• Start
  • Wiadomości
  • Gdański dziennik podróży do wojennej Ukrainy - część 4

Ukraina. Gdański dziennik podróży z pomocą w czasie wojny. Długi cień Potiomkina - odc. 4

Ruszyliśmy tam w imię braterstwa i solidarności. Gdańsk pomaga Ukrainie, zachęca do tego inne polskie miasta. Tym razem udało się wysłać osiem samochodów do prac komunalnych, agregaty prądotwórcze, osuszacze. Zapytali: “Przyjedziecie?”. W Ukrainie trwa bezwzględna wojna, cywile zza zachodnich granic raczej odpuszczają sobie taką podróż. W Gdańsku zebrała się grupa osób, które nie chciały odmówić. Poniższy dziennik ma charakter osobisty, wyraża wyłącznie spostrzeżenia i opinie autora.
03.08.2023
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Kobieta w średnim wieku i o długich włosach, jej twarz jest po lewej stronie zdjęcia. Rękę ma wyciągniętą w stronę środka zdjęcia, jakby coś pokazywała. W głębi zdjęcia widzimy szeroką rzekę u dołu wzniesienia, za nią dużo zieleni na drugim brzegu. Bezpośrednio przed miejscem, gdzie stoi kobieta, od strony rzeki, widać zwoje drutu kolczastego
Na wysokim brzegu Dniepru w Chersoniu. Tatiana pokazuje, do którego miejsca sięgała rzeka po tym, jak Rosjanie wysadzili zaporę w Nowej Kachowce - do białych schodów nadbrzeżnego bulwaru, naprawdę wysoko. Za rzeką wciąż są rosyjskie wojska, które co jakiś czas strzelają w zabudowania Chersonia.
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

POZOSTAŁE ODCINKI CYKLU REPORTAŻOWEGO ROMANA DASZCZYŃSKIEGO:

Lwów idzie spać. Gdański dziennik podróży z pomocą dla miast Ukrainy w czasie wojny (1)

Wszystko w drodze. Gdański dziennik podróży z pomocą dla miast Ukrainy w czasie wojny (2)

Prosto do Krzywego Rogu. Gdański dziennik podróży z pomocą dla miast Ukrainy w czasie wojny (3)

WTOREK, 18 LIPCA. CHERSOŃ: TRZEBA MIEĆ STALOWE NERWY

W szpilkach pośród wojny

Do rogatek Chersonia docieramy około południa. Jest tam kolumnada, a nad nią nazwa miasta. W sam raz, żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Wysiadamy z auta, słychać, że kilka kilometrów od nas grzmi artyleria. Nie jest to dźwięk intensywny, jak w wojennych filmach, ale jednak robi wrażenie. Próbujemy zorientować się w sytuacji. Grzmoty słychać na prawo od wjazdu do miasta, więc wygląda na to, że strzelają Ukraińcy. Skoro tak, to pociski lecą pewnie nad naszą drogą, potem przelatują nad Dnieprem i wybuchają gdzieś daleko po drugiej stronie rzeki. Tam, gdzie jest rosyjskie wojsko.

Na rogatkach ma nas powitać dwoje wicemerów Chersonia, Roman Mroczko i Jewgienia Bieła. Poznaliśmy ich już dzień wcześniej w Krzywym Rogu, na uroczystości przekazania samochodów do obsługi infrastruktury komunalnej. Tylko Chersoń dostał nie jedno, ale dwa auta - ze względu na większe potrzeby po miesiącach rosyjskiej okupacji. 

Z prawej strony widzimy opuszczone przez ludzi ruiny jakiegoś zakładu. Jeden z nas stwierdza, że przydałby się toi toi. 

- Może idź tam, gdzie to drzewo. Tylko trzymaj się ubitej drogi, diabli wiedzą czy Rosjanie nie zostawili w ziemi jakiejś przykrej niespodzianki.

Podobno Ukraina jest obecnie najbardziej zaminowanym krajem na świecie.

Ubieramy hełmy ochronne i kamizelki kuloodporne. Jest z tym trochę zabawy, pasek hełmu ciśnie pod brodą, ale trzeba - tego wymagają przepisy i gospodarze Chersonia.

