Był szlacheckim synem z polskiego Pomorza (wówczas obowiązująca nazwa: Prusy Królewskie), pewnie dlatego szybciej i głębiej niż inni zrozumiał, jak wielkim zagrożeniem dla polskości są działania zaborców. Zdobył rozgłos już jako 20-letni poseł na sejm Rzeczpospolitej, gdy otwarcie wystąpił przeciwko aktom przemocy i zmianom ustrojowym, jakie doszły do skutku pod dyktando Iwana Repnina, wszechwładnego wysłannika carycy Katarzyny II.
Potem Józef Wybicki był wszędzie, gdzie zabiegano i walczono o wolność Polaków: w konfederacji barskiej, wśród uczestników prac Sejmu Wielkiego, w powstaniu kościuszkowskim, na emigracji w rewolucyjnym Paryżu, we Włoszech przy generale Dąbrowskim i jego Legionach, przy armii Napoleona. W Italii boleśnie zawiódł się na generale Bonaparte i wrócił do życia rodzinnego na Pomorzu, pod pruskim panowaniem. Jednak gdy tylko Napoleon już jako cesarz Francuzów w 1806 roku ruszył przeciwko Prusom, niemal 60-letni Wybicki pognał pod jego komendę, by wspólnie ze swoim przyjacielem, gen. Dąbrowskim, walczyć z zaborcami. Unicestwienie Wielkiej Armii podczas wyprawy na Rosję w 1812 roku było ich wspólną klęską.
Polskie serce z pomorskiego domu
Dom rodzinny Józefa Wybickiego był w Będominie k. Kościerzyny, gdzie obecnie znajduje się Muzeum Hymnu Narodowego - filia Muzeum Narodowego w Gdańsku.
Gdzie po raz pierwszy młody Wybicki pokazał swoje wręcz legendarne umiłowanie wolności? W kolegium jezuickim na Starych Szkotach (dziś część Oruni). W 1755 roku rodzina zawiozła go tam na nauki. Miał wtedy osiem lat. W szkole panowały metody wychowawcze, które dziś znamy pod nazwą “czarnej pedagogiki”, uczniom zadawano kary cielesne za każde, drobne nawet, przewinienie. Wybicki tak pisał pod koniec życia, we wspomnieniach:
“Kazano się [nam] zawsze pod odmiennymi nazwiskami złej uczyć łaciny i to bez korzyści. Nie kazano myśleć, ani czynić [...] Zgoła co dzień bito: zawsze słyszałem jęk; prośby uczniów i twardość nauczycieli były zwykłym obrazem szkoły... To było prawdziwe piekło, gdzie nam zgrzytanie zębów i furiów wściekłych zapały malują…”.
Część chłopców zorganizowała bunt, a młody Wybicki, stanął na jego czele. Jezuici nie pozostawili wyboru: ukorzenie się i pokuta - albo relegowanie ze szkoły. Wybicki wybrał powrót do domu.
Swego czasu nieżyjący już prof. Wacław Odyniec z Uniwersytetu Gdańskiego przyjrzał się środowisku rodzinnemu Wybickich i doszedł do wniosku, że usunięcie Józia ze szkoły nie było dla nich wielkim problemem. Chłopak zdążył dobrze nauczyć się łaciny i greki, więc mógł wstąpić na drogę kariery w szlacheckiej palestrze - tym bardziej, że uważany był za “zdolnego i pilnego, miał piękną prezencję, dobry “organ”, czyli głos”. Wśród stryjów i wujów Wybickiego sporo było takich karier: jeśli nie szli do stanu duchownego, to zostawali prawnikami, sędziami. Tak więc po wyrzuceniu z kolegium jezuickiego na Starych Szkotach, młody Józio pod okiem wikarego w Skarszewach wkuwał prawo rzymskie, uczył się prawa krajowego i asystował na rozprawach.
W chwili śmierci króla Augusta III, jesienią 1763 roku, Wybicki był 17-latkiem. Po raz pierwszy pojechał z delegacją pomorskich posłów do Warszawy, na elekcję nowego króla. Był ubrany jak na polskiego szlachcica przystało - w nowy żupan i kontusz, prezent od matki.
Następne trzy lata otworzyły Józefowi Wybickiemu drzwi do kariery politycznej. Jako członek pomorskiej palestry zyskał popularność wśród szlachty i został posłem. Jesienią 1767 roku jako 20-latek uczestniczył w Warszawie w inauguracji obrad sejmu. Podczas mszy świętej kazanie do posłów wygłosił ksiądz z kurii warmińskiej, który nawoływał do “wspólnego bronienia kwitnącej wiary świętej i wolności”. Wkrótce rosyjskie przekupstwa i represje, za którymi stał carski ambasador Iwan Repnin, nie pozostawiły wątpliwości, kto tak naprawdę rządzi w Warszawie. Rok po roku Polacy mieli coraz mniej do powiedzenia. W 1772 roku nastąpił pierwszy rozbiór - pruskie wojsko zajęło Prusy Królewskie. Dwór rodzinny w Będominie nie leżał już od tego czasu w granicach Rzeczpospolitej.
