
Czytaj także: Festiwal Europejski Poeta Wolności. Tłumy na spotkaniu z Mariuszem Szczygłem w IKM
Spotkanie z Agnieszką Daukszą odbyło się w piątek, 17 stycznia w Instytucie Kultury Miejskiej, z okazji ukazania się jej najnowszej książki „Ludzie nieznaczni. Taktyki przetrwania” (wspólna publikacja wydawnictw Karakter i słowo/obraz terytoria). Rozmowę poprowadził Michał Nogaś.
Wspólna bezsilność w pandemii
- Ta książka powstawała od czterech lat. To zdjęcie, które jest za moimi plecami, zrobione było tuż przed tym, jak zaczęłam wymyślać „Ludzi nieznacznych” - w ramach sesji zdjęciowej do „Jaremianki” (przyp. red. książki, która znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike). Wtedy wszystko było jeszcze radosne, zapowiadało się świetliście, a potem przyszła pandemia – wspominała Agnieszka Dauksza.
Jak zaznaczyła, trudno jej zapomnieć pierwszy impuls, który popchnął ją do wymyślenia książki o bezsilności. - To był marcowy dzień 2020 roku, patrzyłam długo przez okno, zastanawiając się, co robić dalej w życiu - od niedawna byliśmy zamknięci w domach, w miastach. Zdałam sobie sprawę, że oto coś się zmienia, zarówno w moim życiu, jak i doświadczaniu: pierwszy raz czuję bezsilność, przed którą całe życie uciekałam. Wydawała mi się najgorszym żywiołem – przyznała pisarka. - Kiedy zaczęła się pandemia, przez pierwsze dni czułam wręcz ekstatyczną radość, że oto nie trzeba nigdzie iść, nie trzeba spotykać się z nikim. Pomyślałam wówczas: oto skończyłam raz na zawsze z ludźmi, mogę być kreatywna, żyć po swojemu. Byłam zmęczona wszystkimi możliwymi kontaktami międzyludzkimi, co też było znamienne - o czym później miałam okazję dobitnie się przekonać.

Jak wspomina, za tamtym poczuciem bezsilności paradoksalnie przyszło działanie, które zaowocowało książką. - Działam jak pies, jeśli złapię trop, niezależnie ile czasu zajmie mi dojście do źródła, muszę do tego dojść, z dzikiej ciekawości. Kiedy pomyślałam o bezsilności, zaczęłam szukać w przypadkach, które badałam wcześniej, np. w książce „Klub Auschwitz” - nagle przeczytałam świadectwa więźniów i więźniarek Auschwitz na nowo. A potem zdałam sobie sprawę, że przecież nie dotyczy to tylko bohaterów II wojny światowej, czy Jaremianki - właściwie większość ludzkiego istnienia definiuje bezsilność. Bardzo długo skupialiśmy się na tym, co sprawcze, aktywne, działaniowe. I dobrze, widocznie musieliśmy przejść ten etap czynnościowy. Ale kiedy rozpoznałam w sobie tę bezsilność, zaczęłam ją rozpoznawać u innych - bohaterów i ludzi dookoła, nawet moich bliskich. Nie jest tak, że tylko ja nie mam siły wstać z łóżka, jest wiele takich osób, coś nas łączy. Zapewne życie w późnym kapitalizmie - nastawienie na sprawczość jednostki, wyrazistość, indywidualność. To już męczy, przytłacza, ciało ma dość i pokazuje to na różne sposoby. Bardzo długo to ignorowaliśmy. Ale właśnie w tamtym momencie pandemicznym nie było już jak uciekać przed tymi sygnałami ciała.

Mówić głośno o niemocy
„Ludzie nieznaczni. Taktyki przetrwania” Agnieszki Daukszy, to książka o nowym spojrzeniu na słabość, porażkę i zwyczajność. Autorka w pasjonującym eseju analizuje strategie oporu, taktyki przetrwania i budowania wspólnoty, a przewodniczkami w jej poszukiwaniach są performerki, osoby publiczne, artystki, postacie literackie oraz zwierzęta.
- Wydaje mi się, że mamy w sobie coraz większe przyzwolenie, żeby mówić też o tych ciemnych stronach, półcieniach, szarej strefie, i że to jest ważne, że nie powinniśmy tych głosów tłumić. Najbardziej na tym mi zależało, gdy pisałam tę książkę – żeby dopuścić ten głos niemocy. Długo myślałam, że słabość jest mi odległa, że nie rozumiem osób, które tak czują, że to jest kwestia wyboru, kim chcemy być. I co się okazało - niekoniecznie. Kontekst zewnętrzny bardzo decyduje o tym, jak czujemy, czy kim jesteśmy w danym momencie – zauważa Dauksza.