Jurij dzwoni do Jewgenii i Romana, że jesteśmy na miejscu. Są z nami już po kwadransie. Ona w zwiewnej letniej sukience i na szpileczkach. On - w T-shircie i wojskowych spodniach, z pistoletem u boku.

- Glock?

- Tak. Najmniejszy model - odpowiada z satysfakcją, bo ktoś wreszcie zauważył, że on, Roman Mroczko, nie nosi w kaburze byle czego. Funkcja zobowiązuje: nazywamy go wicemerem, ale tak naprawdę jest szefem Administracji Wojskowej Chersonia.

Zdjęcie grupowe pod kolumnadą z napisem Chersoń. Do fotografii pozuje 10 osób, dziewięciu mężczyzn i kobieta. Większość z nich ma na sobie czarne kamizelki kuloodporne i czarne hełmy na głowach
Wspólne zdjęcie przy północnym wjeździe do Chersonia. Wicemer Jewgenia Bieła - łatwa do znalezienia. Na lewo od niej Roman Mroczko, szef Administracji Wojskowej w mieście
fot. gdansk.pl

Ustawiamy się do pamiątkowego zdjęcia pod kolumnadą.

- Ale jak to wygląda? Wy lekko i na luzie, a my jak aktorzy jakiegoś komediowego serialu...

- Nic się nie martwcie, tak musi być - mówią. - My tu miejscowi i przyzwyczajeni. Może trochę ryzykujemy, ale po prostu nie da się chodzić non stop w tym sprzęcie.

Jewgenia pokazuje bagażnik swojego auta. Ładnie złożona czarna kamizelka kuloodporna, na niej czarny hełm. Próbuję sobie wyobrazić, jak by to wyglądało w zestawieniu z tą sukienka i szpilkami.

Żegnamy się z naszymi gospodarzami. Przedstawiają nam Tatianę, pracownicę Urzędu Miasta, która jako przewodniczka wsiada do naszego busika. Ona też, oczywiście, w normalnych cywilnych ciuchach.

Wkrótce zaczynamy rozumieć, co to znaczy mieszkać w Chersoniu. Trzeba mieć stalowe nerwy albo całkowity brak nadziei na lepsze życie w innym miejscu.

Dwie osoby pokazane od pasa w dół. Po lewej mężczyzna w zielonych spodniach i zielonym T-shircie, z czarnym pistoletem w kaburze u boku. Po prawej kobieta na szpilkach, w jasnej lekkiej sukience do pół uda
Roman Mroczko w wojskowym stylu, z pistoletem u boku, Jewgenia Bieła - w zwiewnej sukience i szpilkach. W Chersoniu trzeba mieć nerwy ze stali, żeby chodzić bez kamizelki kuloodpornej i hełmu. Jednak mieszkańcy właśnie tak chodzą, próbują żyć w miarę normalnie
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Rosjanie na początku wojny zajęli Chersoń, ale osiem i pół miesiąca temu musieli oddać miasto pod naporem sił zbrojnych Ukrainy. Ewakuowali się na lewy brzeg Dniepru, wysadzili potężny most Antonowski. Od tamtego dnia nie pozwalają mieszkańcom o sobie zapomnieć. Co jakiś czas jakiś rosyjski artylerzysta strzela zza Dniepru w miasto, raczej na oślep.

Bam!

Pocisk rozrywa się w samym centrum, obok ludzi wychodzących z domu handlowego. Są zabici i ranni.

Bam!

Teraz w ulicę, obok jadącego samochodu. Lekarze muszą walczyć o życie kierowcy.

Szuuuu! 

Tym razem rakietą, prosto w blok mieszkalny osiedla położonego nieco na uboczu. Tatiana nie wie, czy ktoś zginął. Widać, że lokatorzy próbują jakoś żyć dalej. Wyrwane fragmenty zewnętrznych ścian są już częściowo naprawione, ktoś wstawił nowe okno.