Wybicki i Dąbrowski - przyjaźń jakich mało
Wybicki był świadkiem stopniowego upadku Rzeczpospolitej pod naporem zaborców - bronił polskiej wolności, ale tak naprawdę niewiele można było zrobić przeciwko woli trzech potęg.
Podczas insurekcji kościuszkowskiej zdarzył się epizod, który zadecydował o dalszych losach autora hymnu narodowego i o tym, że Mazurek Dąbrowskiego w ogóle został napisany.
W 1794 roku powstańcza Warszawa żyła nienawiścią do Rosji i Prus oraz marzeniem o rewolucji takiej, jak we Francji: lud żądał krwi i szukał zdrajców. Podejrzanych prowadzono przed trybunał - w taki to sposób w kolejce do szubienicy znalazł m.in. gen. Jan Henryk Dąbrowski, oskarżony o knowania kontrrewolucyjne. Nieszczęsny generał po 18 latach służby w wojsku saskim lepiej mówił po niemiecku niż po polsku - i być może już to wystarczyło, by wzburzony lud Warszawy uznał go za pruskiego szpiega.
I pewnie gen. Dąbrowski by zawisł na jednym z placów stolicy, gdyby nie to, że członkiem powstańczego trybunału był wychowany na gdańskim Pomorzu Józef Wybicki, który nie tylko nie miał językowych uprzedzeń, ale też szybko zrozumiał, że oto dzieje się niesprawiedliwość.
Wybicki przez całą noc ślęczał nad dokumentami. Rano miał odwagę stanąć przed nieufnym, podburzonym tłumem - oświadczył, że Dąbrowski jest niewinny.
Odtąd byli przyjaciółmi. Razem poprowadzili powstańcze wojsko do Wielkopolski. Dąbrowski bił Prusaków, Wybicki jako komisarz cywilny w kolejnych miejscowościach usuwał niemieckie władze i ustanawiał polskie.
Z upadkiem powstania obaj przegrali wszystko. Musieli uciekać z kraju.
Kolejne dwa lata to emigracja w Paryżu i starania by Francja, która akurat toczyła wojnę z trzecim z zaborców - Austrią - poparła polskie dążenia niepodległościowe. Szło jak po grudzie, ale w końcu coś drgnęło. Wśród austriackich jeńców było wielu Polaków, którzy gotowi byli przejść na stronę Francuzów. Generał Dąbrowski otrzymał misję sformowania polskich legionów i pojechał do Włoch, gdzie wojska rewolucyjne skutecznie biły Austriaków. Na czele francuskiej armii we Włoszech stał generał Napoleon Bonaparte.
W lipcu 1797 r. z pobliskiego Mediolanu przybyli do Reggio Emilia polscy legioniści. Mieli za zadanie uratować stojących po stronie Francuzów mieszczan, którzy znaleźli się w śmiertelnym zagrożeniu w obliczu buntu tysięcy okolicznych chłopów. Odsieczą dowodził gen. Dąbrowski.
Wkrótce z Paryża przyjechał do Reggio Emilia przyjaciel polskiego dowódcy, Józef Wybicki. "Pieśń Legionów Polskich" znaną dziś jako "Mazurek Dąbrowskiego" napisał zapewne na kwaterze, w pałacu biskupim. Były to wyjątkowe czasy narodzin nowoczesnych narodów i ich symboli. Przy tym samym placu w Reggio Emilia, gdzie jest pałac biskupi, znajduje się gmach, w którym pół roku wcześniej ustanowiono trójkolorową republikańską flagę współczesnych Włoch - stało się tak za sprawą głosowania deputowanych tzw. Republiki Cisalpińskiej.
Dobrze podlane drzewko wolności
W piątek 16 lipca 1797 r. świętowano w Reggio Emilia stłumienie kontrrewolucji dzięki odsieczy przyniesionej przez legionistów gen. Dąbrowskiego. Było "Te Deum" w katedrze, z polskim dowództwem w pierwszych ławkach. Duch tego czasu był rewolucyjny i republikański, więc na głównym placu przed świątynią palono dyplomy szlacheckie. Wieczorem był bal w teatrze.
Cztery dni później miasto przystroiło się w chorągwie i zieleń, by pożegnać gen. Dąbrowskiego. I to najprawdopodobniej w tych lipcowych dniach po raz pierwszy wykonano "Pieśń Legionów Polskich", znaną dziś jako Mazurek Dąbrowskiego. Tekst był Wybickiego, ale melodia - zapewne ludowa, zasłyszana - jak przypuszcza się - od polskich wojaków, którzy nucili ją wieczorami przy ogniskach.
