Na pytanie dziennikarki, jak ocenia wizytę i przesłanie, które prezydent Biden zawarł w przemówieniu wygłoszonym podczas wizyty w Polsce, prof. Marta Koval powiedziała, że było ono bardzo ważne, ale rozczarowało wielu Ukraińców.
- Ukraińcy są bardzo rozczarowani, bo zdecydowanie oczekiwali deklaracji bardziej konkretnej, o bardziej konkretnym wsparciu Ukrainy i odniesienia się do najbardziej bolesnej kwestii na dzisiaj, czyli zamknięcia nieba nad Ukrainą, o co Ukraina prosi od czterech i pół tygodnia, i po raz kolejny tej obietnicy nie dostała.
Prof. Koval tłumaczyła, że dla prezydenta Zełenskiego jest to tak ważne, bo zdaje sobie sprawę z tego, że bez zamknięcia nieba nad Ukrainą wojna ma szansę trwać bardzo długo. Przypomniała, że Ukraina jest położona w samym centrum Europy, a już od 34 dni przelewa się tam krew, miasta takie jak Charków czy Mariupol są równane z ziemią, a ofiarami wojny stały się już miliony - tylu jest uchodźców i zabitych.
Zauważyła też, że rosyjskie pociski spadają zaledwie 20, 30 km od polskiej granicy, a “absolutnie bezczelne” dwa naloty na Lwów odbyły się podczas wizyty prezydenta USA w Warszawie: - W taki sposób Putin przywitał Bidena na terenach Europy Wschodniej. Putin testuje Zachód, testuje jak daleko może sięgnąć już od 2014 roku, jeśli nie powiedzieć od 2008 roku - od inwazji na Gruzję. I ten dobry Stary Świat pozwala Putinowi przesuwać się coraz dalej, dalej, dalej. I tak, z ostatnich badań przeprowadzonych w Rosji wynika, że powyżej 70 proc. Rosjan jest dumnych z powodu inwazji Rosji na Ukrainę, a powyżej 80 proc. Rosjan popiera rozszerzenie tej, tak zwanej, “operacji specjalnej” na kraje Unii Europejskiej.
Tak wysokie wyniki Koval tłumaczy bardzo dobrze działającą maszyną propagandową Rosji, strachem jej obywateli oraz pielęgnowaniem od lat wielomocarstwowych kompleksów w Rosji.
Jak pani życie zmieniło się od 24 lutego? - pytała dziennikarka.
- Bardzo się zmieniło, chociaż jestem bezpieczna, moje życie jest bardzo wyraźnie podzielone na dwa odcinki: do 24 i po 24 lutego. Moje życie po 24 lutego oznacza sprawdzanie wiadomości z Ukrainy prawie co godzinę, oznacza telefony do rodziny kilka razy dziennie, bardzo dużo dodatkowych obowiązków, bo współpracuję przy projektach pomocy uchodźcom. Oznacza to tłumaczenia, poszukiwanie mieszkań, czas, który spędzam przy telefonie rozmawiając z ludźmi, którzy przyjeżdżając tutaj porzucili wszystko i są absolutnie zagubieni. To są bardzo trudne rozmowy.
Co myślą Ukraińcy, czy myślą o przyszłości?
- O swojej przyszłości nie myślą, bo wszystkie te osoby, niezależnie od tego skąd przyjechały (czy z bardziej bezpieczniej części Ukrainy czy z bombardowanych miast na wschodzie czy południu) to są ludzie, którzy stracili metaforycznie albo literalnie dorobek całego swego życia. Są w fazie akceptacji tego, co się wydarzyło i żywią nadzieję, że będą mogli wrócić do domu jak najszybciej. Ale zaczynają sobie też zdawać sprawę, że może to się nie wydarzyć tak szybko, jakby chcieli.
Mieszka pani od wielu lat w Gdańsku, czy ma pani takie myśli, że może trzeba będzie uciekać, jak wielu znajomych czy czuje pani tu bezpiecznie?
- I tak, i nie. Zdaję sobie sprawę z tego, że Gdańsk jest mniej niż 100 kilometrów od obwodu kaliningradzkiego. W obwodzie kaliningradzkim stacjonują rosyjskie bazy wojenne. Nie buduję sobie żadnych iluzji na temat tego, że Polska jest w NATO i NATO Polskę ochroni, obroni. Uważam, że to iluzja. Nie zamierzam też uciekać, odwrotnie, zamierzam pojechać na Ukrainę, odwiedzić moją rodzinę. Teraz.