(...) We wnęce prawego płuca na wysokości oskrzela, do środkowego płata zaczyna się wyłaniać coś dziwnego, kilkucentymetrowy palczasty guz. Nie, nie, to przecież niemożliwe, ja i rak płuca. Czuję, jak krew odpływa mi do nóg. Zajmuję się tym nowotworem od 40 lat, jak spojrzę w oczy tym rzeszom ludzi, którym od lat kładę do głowy, że rak płuca to nowotwór na życzenie, że u osób niepalących to rzadkość. (...) Nie czuję buntu ani żalu, przyjmuję to jako fatalne zrządzenie losu, nie akt niesprawiedliwości” - pisał na początku lutego 2018 roku w swoim "dzienniku choroby", który z czasem przerodził się w książkę, profesor Jacek Jassem gdański onkolog i międzynarodowej sławy naukowiec.
Naturalne zrządzenie złego losu
Ostatecznie okazało się, że to złośliwy nowotwór układu krwiotwórczego, dokładniej chłoniak, a choroba jest w stanie zaawansowanym. Dziś profesor Jassem po dwuletniej kuracji zakończył leczenie, ma duże szanse, że choroba nie wróci.
W piątek, 7 lutego 2020 roku w Nadbałtyckim Centrum Kultury w Gdańsku odbyła się promocja książki profesora "Zatrzymane w biegu", która jest przede wszystkim dziennikiem walki z chorobą nowotworową, ale też zapisem przemyśleń o sensie życia, kwestiach społecznych, polityce, przyjemnościach, pasji i pracy.
- Nie było we mnie buntu - mówił Jacek Jassem wspominając swoją reakcję na diagnozę. - Jako lekarz potrafiłem mimo emocji, które mną targały wówczas, przeanalizować to, wiedzieć że nie mam się na kogo gniewać. Przeciwko komu miałbym się buntować? Przyjąłem to jak naturalne zrządzenie złego losu.
Zanim jeszcze ropoczął leczenie poszukał pomocy psychoonkologa, profesor Krystyny de Walden Gałuszko, z którą od lat zawodowo współpracował, a osobiście dobrze znał i przyjaźnił.
- Bałem się jak każdy człowiek, zachorowałem na bardzo zaawansowany nowotwór o niepewnym rokowaniu - wspominał profesor. - Wyobrażałem sobie różne scenariusze, co nie tylko mnie może spotkać, ale - nawet w większym stopniu - moich bliskich. Było to dla mnie dużym przeżyciem, więc był lęk oczywiście, ale nie było depresji. Ten lęk spowodował, że poszedłem do profesor de Walden Gałuszko, powiedziałem o moich obawach i ona dbała o moją psychikę przez cały czas choroby. Otrzymałem odpowiednie leki, które bardzo wyciszyły mnie psychicznie i po paru dniach zacząłem normalnie żyć.
Umrę? No, trudno. Miałem fantastyczne życie
- To nie była panika, zachorwałem w wieku sześćdziesięciu kilku lat, przeżyłem fantastyczne życie - tłumaczył profesor Jassem. - I powiedziałem sobie, no trudno, może trochę szybciej umrę, nikt nie lubi umierać, ale gorzej byłoby pewnie gdybym się czuł niespełniony.
Obecna na promocji w NCK profesor Krystyna de Walden Gałuszko wspomniała, że i dla niej było to duże przeżycie - spotkać się z kolegą, lekarzem z którym współpracowała zawodowo i naukowo w zupełnie innych okolicznościach. Rozpocząć relację lekarz-pacjent, która jednak okazała się też frapującym doświadczeniem.
