Prof. Teresa Miszkin laureatką XX Nagrody im. Kazimierza Ostrowskiego za 2020 rok. Zobacz wystawę
- Przyjechałem do Gdańska z Odessy trzy lata temu, 1 grudnia 2018 roku. Jak większość Ukraińców, przyjechałem zarobić pieniądze - mówi Jurij Zabijaka. - W Odessie rynek jest niestabilny. Pracowałem tam w telewizji, byłem producentem. Było ciężko. Decyzja o przyjeździe do Polski wzięła się stąd, że mam tu dwóch braci, pracują na stoczni. Ja jestem historykiem - przepracowałem na stoczni dwa miesiące i zrozumiałem, że to nie dla mnie. Zacząłem pracę w szkole.
Jak wyjaśnia, to, co różni ukraiński rynek pracy od polskiego, to m.in. brak umów o pracę. To wpływa na brak gwarancji co do konkretnej wysokości otrzymywanej każdorazowo wypłaty. Problemem są też pensje - wyższe w dużych miastach, ale w mniejszych czy na wsiach bardzo niskie.
- Mój tata otrzymuje 350 zł emerytury. W dużych miastach, jak Odessa czy Charków, możesz zarobić 2 tysiące złotych. Życie nie jest dużo tańsze, opłaty administracyjne są wysokie. Pensja nie wystarcza - tłumaczy.
Po przyjeździe do Gdańska Jurij Zabijaka mógł liczyć na swoich braci, ale i na urzędników. Wspomina, że był zaskoczony, że miasto zapewnia duże wsparcie Ukraińcom, poprzez Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek czy dział wsparcia cudzoziemców w Gdańskim Urzędzie Pracy. On sam także pomaga Ukraińcom, którzy przyjeżdżają do Polski, aby znaleźć pracę, prowadząc ukraińskojęzyczny portal „NASHAPolsha”.
- W Gdańsku na pewno jest jakaś perspektywa. Widzimy z żoną, że dzieciom się tu podoba - dodaje.
Zobacz program: