• Start
  • Wiadomości
  • Mała Czeczenia na gdańskiej Oruni. Kilka rodzin uczy się wspólnie życia w Polsce

Mała Czeczenia na gdańskiej Oruni. Kilka rodzin uczy się wspólnie życia w Polsce

Razem płacą rachunki, razem robią zakupy, razem mieszkają. Sześć rodzin z dziećmi. Lepiej im tu niż w ośrodku dla uchodźców. Odwiedziliśmy dom dla czeczeńskich i tadżyckich rodzin na gdańskiej Oruni.
25.11.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Czeczenki z Oruni: od lewej Hawa i Annida oraz Khedi Alieva. W tle jej siostra Aminat

Jest tu małe przedszkole: Annida i Hawa, Aisza, Emir i Abdul Kerim. Najmniejsza jest Aida - to niemowlę.

To wszystko dzieci mieszkające w czeczeńsko-tadżyckim domu na gdańskiej Oruni.

Chłopcy Emir i Abudl są blondynami. - Polska dla białych? - pyta na głos główna gospodyni tego domu, Khedi Alieva, powtarzając głupi prawicowy slogan. - A my biali, my nie czarni - mówi, wskazując na chłopców ze śmiechem.

- To pan musi wyjechać - dodaje Alieva, wskazując na moje czarno-siwawe włosy. - My zostajemy!
 

Niektóre czeczeńskie kobiety nie zgodziły się na zdjęcia. Ale rozmawiały z nami bez stresu

Składka na mięso i prąd

Pięć rodzin z Czeczenii, jedna z Tadżykistanu. Do tego 36-letni lekarz z Syrii, który na razie pracuje w kebabie. Ale ma nadzieję, że kiedyś jego lekarskie papiery zostaną tu uznane.

Składają się na jedzenie: mięso halal, mąka, cukier, ryż, ziemniaki, mleko. Sami pieką pyszny chleb. Razem płacą rachunki za prąd, wodę i gaz. Opłacają też podatek od nieruchomości.

Choć w jednym domu na Oruni, przy ul. Nowiny, mieszka ich ponad 20 osób, mówią, że lepiej tu niż w ośrodkach dla uchodźców rozsianych po całej Polsce, które dobrowolnie opuścili. Tam mieszkali po kilka miesięcy, w ciasnych pomieszczeniach, bez intymności, czasem w nieludzkich warunkach.

Tu też mają, co prawda, wspólną kuchnię i jadalnię, ale czują, że są u siebie. Jest przestrzeń, każda rodzina ma swój pokój.

- Jak mam problem, to zawsze ktoś pomoże, wszyscy są blisko - mówi Czeczen Saifulo, chwaląc ten styl życia.

Mężczyźni pracują w Gdańsku fizycznie: budowy, remonty, kebaby.

Jest wśród nich Malik - w Czeczenii programista. Khedi ma nadzieję, że znajdzie pracę w swoim zawodzie.

Kobiety różnie: większość siedzi w domu z dziećmi, uczą się tu także szycia. W kulturze czeczeńskiej to mąż pracuje, a żona zostaje w domu. Ale jeśli nauczą się szycia, to będą mogły dorobić do pensji mężów. Kobiety planują więc założyć spółdzielnię krawiecką.

Aminat, siostra Khedi, wspomina, że w Czeczenii jej suknie chodziły nawet za 1000 dolarów w eleganckich sklepach. Najlepszy materiał, drogie kamienie. Dlatego Aminat w salonie w domu na Oruni ma dwie maszyny do szycia i uczy młodsze kobiety fachu. Jedna z młodych chwali się, że w ciągu tygodnia uszyła już trzy sukienki!

Te, które mogą pracować poza domem, najczęściej są kucharkami, sprzątaczkami, opiekunkami dla seniorów.

- Nikt tu nie chce siedzieć na zasiłku, chcemy pracować - mówi Alieva.
 

Domowe przedszkole: od lewej chłopcy Abdul i Emir; dalej mała Aisza i Annida. Wyżej Hawa z babcią i malutka Aida

Marzenie o dużym stole

Dzieci dokazują w korytarzu, ciekawie zaglądając do salonu. Tu, przy dużym stole wspólny obiad: orientalne potrawy z Czeczenii, tadżyckie przysmaki, pyszny chleb i pita domowej roboty.

