmarłego - Michał Mazur. Kamienną tablicę wieńczy stylizowana, metalowa litera “M”, wykonana przez Marka Mazura. Wcześniej wisiała na drzwiach prowadzących do Retro Kamery.