Dowódcy polskich legionistów przypadł "republikański zaszczyt" posadzenia drzewa wolności na Piazza Piccola, dziś znanym jako Piazza S. Prospero. Był to zwyczaj francuski wprowadzony w czasie rewolucji. Drzewko - zwykle młody dąb - wykopywano gdzieś w lesie, następnie sadzono w eksponowanym punkcie miasta i podlewano, nawet winem. "Spodziewamy się, że przeżyje, bośmy je dobrze podlali. I sami żeśmy się podlali" - opisywał podobną uroczystość pewien Francuz.
Drzewko wolności gen. Dąbrowskiego było przystrojone we wstęgi o barwach włoskich, polskich i francuskich. Dziś nie ma po nim śladu, zapewne zostało ścięte, gdy po upadku Napoleona wrócili Austriacy.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy Wybicki napisał "Pieśń Legionów Polskich". Jedyną poszlaką może być wyjątkowość dni w Reggio Emilia i ślad po kropli wina, którego swego czasu dopatrzył się jeden z badaczy na rękopisie. Możliwe, że pierwsze wykonanie utworu miało miejsce właśnie podczas sadzenia przez gen. Dąbrowskiego drzewka wolności. Grano go od razu na podaną przez Wybickiego ludową melodię podlaskiego mazurka. Wokół stał tłum mieszkańców miasta.
Była defilada oddziałów polskich, włoskich i francuskich. Elegancką Caffé dei Luterani przy Piazza Piccola zajęli oficerowie i znamienici obywatele. Śpiewano włoskie pieśni. Legioniści tańczyli z obywatelkami Reggio Emilia popularną carmagnolę.
Rano 20 lipca gen. Dąbrowski z Wybickim wyjechali do Mediolanu.
Rękopis zaginął - pieśń uszła cało
Wybicki głęboko wierzył, że Napoleon oswobodzi Polskę. Pod koniec sierpnia 1797 r. pisał w jednym z listów: "Bonaparte en avant, a my Panie Józefie galopem, staruszki za nimi i potem ich wyprzedzimy".
Załamał się, gdy Francja zaczęła traktować legionistów jak zbędny balast. Koniec tego marzenia był fatalny i nie miał nic wspólnego z ideałami wolności - Polacy zostali zdziesiątkowani, tłumiąc powstanie czarnych niewolników na San Domingo.
Wybicki nieco wcześniej wycofał się z życia publicznego. Dostał pruski paszport i połączył się z rodziną we Wrocławiu. W maju 1802 r. pisał do żony: "Jestem niewinny, jestem za cnotę cierpiący, jestem nawet od tutejszych szanowany. Ubóstwo ani mnie wstydzi, ani mnie martwi". Pisał też do córki: "Zobaczysz głowę siwą z okularami, zrozpaczoną, że żyć bez was musi".
Gdy dobiegał sześćdziesiątki, niespodziewanie spełniła się jego wizja zawarta w "Mazurku Dąbrowskiego". Cesarz Bonaparte ruszył na polskie ziemie, gromiąc Prusaków. W grudniu 1806 r. Wybicki i Dąbrowski wydali odezwę, aby Polacy chwycili za broń przeciwko zaborcy. Wybicki organizował administrację i zaopatrzenie dla armii napoleońskiej. Był senatorem.
Po upadku Napoleona szukał nadziei w deklaracjach zaborców. I była to karta, która przyniosła skazę na jego patriotycznym wizerunku, ale uratowała rodzinę od nędzy. W 1815 roku po zawieszeniu orłów pruskich w Poznaniu, na oficjalnej uczcie Józef Wybicki wzniósł toast na cześć króla Fryderyka Wilhelma III. Niedługo potem poszedł na służbę do Królestwa Kongresowego, sławiąc cara, który pokonał Bonapartego: "Aleksandra wiodła w tryumfie mądrość na tron polsko-słowiański, otaczała go miłość ludzkości, niosły za nim berło sprawiedliwość i litość". Był to czas, gdy wielu Polaków wierzyło w możliwość symbiozy między państwem carów, a powołanym na kongresie wiedeńskim Królestwem Polskim, którego władcą i protektorem był liberalny Aleksander I.
Dwa lata przed śmiercią Józef Wybicki wycofał się do swojego majątku Manieczki pod Śremem. Pochowany został w kościele parafialnym w Brodnicy w 1822 r.
Jego pieśń zawładnęła wyobraźnią Polaków podczas powstania listopadowego. W 1927 r. uznano ją za oficjalny hymn państwowy.
Do dziś nie wiadomo, co stało się z rękopisem Mazurka Dąbrowskiego. Najprawdopodobniej był zdeponowany przez jednego ze spadkobierców Wybickiego w Berlinie, w Banku Rzeszy. Ślad urywa się w roku 1945. Jan Nowak-Jeziorański przez lata prowadził poszukiwania. Bezskutecznie. Wierzył jednak, że rękopis nadal istnieje. Być może z Berlina zabrali go Sowieci i leży wciąż w jakimś rosyjskim archiwum.