Frank Meisler swoje losy opisał w świetnej książce “Zaułkami pamięci. Gdańsk - Londyn - Jaffa”. W dużej mierze poświęcona jest ona młodości autora w Wolnym Mieście Gdańsku. Meisler na własne oczy widział, jak naziści porwali za sobą niemieckich mieszkańców. Ich rosnąca z każdym dniem nienawiść skierowana została przeciwko Żydom i Polakom. Pierwszym celem byli jednak Żydzi. Coraz więcej niemieckich sklepów wywieszało na drzwiach napisy typu "Żydom i psom wstęp wzbroniony". Od 1937 r. żydowskie dzieci nie miały prawa uczęszczać do niemieckich szkół publicznych, które od tej pory miały być czyste rasowo. Frank został wówczas uczniem polskiego Gimnazjum Macierzy Szkolnej w Gdańsku.
Ojciec Franka jako polski Żyd był w podwójnie złej sytuacji - musiał uciec z Gdańska już w 1935 r., po tym, jak uprzedzono go, że jest na liście osób wskazanych do aresztowania. Mama jako gdańska Żydówka została w mieście. Frank widywał się z ojcem tylko na terytorium Polski, w Warszawie lub Gdyni.
Fragment książki: “Ostatni raz do Warszawy pojechałem tuż przed wojną, aby pożegnać się z ojcem przed wyjazdem do Anglii. Zabrał mnie na obchód po kuzynach: kobietach, których dłonie należało ucałować i mężczyznach spragnionych wieści z pierwszej ręki o Gdańsku i nazistach. Niestety, wkrótce dowiedzieli się o nich więcej niż ja mogłem im powiedzieć”.
Z całej żydowskiej gdańsko-polskiej rodziny Franka Meislera ocaleli nieliczni. W Holokauście stracił oboje rodziców.
Gdańscy Żydzi czuli się Niemcami i nie chcieli porzucać swojego miasta, mimo wzrostu podsycanego przez nazistów antysemityzmu. Sytuacja zmieniła się dopiero w listopadzie 1938 r., po tzw. nocy kryształowej. Nie był to pierwszy pogrom antysemicki, przeprowadzony przez hitlerowców. Żydowskie sklepy i synagogi w Niemczech napadano i dewastowano już wcześniej. Jednak ten, z nocy 9 na 10 listopada 1938 roku, był zorganizowany na niespotykaną dotąd skalę. Do gdańskiej “nocy kryształowej” na terytorium Wolnego Miasta Gdańska doszło z czwartku na piątek, 11/12 listopada.
Wypadki pierwszej połowy listopada uświadomiły społeczności żydowskiej w Gdańsku, że to ostatnie ostrzeżenie. Na 17 grudnia 1938 r. zwołano współbraci do Wielkiej Synagogi. Gmach był wypełniony po brzegi, blisko 2 tys. osób. Łzy i lamenty, gorące apele przemawiających: "Musimy wyjechać, póki nas nie zabijają". Zapadła decyzja o likwidacji żydowskich instytucji w mieście. Postanowiono, że pieniądze ze sprzedaży nieruchomości gminnych posłużą do sfinansowania transportów emigracyjnych.
Żydowska starszyzna nie miała pojęcia, ile to wszystko było warte. Ktoś stwierdził, że milion gdańskich guldenów. Wiedzieli, że zdominowane przez nazistów władze Gdańska tyle nie zapłacą - zaproponowali więc połowę tej kwoty. Syndyk majątku gminy żydowskiej, Erwin Lichtenstein w towarzystwie dwóch starszych wspólnoty, spotkał się z Wernerem Kampe - funkcyjnym działaczem gdańskiej NSDAP, który zarządzał gruntami miasta. Kampe powiedział im, że transakcja musi być zawarta tu i teraz. Podał do podpisania gotowy akt notarialny z listą ośmiu dużych nieruchomości. Wielka Synagoga przy Reiterbahn 10/13 figurowała na pozycji pierwszej.
- Mamy na ten cel 300 tysięcy guldenów - stwierdził Kampe.
Żydzi próbowali protestować.
Stanęło na 330 tysiącach guldenów. Z tego 30 tysięcy trzeba było od razu wydać na spłatę zadłużenia hipoteki. Zostało 300 tysięcy guldenów na wyprowadzkę Żydów z Gdańska na zawsze.
Dzięki temu przed wybuchem wojny udało się wyjechać prawie wszystkim. Nie było to wcale proste od strony organizacyjnej. Niemcy przebierali nogami, by jak najszybciej pozbyć się Żydów z Gdańska, jednak nie było krajów chętnych, by ich przyjąć - na ogół jedyną szansą dla dorosłych okazała się nielegalna emigracja. Stosunkowo najłatwiej poszło z najmłodszymi, ale tylko dlatego, że działające w Wielkiej Brytanii organizacje wolontariackie w tej trudnej sytuacji postanowiły przygarnąć tymczasowo żydowskie dzieci z Niemiec i Austrii. Młodych z Wolnego Miasta Gdańska dołączono do tej akcji. Na Wyspy przed wybuchem wojny dotarło w sumie 10 tysięcy dzieci i młodzieży poniżej szesnastego roku życia. W podróż wysłano je same, bez rodziców - nie było bowiem innej możliwości. Władze imigracyjne pozwoliły na wjazd, pod warunkiem, że ich pobyt nie będzie stanowił obciążenia finansowego dla brytyjskiego rządu. Na miejscu umieszczane były w rodzinach zastępczych.
