Umowne są też w całym kraju dane na temat liczby zachorowań i ofiar śmiertelnych - podawane są bowiem jedynie przypadki oficjalnie potwierdzone. Tych rzeczywistych jest na pewno znacznie więcej. Mówią o tym wirusolodzy.
Wielkie liczby trochę znieczuliły nas na rozumienie tego, co się dzieje. 44 tysiące zgonów - to tak, jakby w ciągu roku wymarło co do jednego mieszkańca całe średniej wielkości miasto, większe niż Malbork (38,7 tys. mieszkańców). Tragizm tych dni odczuwają najmocniej członkowie rodzin i bliscy znajomi ofiar śmiertelnych. Większe poruszenie jest, gdy odejdzie ktoś znany, szanowany i lubiany - tak jak ostatnio profesor Jerzy Limon, twórca i dyrektor Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego.
Imiennik Profesora, a przy tym też 70-latek, Jerzy z Żabianki, pisze w księdze kondolencyjnej na naszym portalu: “Jestem głęboko poruszony tym odejściem. Pan Jerzy to był przecież człowiek wciąż młody. Czym jest dziś 70 lat? W normalnych warunkach miałby przed sobą wiele zadań, radości, ciekawych spotkań... Nagle w takie pożyteczne istnienie wkracza wirus i zabiera człowieka. Miałem okazję być dwukrotnie w Jego teatrze i zrobił na mnie wielkie wrażenie. To coś zupełnie innego, wspaniałe dzieło. Teraz będzie nam Jego osobę przypominał jeszcze mocniej”.
I jeszcze jeden wpis: “Świat bez Pana Profesora wyjdzie z formy, a Panu niech słodkim będzie wieczne out of joint. Dziękujemy za cud jakim był Pan dla świata, każdego i każdej z nas w Gdańsku! Maria Mendel i Tomasz Szkudlarek”.
Ta epidemia dotyka nas mocniej, niż chcielibyśmy to sobie na co dzień uświadomić. Z powodu zakażenia koronawirusem odchodzą przede wszystkim osoby w starszym wieku, ale przecież nie tylko. W ciągu 12 miesięcy 2020 roku zmarło o 70 tysięcy Polaków więcej niż w roku 2019. I ma to bezpośredni związek z przebiegiem epidemii, bo jeśli ta “nadwyżka” zgonów nie wynikała bezpośrednio z zakażenia koronawirusem, to była skutkiem niewydolności systemu ochrony zdrowia - osoby, które potrzebowały pomocy z powodu innych ciężkich chorób, nie otrzymały jej na czas. Są w tej liczbie, i to niemało, również tacy, którzy zmarli z powodu koronawirusa, ale nie potwierdzono tego badaniem. Zgonów jest tyle, że nie da się przebadać wszystkich przypadków.
Jeden z krajowych polityków, Władysław Kosiniak-Kamysz, zaapelował, by w czwartek, 4 marca, uczcić ofiary śmiertelne koronawirusa minutą ciszy: - Wspomnijmy ich w samo południe chwilą ciszy, minutą zadumy, modlitwą. Oddajmy w ten sposób im hołd, gdziekolwiek będziemy. Każdy z nas stracił kogoś bliskiego, czy to w rodzinie, w sąsiedztwie lub w miejscu pracy. Pozostały po nich puste miejsce przy stole, opustoszało biurko w miejscu, w którym pracujemy czy miejsce w kościele, którego już nikt nie zajmie.
Życie stanęło na głowie
Zaczęło się niepozornie, trochę na zasadzie medialnej ciekawostki.
Pierwszy pacjent z covidem zgłosił się do stacji Sanepidu w Słubicach w poniedziałek, 2 marca 2020 r., 66-letni mężczyzna powiedział z wysiłkiem, że ma problemy z oddychaniem. Wrócił od rodziny z Niemiec. Był tam na festynie, który okazał się ogniskiem zakażeń. Jego rodzina w Niemczech została już objęta kwarantanną. Pacjenta przewieziono do szpitala, pobrano próbki i poddano je badaniom laboratoryjnym. Gdy potwierdziło się, że to koronawirus, o początku epidemii całą Polskę osobiście poinformował minister zdrowia Łukasz Szumowski. Była środa, 4 marca 2020 roku.
Sześć dni później potwierdzono, że jest pierwsza ofiara śmiertelna epidemii. Była to 57-letnia kobieta w jednym z poznańskich szpitali. Miała objawy zapalenia płuc o bardzo ciężkim przebiegu klinicznym, była podłączona do respiratora i utrzymywania w stanie śpiączki farmakologicznej.
Pierwsza ofiara śmiertelna koronawirusa na Pomorzu odnotowana została 7 kwietnia. Był to 79-letni mężczyzna z nadciśnieniem. Jego zakażenie potwierdzono testem cztery dni wcześniej.
