Paweł Aigner w ostatnich latach dał się poznać trójmiejskiej publiczności za sprawą znakomitych, uwielbianych przez widzów „Wesołych kumoszek z Windsoru” - pierwszej wspólnej produkcji Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego i Teatru Wybrzeże. Spektakl zawojował repertuar 19. Festiwalu Szekspirowskiego (2015), zdecydowanie wyróżniając się na tle innych inscenizacji prezentowanych podczas dorocznego święta Szekspira, zainaugurował też działalność jedynej w Polsce sceny elżbietańskiej, którą pochwalić się może Gdański Teatr Szekspirowski. Dwa lata później Aigner przygotował lekką, wakacyjną komedię prosto z Broadwayu: „Zakochanego Szekspira”, następnie - operetkę „Karmaniola, czyli od Sasa do Lasa” Stanisława Moniuszki w Teatrze Wybrzeże, za którą w 2020 roku otrzymał Nagrodę Teatralną Marszałka Województwa Pomorskiego.
Najnowszy tytuł, który Paweł Aigner wyreżyserował w Teatrze Wybrzeże - „Awantura w Chioggi”, to komedia w trzech aktach Carla Goldoniego z 1762 roku. Na przestrzeni lat sięgały po nią teatry w Polsce, m.in. łódzki Teatr Powszechny, Teatr im. Siemaszkowej w Rzeszowie, Teatr Polski w Szczecinie, Teatr Nowy w Poznaniu czy Teatr Polski we Wrocławiu. Skąd taka popularność tego tekstu? Wygląda na to, że twórców pociągały - niektórych nadal pociągają - wartka akcja, wyraziste postaci, gagi, proste prawdy i szczęśliwe zakończenie, czyniące sztukę swoistym samograjem - przymykali więc i przymykają nadal oko na prostotę, niewyszukany humor awanturniczej opowieści i przestarzały, jaskrawy podział na role żeńskie i męskie.
Akcja utworu rozgrywa się we włoskim miasteczku portowym, gdzie w oczekiwaniu na powrót mężczyzn, którzy zajmują się rybołówstwem, kobiety rywalizują ze sobą o względy kochanków i narzeczonych oraz o pierwszeństwo w zamążpójściu. Obrzucają się wyzwiskami i niewyszukanymi epitetami, wywołują kłótnie, a nawet nie uciekają od rękoczynów - każda z kobiet dosłownie staje na głowie, by szybkim zamążpójściem udowodnić swoją wartość przed innymi kobietami.
To dość przerażające przesłanie, które jest osią intryg w całej tej historii, ma swoje uzasadnienie - Goldoni, czerpiący obficie z formy commedia dell’arte, opierał swoje sztuki na realizmie w przedstawianiu ówczesnych obyczajów, i prostym języku, przeciwstawiającym się wymyślnemu ozdobnictwu stylu barokowego. Stawiał na zręczną, choć trywialną intrygę - i zgodnie z duchem oryginału także Paweł Aigner w ten sposób konstruuje swoją komedię, która pełna jest rubasznego humoru, wulgarności, przewidywalnych dowcipów sytuacyjnych i powtarzalnych, slapstickowych chwytów. Spójne jest to z obraną przez tego reżysera drogą artystyczną i wizją, którą mogliśmy poznać w Trójmieście w ostatnich latach, i która przysporzyła mu tylu miłośników.
Imponująca jest w tym spektaklu praca całego zespołu aktorskiego, który musi zmierzyć się z wymagającym ruchem scenicznym i choreografią, opartymi na powtarzalnych figurach akrobatycznych, pozornie prostych, ale nie mogących się odbyć bez odpowiedniego przygotowania i sprawności fizycznej. Co ciekawe, pomimo nagromadzenia postaci kobiecych, uwagę widzów całkowicie kradnie Marcin Miodek, który znakomicie odnajduje się w tej konwencji, zachwycając naturalnym talentem komediowym i niewymuszoną lekkością, nawet w najbardziej siermiężnych scenach - podobnie było przy jego debiucie w „Kumoszkach...”. Drugie skrzypce gra tu Michał Jaros, który jako prosty, rubaszny rybak Padron Fortunato Głowacz daje się poznać z zupełnie innej strony; i choć bawi widzów żartami najniższych lotów, czyni to niezwykle sprawnie, niczym w znakomicie skrojonej, pod kątem niewymagajacego widza, amerykańskiej komedii. Obaj aktorzy od początku do końca trzymają tempo - co nie wszystkim się udaje - a swoim postaciom nadają cechy tak charakterystyczne, że nawet ich epizodyczne pojawienie się w tle wywołuje wśród publiczności salwy śmiechu.
Podwójnie niełatwe miał zadanie zespół, oprócz bowiem rozmaitych ewolucji gimnastycznych, wiele kwestii wypowiadanych jest... po włosku, niekiedy w zawrotnym tempie. To zasługa Pauliny Eryki Masy, tłumaczki, która udzielała aktorom konsultacji z zakresu języka włoskiego. Ogrom pracy włożony w zbudowanie tego spektaklu jest więc imponujący - karkołomne akrobacje, czy to gimnastyczne, czy lingwistyczne, budzić mogą jednak podziw, ale nie wystarczą. Nie da się zbudować blisko 2,5-godzinnego, interesującego spektaklu, bazując na wzorze widowiska cyrkowego, w którym widzom wystarcza rozrywka i różnorodność dostarczanych bodźców. Tym bardziej, że w przypadku „Awantury...” wspomniana powtarzalność figur, wyraźnie zauważalna, idzie w parze z przewidywalnym od początku zakończeniem.
Ta piękna i barwna wydmuszka, ma równie widowiskową i pozbawioną metafor scenografię przygotowaną przez Magdalenę Gajewską. Widoczna jest celowa rezygnacja z umowności - scena, zamieniona w plażę pełną jasnego piasku, zakończona jest basenem z wodą, po którego obu stronach znajdują się pomosty i wejścia do domów dwóch rodów. Ta dosłowność wpisuje się w konwencję - „Awantura w Chioggi” to kolejny spektakl Pawła Aignera, zgodny z obraną przez niego taktyką: tworzy on wakacyjny hit dla każdego, a zwłaszcza dla tych, którzy w instytucjach kultury bywają od święta, nie mają żadnego przygotowania do odbioru sztuki, ani nawet pewnej artystycznej wrażliwości - to czysta rozrywka dla tych, którzy od teatru wymagają wyłącznie dobrej zabawy.
Kłócić się można o to, czy w dzisiejszych czasach wypada realizować tekst tak mocno zakorzeniony w stylistyce dawnych epok, otwarcie przemocowy, choć w prześmiewczym stylu (wszelkie wyzwiska i rękoczyny, na których oparte są poszczególne sceny, służyć mają podkreśleniu „włoskiego temperamentu”), bazujący na najprostszych stereotypach damsko-męskich, których powstydziłaby się niejedna farsa, i umacniający je pod przykryciem niewinnej komedyjki. Niestety Paweł Aigner, oprócz ogromnej umiejętności pracy z aktorami i wydobywania z nich maksimum potencjału, ma też znakomite wyczucie rynku i doskonale wie, jak najmniejszym kosztem trafić do szerokiego grona odbiorców - dowodem na to są choćby owacje na stojąco po pokazach „Awantury w Chioggi”.