Niedaleko Chersonia jest miejsce, które wszyscy mieszkańcy omijają szerokim łukiem. To okolice wysadzonego przez Rosjan Mostu Antonowskiego. Na drugim brzegu Dniepru lubią przyczaić się snajperzy, którzy celnie rozdają śmierć. Tatiana mówi, że za żadne skarby, by tam nie poszła.

UWAGI O ZASADACH BEZPIECZEŃSTWA PRZED WJAZDEM DO CHERSONIA:

 

Sześć tygodni cierpliwości

Chersoń jeszcze w 2021 roku miał ponad 280 tysięcy mieszkańców, tyle że dzisiaj duża część domów stoi pusta. Ludzie wyjechali, mieli swoje indywidualne motywacje, ale i tak wszystkie ich życiowe decyzje były następstwem tej wojny. Część ewakuowała się z Rosjanami.

Putin wierzył, że jego wojska będą witane w Ukrainie kwiatami - zamiast tego napotkały heroiczny opór. Tylko nieliczne miasta uległy bez walki. Jednym z nich był Chersoń. Poszło dość gładko, bo ukraińskie władze samorządowe dopuściły się zdrady na rzecz Rosji. Część mundurowych też zdradziła. Ukraińcy do dziś ustalają listę ludzi, którzy na początku wojny mieli Chersonia bronić, ale zamiast tego poszli na kolaborację, a następnie - już po ucieczce - urządzili się po rosyjskiej stronie.

Jak wyglądała okupacja? Z relacji Tatiany wynika, że rosyjska armia przez półtora miesiąca zachowywała się bardzo przyzwoicie. Zależało im na pozyskaniu sympatii mieszkańców. Na plac przed siedzibą chersońskich władz zajeżdżały wojskowe ciężarówki z darmową żywnością, jednak ludzie nie chcieli się ustawiać w kolejce, jeden patrzył na drugiego, że nie wypada. Obok stała ekipa telewizyjna i filmowała - dużo nie nakręcili, ale coś tam w moskiewskich wiadomościach się ukazało. 

Wysoki budynek wielorodzinny o jasnym kolorze. Zniszczenia po uderzeniu pocisku widoczne są po prawej, w narożniku
Blok mieszkalny w Chersoniu, rażony rosyjskim pociskiem. Po prawej widać zniszczenia. Lokatorzy naprawili to, co na chwilę obecną dało się naprawić
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Zaczęły się protesty mieszkańców pod ukraińską flagą. Po sześciu tygodniach okupacji skończyła się rosyjska cierpliwość. Przyszły oddziały putinowskiej Rosgwardii i współcześni czekiści, czyli funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. W mieście zapanował terror.

- Dla mnie to były bardzo trudne dni - mówi Tatiana. - Boisz się wyjść na ulicę po zakupy, bo będziesz mijać posterunki facetów w mundurach, którzy bezczelnie i prowokacyjnie patrzą ci z bliska w oczy, a ty masz ochotę napluć im prosto w twarz i krzyczeć, żeby się stąd wynosili!

Rosjanie czuli się mocni. Zamiast ukraińskiej hrywny zaczęli wprowadzać do obiegu swojego rubla. We wrześniu zorganizowali kabaretowe referendum.  „Czy jesteś za odłączeniem obwodu chersońskiego od Ukrainy, utworzeniem z obwodu chersońskiego niezależnego państwa i włączeniem go do Federacji Rosyjskiej jako część Federacji Rosyjskiej?”. A jakże by inaczej! Według rosyjskich oficjalnych danych do głosowania poszło ponad trzy czwarte mieszkańców obwodu chersońskiego. Wynik mógł być tylko jeden: 96,75 proc. mieszkańców entuzjastycznie opowiedziało się za przyłączem do państwa Putina.

Napis zrobiony na jasnej ścianie czerwoną farbą, zamiast słowa kocham jest znak serca na końcu napisu
Wojna wokół, ale młodość nadal ma swoje prawa. Napis na jednym z domów głosi Kocham Zurika z ZSU, czyli Sił Zbrojnych Ukrainy
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Powiem Daszy, że widziałem 

Rosjanie nie spodziewali się, że już miesiąc po swoim referendum będą musieli wiać z Chersonia. Armia ukraińska zaatakowała od północy. Przed ewakuacją Rosjanie ukradli co się dało, zniszczyli co się dało i na koniec zostawili saperskie pułapki, gdzie uznali za stosowne: w siedzibach firm, budynkach użyteczności publicznej, a nawet w miejskiej kostnicy.