Przez półtora roku nikt z nich nie jadł w Polsce mięsa, bo nie byli pewni, czy jest halal, czyli czy jest przygotowane według islamskiego rytuału. Teraz, gdy znaleźli pewnych tureckich dostawców, niczego sobie nie żałują. Lodówka jest pełna!

Ten dom to pomysł Alievy. Mieszka już w Gdańsku kilka lat. Jeszcze przed wojną z Rosją studiowała w Groznym, stolicy Czeczenii, pedagogikę i prawo. W Polsce zaczynała jako kucharka i sprzątaczka. Teraz wciąż szuka dorywczych prac fizycznych, ale współpracuje też z gdańskim Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek (CWII) oraz Uniwersytetem Gdańskim. Na UG pracuje z dr Dorotą Jaworską z Wydziału Nauk Społecznych. Obie od dwóch lat wspólnie piszą prace i artykuły, prowadzą wykłady i warsztaty dla studentów, nauczycielek i pracowników socjalnych.

Jaworska też jest z nami w domu na Oruni. Wyjaśnia mi zawiłości polskiego prawa dotyczącego uchodźców, tłumaczy z rosyjskiego słowa Khedi i Aminat.

Wszyscy mieszkający w domu na Oruni mają prawo być w Polsce. Nikt nie jest tu nielegalnie. Polskie prawo mówi, że na decyzję o przyznaniu statusu uchodźcy powinni czekać góra pół roku, ale w praktyce procedury przeciągają się do dwóch, trzech, czterech lat. Ludzie są zawieszeni w próżni: mają nadzieję, że zostaną, ale jednocześnie wiedzą, że w każdej chwili mogą zostać odesłani samolotem do Moskwy (Czeczenia jest częścią Federacji Rosyjskiej). W obozach dla cudzoziemców jest ciężko, warunki trudne, ciasnota. Co prawda dostaje się jedzenie i łóżko, ale przez pierwsze pół roku nie można pracować, a kieszonkowe to… 70 złotych na miesiąc!

Niektórzy opuszczają więc ośrodek, szukają innego życia w Polsce, inni na Zachodzie. Po opuszczeniu ośrodka od państwa polskiego dostają 750 zł miesięcznej zapomogi na jedną osobę (1250 zł dla matki z dzieckiem; 1350 na trzy osoby), ale wszystko idzie oczywiście na wynajem mieszkania.

Alieva przypomina sobie, że po opuszczeniu ośrodka dla uchodźców, z 10-osobową rodziną mieszkała w dwóch pokojach na 40 metrach. Na tyle było ich stać.

- Marzyłam wtedy o okrągłym, dużym stole - mówi. - Żeby móc zjeść w normalnych warunkach, żeby wszyscy się zmieścili. Ale nie było miejsca. Teraz taki stół wreszcie mam - mówi, wskazując na rozłożoną przed nami ucztę.
 

Przy wspólnym stole: Khedi oraz Saifulo Fatchudinow i Iftikhor Rustamov

Pszczelarz czeka na pracę

Marzenia mają różne. Na przykład Muhammad chciałby być pszczelarzem. - Mam to w genach po dziadku - mówi, poprawiając na głowie czapkę bejsbolową, która sprawia, że wygląda jak modny Amerykanin. - Mój dziadek miał sad, ziemię, był rolnikiem. Rozmawiam z jednym tutejszym rolnikiem, ma ule, ma barany, może pozwoli mi u siebie pracować. Mam nadzieję...

Aminat marzy o spółdzielni krawieckiej, żeby ona i inne kobiety mogły szyć.

Khedi? Khedi marzy się kariera naukowa, wyjazd na sympozjum do Grecji. No i oczywiście, żeby jej oruński dom, podnajmowany od miasta, był coraz ładniejszy. Jeszcze niedawno ciekła tu woda z sufitu, kaloryfery popękały. Teraz mężczyźni naprawili wszystko, odmalowali pokoje. Zima powinna być więc ciepła.

W domu jest porządek. Khedi mówi, że pilnuje wszystkich: rodziny płacą do wspólnej kasy, oszczędzają wodę i prąd, nie są rozrzutne. - Pilnuję ich, jak groźny pies - śmieje się Khedi.