Z Gdańska wyjechały cztery kindertransporty, w sumie setka dzieci. Dwa na początku 1939 r., ostatni - z Frankiem Meislerem - krótko przed wybuchem wojny, 25 sierpnia.
Frank Meisler pisał: “W dniu, gdy ostatnia szesnastka dzieci opuściła Gdańsk, jadąc do Londynu, testowano syreny przeciwlotnicze na szczytach miejskich dachów. Główne ulice pełne były turystów uczesanych po wojskowemu i ubranych w jednakowe garnitury, którzy bardzo interesowali się topografią miasta. Grupa takich turystów zapytała matkę o drogę, gdy czekaliśmy na taksówkę, która miała zabrać nas na miejsce zbiórki, skąd odchodził transport dzieci z Gdańska”.
Najpierw krótka podróż autobusem, do granicy III Rzeszy. Potem pociągiem, przez Berlin do holenderskiego Hoek van Holland. Następnie statkiem do angielskiego portu Norwich. Po dwóch dniach 14-letni Frank Meisler stanął z kartką na szyi w Londynie, na Waterloo Station.
“Mimo naszego smutku, mieliśmy przez chwilę wrażenie, że jesteśmy na wakacyjnej wyprawie. Ale wycieczki zazwyczaj dobiegają końca, a ta nigdy się nie skończyła. W pewien sposób wszyscy wciąż podróżujemy”.
Frank pod koniec wojny zaciągnął się do Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii. Później ukończył architekturę na Uniwersytecie w Manchesterze. W 1956 r. wyjechał do Izraela. Zamieszkał w dzielnicy artystów w Starej Jaffie w Tel-Awiwie. Tam żył z rodziną i tworzył. Umarł w marcu 2018 r.
Wśród największych jego dzieł są: wnętrze pierwszej synagogi wybudowanej w Moskwie w XXI wieku, rosyjski pomnik Wojny Ojczyźnianej, cykl pięciu pomników upamiętniających kindertransporty (Londyn, Berlin, Gdańsk, Rotterdam, Hamburg).
Pomniki Kindertransportów miały w jego twórczości szczególne miejsce.
- Pierwszy stanął w 2006 r. w Londynie. Tytuł: “Children of the Kindertransport” (Dzieci Kindertransportu). Pomnik stoi na Hope Square obok Liverpool Street Station. To miejsce stacji końcowej dla Kindertransportów, znane Frankowi Meisler z własnego doświadczenia. Rzeźba przedstawia grupkę żydowskich dzieci z niewielkim podręcznym bagażem oraz szynę kolejową symbolizującą podróż w nieznane. Za pracę tę otrzymał nagrodę “Freedom of the City of London”.
- Drugi - w Berlinie. Odsłonięty w 2008 r. przy dworcu Friedrichstrasse. Tytuł: “Züge in das Leben - Züge in den Tod” (Pociągi do życia - pociągi do śmierci). Przedstawia dwie grupy dzieci na torach - mniejszą i większą. Ta mniej liczna grupa jedzie na Zachód - ku ocaleniu. Liczniejsza - na Wschód, do hitlerowskich obozów zagłady.
- Trzeci - w Gdańsku. Odsłonięty w 2009 r. jest zwieńczeniem cyklu. Tytuł: “Kindertransport - odjazd”. Figury dzieci czekających na pociąg w Gdańsku to te same postaci, które wysiadają na dworcu w Londynie. To początek drogi ku ocaleniu, ale zarazem pożegnanie z domem rodzinnym i utrata bliskich.
- Czwarty - w Rotterdamie, w dzielnicy Hoek van Holland. Odsłonięty w grudniu 2011 r. Tytuł: "Kindertransport - Channel Crossing to Life“ (Kindertransport - Kanał prowadzący do życia).
- Piąty - w Hamburgu, przed stacją Hamburg Dammtor. Tytuł: "Kindertransport - Der letzte Abschied" (Kindertransport - Ostatnie pożegnanie). Odsłonięty w maju 2015 r. przez burmistrza Olafa Scholza, który w całości sfinansował pomnik.
- Frank wcale nie był pewny, czy taki pomnik powinien być w Gdańsku, czy jest tutaj potrzebny - wspomina Miłosława Borzyszkowska-Szewczyk, która opracowała polskie wydanie książki “Zaułkami pamięci” i jest zaprzyjaźniona z rodziną autora. - Miejsc z których wyjeżdżały kindertransporty było przecież wiele. Powiedziałam mu, że tak, że właśnie w Gdańsku jest miejsce dla tego pomnika.
Cały cykl był dla Franka Meislera czymś bardzo osobistym. Od kiedy jednak rzeźba “Kindertransport - odjazd” stanęła w Gdańsku, dzieło nabrało charakteru jawnie autobiograficznego. Jedna z figur przedstawia chłopca, który stoi za trzema dziewczynkami - jego twarz przypomina małego Franka Meislera ze zdjęć zrobionych w czasach, gdy świat nie chciał jeszcze wiedzieć o nadchodącej katastrofie.