Najpierw dziesiątki, potem setki i w końcu tysiące zachorowań dziennie. Płynące z Włoch wiadomości o tragicznym żniwie epidemii wydawały się trochę nierealne. Nawet lekarze zdezorientowani: “Jak to cholerstwo się rozprzestrzenia? Jak się przed tym chronić?”. W mediach pojawiła się nawet teoria, że w Polsce żniwo będzie dużo mniejsze niż na południu Europy. Może jest tak, że szczepienia na ospę, które były obowiązkowe w PRL, dały Polakom większą odporność na koronawirusa?
Na forach internetowych trwały dyskusje, że ten koronawirus, to tak naprawdę ściema. Że to jakaś wielka akcja dezinformacyjna, której celem jest zniewolenie całych społeczeństw. Wielka zmowa setek tysięcy polityków, lekarzy i dziennikarzy na całym świecie. Brzmi absurdalnie? Co z tego?
W listopadzie na koronawirusa zmarł popularny bloger Piotr Kuldanek, który wcześniej kwestionował istnienie pandemii. Odszedł kilka dni po swoim ojcu, obaj zarazili się podczas wspólnej imprezy towarzyskiej. Wśród kilku osób zdarzyła się po prostu jedna taka, która rozsiewała koronawirusa i nie miała objawów choroby. Kudlanek do końca prowadził relację ze swojego umierania.
Dziś, gdy już niewiele osób kwestionuje istnienie epidemii, wciąż są tacy, którzy uważają, że jest to skutek jakiegoś spisku. Że lepiej się nie szczepić, ponieważ chodzi o to, by ze szczepionką do ludzkiego organizmu dostał się “czip” albo substancja, która wywoła jakieś groźne zmiany w organizmie.
Telefon od znajomego, kilka dni temu: - Wyobraź sobie, że w szkole u mojego brata na Podkarpaciu, na siedemdziesięciu nauczycieli zaszczepiło się tylko dwóch, dyrektor i zastępca. Reszta nie chciała. To jakieś szaleństwo…
W Gdańsku na szczęście zaufanie do naukowych metod walki z epidemią jest znacznie wyższe.
Nie musisz zachorować, żeby odczuć skutki epidemii. Wystarczy, że pracujesz w biznesie turystycznym, “eventowym”, niektórych usługach. Wystarczy, że masz jesteś pracownikiem hotelu lub restauracji. Niektóre branże po prostu przestały istnieć. Setki tysięcy osób są bez środków utrzymania i z lękiem myślą o kolejnych dniach.
Ile to jeszcze potrwa?
Na początku była nadzieja, że epidemia w końcu sama wygaśnie. Tymczasem pojawiają się kolejne odmiany - bardziej zaraźliwe i groźniejsze. Na Pomorzu, ale nie tylko, zaczęła dominować tzw. mutacja brytyjska. W Polsce mamy już do czynienia z “trzecią falą” zachorowań.
Ile to jeszcze potrwa? Według specjalistów dużo zależy od tempa i skali szczepień, ale jeszcze więcej od nas samych, od naszych zachowań społecznych. Często zachowujemy się bez wyobraźni. Jeżeli luzowane są restrykcje, ludzie zaczynają sobie folgować, zapominają o bezpieczeństwie - w konsekwencji dochodzi do wzrostu zakażeń. Gdy sytuacja jest już bardzo zła, ponownie wprowadza się obostrzenia, zamyka poszczególne branże, szkoły itd. W efekcie tempo zakażeń zostaje zahamowane. Gdy sytuacja wydaje się stabilna, znów zaczyna się otwieranie - i cały cykl powtarza się od nowa. Tak dzieje się nie tylko w Polsce i nie tylko w Zakopanem, na przysłowiowych już Krupówkach. Skutki takich stadnych zachowań widoczne są nie po dwóch dniach, ale po dwóch, czterech czy nawet sześciu tygodniach.
Chętnie cytowany przez media wirusolog, dr Tomasz Dzieciątkowski, mówi, że "największy kamień, wręcz głaz" do pandemicznego ogródka wrzucił sam rząd. - Jedną z najważniejszych rzeczy w dobie pandemii jest pilnowanie, by te wszystkie ogłoszone wytyczne były przestrzegane. W przeciwnym razie osoba taka powinna otrzymać nie pouczenie - jak obecnie, tylko mandat. Przecież o zasadach bezpieczeństwa podczas pandemii i ich znaczeniu wiemy już niemal od roku.
Ile to jeszcze potrwa? Zdaniem doktora Dzieciątkowskiego jeszcze co najmniej rok. W najgorszym wypadku - półtora do dwóch lat. Zazwyczaj większość pandemii mijała samoistnie po trzech latach. Trzymajmy kciuki, by tym razem było to krócej. I przede wszystkim pamiętajmy, że bardzo dużo zależy od nas samych, od naszego postępowania, naszego poczucia odpowiedzialności za siebie i za tych wszystkich, którzy są wokół.