- Uderzyła mnie u Jacka pasja życia, zafascynowanie życiem, które przez cały czas choroby się utrzymywało - mówiła profesor de Walden Gałuszko. - I od razu, od początku zadaniowość. Nawet ten lęk potraktował zadaniowo: “Teraz się boję, zrób coś z tym”. To może być dobrym wskazaniem dla wielu chorych. Zadaniowość w dbaniu o aspekty fizyczne i psychiczne. I odwaga zamieniona w dzielność. Byłam zaskoczona, że tu chemia, złe samopoczucie a on sprawdza prace, przygotowuje kolejne projekty badawcze. Tak się często nie dzieje, chorzy zwykle skupiają się na chorobie, na leczeniu. Taka postawa to wzór dla wielu naszych chorych. Jacek jest teraz onkocelebrytą, cieszę się że mogę wykorzystywać tę książkę w swoich rozmowach z pacjentami
Musimy wydać twój dziennik
Od momentu diagnozy i w trakcie leczenia Jacek Jassem informował sowich bliskich i dalszych znajomych o chorobie, leczeniu wysyłając nieraz kilkadziesiąt maili dziennie. Nie zawsze był w stanie to robić, postanowił więc prowadzić dziennik choroby i jego fragmenty wysyłał wszystkim bliskim i znajomym z Polski i świata. Wiele osób sugerowało, że mogłaby z tego powstać książka, bo rzadko można przeczytać o doświadczeniach lekarza onkologa zmagającego się z chorobą nowotworową. Takim spiritus movens książki stał się Zbigniew Canowiecki, prezes Pracodawców Pomorza, przyjaciel profesora.
- W sierpniu 2018 roku dostałem mailem trzecią część dziennika - wspominał Zbigniew Canowiecki. - Powiało z niej optymizmem, bo Jacek pisał, żebyśmy wybrali się na przedstawienie. I że przy chorobach nowotworowych wymiękają nawet najwięksi twardziele, ale jest to choroba, z którą można wygrać. Wtedy odważyłem się i napisałem do Jacka: "musimy wydać twój dziennik". Odpowiedział, że chyba mam rację, bo po listach które otrzymuje od znajomych i nieznajomych, wydaje się, że ma coś więcej do zaoferowania ludziom niż poradę medyczną.
Jak dziś wspomina Jacek Jassem dodatkowym bodźcem do napisania książki były właśnie listy, które nadeszły po kilku wywiadach dla gazet i radia, a w których opowiadał o chorobie. Ludzie pisali w nich, że profesor daje nadzieję chorym na nowotwory i ich rodzinom, odczarowuje chorobę nowotworową, pokazuje jej demokratyczny charakter.
Książkę „Zatrzymane w biegu” wydały wspólnie: Gdański Kantor Wydawniczy i Wydawnictwo Region w nakładzie 750 egzemplarzy, można ją kupić w Gdańskiej Księgarni Naukowej przy ulicy Łagiewniki, w księgarni internetowej www.czec.pl i w sieci księgarń Muza. Od 10 lutego - w pozostałych trójmiejskich księgarniach.
Jeśli można - choruj i żyj
- Podczas choroby robiłem to, co lubię, to co uważałem za potrzebne i to co mogłem robić - wspomina Jacek Jassem. - Z pewnej aktywności musiałem zrezygnować. Nie mogłem kontaktować się z chorymi, bo to było niebezpieczne, nie miałem układu immunologicznego, a bardzo lubię swoją pracę. W czasie choroby napisałem więcej prac niż normalnie, pobiłem swój rekord publikacyjny. Może dlatego że więcej przebywałem w domu. Właściwie cały czas pracowałem, wziąłem przez czas choroby tylko kilka dni zwolnienia, nie czułem takiej potrzeby. Można chorobę przeżywać leżąc i cierpiąc, czasem choroba to wymusza, ale dopóki człowiek może coś robić, to trzeba coś robić, bo przestaje się myśleć o chorobie, martwić, człowiek czuje się pożyteczny, to taka terapia czynnościowa. Nie zrezygnowałem z wielu moich czynności, a w sferze prywatnej nigdy tak intensywnie nie żyłem jak wówczas. Nagle okazało się, że mam więcej przyjaciół niż mi się wydawało, odnowiłem wiele przyjaźni sprzed lat, odezwali się nawet ludzie z którymi chodziłem do szkoły podstawowej sześćdziesiąt lat temu. To było coś niesamowitego.