Dlaczego „ludzie nieznaczni”?
Jak tłumaczyła autorka, nieco zagadkowy tytuł jej książki wziął się stąd, że szukała określenia dla ludzi, którzy „nie mają poczucia, że decydują całkowicie o swoim losie” - pomimo tego, że próbują, są aktywni, a nawet sprawczy.
- Są określenia: zwykli ludzie, szarzy, ale czułam, że to nie to, że współcześnie, tu i teraz, zwykły szary człowiek już nie pasuje. Bo też ci ludzie nie są wcale tacy zwykli, ani szarzy, oni są wyjątkowi, tylko niekoniecznie inni to dostrzegają. „Nieznaczni” wydawało mi się znacznie bardziej fair – mówiła Agnieszka Dauksza.
Podkreśliła, że każdy człowiek jest tak naprawdę nieznaczny w różnych momentach życiowych. - Piszę o tym, że jeśli zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy najważniejsi na świecie, to lepiej dla nas i naszego otoczenia – łatwiej jesteśmy w stanie funkcjonować w mikro wspólnotach. Tu chodzi o pokorę, ale nie tylko. Bardzo trudno zdać sobie z tego sprawę, w kulturze, która tak mocno stawia na indywidualizm, promuje narcystyczne wybory i postawy. Szczególnie ciężko jest tu młodym ludziom - oni czują, jakby byli pod nieustanną presją, ścigani zobowiązaniami, oczekiwaniami społecznymi, których nie wybrali, a które otrzymali niemalże z mlekiem matki. To presja awansu, czy „dowożenia do celu” wszystkiego, co się da. Stąd wielka bezsilność, depresja, niemoc, chowana na co dzień tak długo, ile się da. Aż się nie da. Jak pytam moich studentów, czym jest dla nich porażka i sukces - oni mają przecież zaledwie 19-20 lat - mówią, że ich życie to jedna wielka porażka, a sukces jest wtedy, kiedy uda im się wstać z łóżka.

Nie bać się porażki
W „Ludziach nieznacznych...” autorka stawia pytania o wymiary porażki, sprawdza, jak przegrywać we własnym stylu, a nawet... czerpać satysfakcję z porażki. Wskazuje również, jak używać jej do forsowania zmiany społecznej – zastanawia się nad wywrotowym potencjałem bezsilności, która czerpie siłę z intuicji i niepokoju, i zaznacza, że właśnie odczucie tego stanu może pomóc w przetrwaniu wielogatunkowej wspólnoty.
- Porażka ma być odczuwana jako coś wstydliwego, z czym sobie trzeba radzić w pojedynkę, o porażkach nie mówi się publicznie, chowa się je pod mieszczańskim dywanem. To, co nie wychodzi, nie jest tematem do rozmowy towarzyskiej, przy stole czy w pracy – zauważyła Agnieszka Dauksza. - Tymczasem porażka wcale nie jest po przeciwnej stronie sukcesu. Porażka jest gdzieś w połowie tej drogi, natomiast po drugiej stronie jest poddanie się, rezygnacja. Porażek może być wiele. My traktujemy to jako coś okropnego, szczytowego, ale przecież, żeby coś zrobić, ponosimy pełno porażek. Nie ma sukcesu bez wielu porażek. Porażki nie są tożsame z odpuszczeniem sobie. Jeśli przyznamy się do porażek, zmienimy podejście, uznamy, że są przyjemne, że można przegrywać we własnym stylu, można to robić niemalże afirmatywnie. W momencie, kiedy uznajemy porażkę, zyskujemy sporo swobody i kreatywności. Przestaje to działać na nas jako kolejne zobowiązanie, a może stać się paliwem. W tej książce próbuję powiedzieć przewrotnie, że jeśli zgodnie z modelem kapitalistycznym zaczniemy kumulować – ale porażki – to przyda nam się to w życiu codziennym. Wyrwać to narzędzie z rąk tych, którzy nami zarządzają, i powiedzieć: no i co z tego. To jest MOJA porażka. Spersonalizowana, do własnych celów.
Czytaj także: Ważne nazwiska i słynne powieści. Teatr Wybrzeże zaprasza na nowy sezon