- Na początku źle trafiłam - mówi. - Przyjechały rodziny, które myślały, że wszystko im się należy, nie chciały się dokładać.

Do tego mężczyźni nie tolerowali, że to Khedi tu rządzi. Już ich nie ma!

- Nie macie problemu z przemocą wobec kobiet? - pytam.

- Ja by ubiła! - mówi groźnie Khedi po rosyjsku. - Nie ma mowy!! Wybrałam dobrych ludzi. Wśród Czeczenów, jak wszędzie, są tacy, którzy bardzo szanują żony, ale i tacy, którzy potrafią je bić. U nas żadnego bicia kobiet nie będzie! Ani zabierania im pieniędzy, jak zdarza się w obozach dla uchodźców, gdzie mężczyźni zabierają kobietom ich zapomogi.

Khedi prowadziła warsztaty dla pracownic socjalnych z Gdańska na temat przemocy wobec muzułmańskich kobiet: tłumaczyła im, jak sobie z tym radzić, co robić, skąd ta przemoc się bierze. W zamian polskie pracownice społeczne mają przyjść wkrótce do domu na Oruni i wytłumaczyć Czeczenkom, jakie mają w Polsce prawa, jak mogą zadbać tu o swoje dzieci. Takich wspólnych inicjatyw - prawnych, społecznych, kulturalnych - ma tu być więcej.

Khedi mówi, że chce, aby ten dom był czymś więcej niż tylko sypialnią i kuchnią. - My zdies nie kwartiranty - mówi. - Nie tylko mieszkańcy. Chcemy żeby to była wspólnota, która zachowuje swoje tradycje, ale poznaje też tradycje polskie. Bliska współpraca. Jeśli Polacy boją się muzułmanów, to tylko bliskość między nami będzie rodzajem “kontroli”. Tę kontrolę weź w cudzysłów - prosi.
 

Aminat kocha szycie. Chciałaby założyć w domu na Oruni spółdzielnię

Jedzenie czy narzędzia?

Po obiedzie herbata i słodki, miodowy deser. Aminat wspomina wojnę z Rosją: - Ile osób zginęło? 350-400 tysięcy z milionowego narodu! A może i więcej?! Zginęli najlepsi, najodważniejsi, najmądrzejsi i najpiękniejsi chłopcy. Dużo nas wyjechało: do Anglii, Niemiec, Finlandii, Polski. Taki mały naród, a jesteśmy teraz na całym świecie.

Nie chcą dłużej rozmawiać o polityce i wojnie. Już lepiej o szyciu, o sukniach i hijabach. Oczywiście wśród kobiet wciąż panują czeczeńskie zwyczaje: nie podają mi ręki na powitanie, niektóre nie godzą się na zdjęcia. Ale biegają za dziećmi zupełnie, jak polskie matki.

Mówią, że starają się sobie pomagać. Miejscowy biznesmen, z Bliskiego Wschodu, wykupił właśnie przyspieszony kurs polskiego dla syryjskiego doktora, żeby ten mógł szybciej wrócić do zawodu. - Na razie doktor nie pomaga nam, ale my jemu - mówi Khedi. - Oby to się wkrótce zmieniło.

Mężczyźni marzą, żeby kupić narzędzia potrzebne do remontu domu i do pracy. Ale na razie mają trudny wybór: jedzenie, albo narzędzia. - Więc wybieramy jedzenie - mówią.

Dzieci, jak mają w zwyczaju, pięknie pozują do zdjęć, są zainteresowane aparatem fotograficznym, chcą od razu zobaczyć, jak wyszły. Khedi mówi, że jej piękne wnuczki, Hawa i Anida, mogłyby reklamować odzież dla dzieci. - Jak mi pan w tym pomoże, pięć procent z kontraktu dla pana - śmieje się.

Czeczeńskie dziewczynki reklamujące bluzy i kurtki w folderze reklamowym dla polskich dzieci? Podoba mi się ten pomysł...

Rodziny robią składkę na wspólne jedzenie, w tym na mięso halal



TV

Dolne Miasto rozświetla już dzielnicowa choinka