- Zaminowali też studzienki kanalizacyjne, wciąż jest co rozbrajać - słyszymy.

Ślady walk widzieliśmy po drodze, w okolicznych wsiach. Ściany domów podziurawione kulami, na wielu budynkach zamiast dachu wielka płachta niebieskiej folii, ochrona resztek dobytku przed deszczem. Rozstrzelane sklepiki spożywcze. Dwie lub trzy wypalone w pożarze stacje paliw. Między wsiami pola, które dzisiaj są nieużytkami. To był nowy dla nas widok. Przyzwyczajeni byliśmy dotąd, że jeśli na tych wielkich przestrzeniach nie dojrzewa zboże, to przynajmniej żółcą się słoneczniki albo zieleni się soja. A tutaj - nic, jakieś chwasty. Wkrótce wszystko się wyjaśniło. W sporych odstępach wzdłuż drogi stały niewysokie czerwone pręty z tabliczkami w takim samym kolorze, na nich malowana na biało trupia czaszka i napis MINY.

- W całym mieście jedna trzecia domów jest w większym lub mniejszym stopniu uszkodzona - informuje Tatiana.

Jedziemy wąskimi ulicami przed osiedle domków jednorodzinnych, potem już droga jest szeroka - jesteśmy pośród blokowiska. 

- Tutaj w czasie weekendu trafiło w szkołę, całe szczęście, że nikogo w środku nie było - pokazuje Tatiana. - Chodźmy tam dalej, pocisk uderzył w blok mieszkalny.

Zgliszcza domu
Był dom, nie ma domu - w jednej z uliczek, prowadzących nad brzeg Dniepru
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Naszą uwagę zwraca niewielki betonowy schron, tuż obok wiaty przystanku komunikacji miejskiej. 

- Ludzie czekali na autobus, uderzył pocisk, byli zabici. Taka betonowa skorupa zwiększa poczucie bezpieczeństwa, jakby co, jest się gdzie schować.

Choć pewnie nie jest to najważniejsze, schron wygląda estetycznie - w środku pomieszczenie na kilkanaście osób, na ścianach przymocowane są wąskie ławki do siedzenia.

- A nie wiem, gdzie takie schrony są produkowane - przyznaje Tatiana. - Gdzieś na Zachodzie i w Polsce. Jest kilka rodzajów. Słyszałam, że w Ukrainie też już zaczynają je robić.

Cały czas jedziemy przez miasto albo idziemy przez miasto. Wydaje się, że jest mniej więcej normalnie, tylko ludzi trochę mało na ulicach, w ogóle nie widać młodzieży. Tatiana pokazuje: tutaj rozbity cały narożnik urzędowego gmachu, tutaj dziura w jezdni po eksplozji pocisku. Ten stary dom po trafieniu zapalił się, mieszkańców, którzy ocaleli trzeba było przenieść gdzie indziej.

Schron
Betonowy schron przy przystanku trolejbusowym. Miasto zaczęło stawiać takie konstrukcje, po tym, jak Rosjanie ostrzelali jeden z przystanków autobusowych - były ofiary
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Docieramy do Parku Chwały, stoimy na wysokim brzegu Dniepru. Za plecami mamy pomnik, wysoką kolumnę z kobiecą postacią na szczycie, która ma być wyobrażeniem Ukrainy. Miejsce upamiętnia żołnierzy Armii Czerwonej, poległych w latach II wojny światowej. Gdy urządzano Park Chwały w latach 80. XX wieku, wojna między Rosjanami i Ukraińcami była czymś niewyobrażalnym.  

- Jak wysadzili zaporę w Nowej Kachowce, to woda w rzece sięgała tutaj, do pierwszych stopni schodów - opisuje Tatiana. - A Rosjanie są teraz tam, gdzie te domy na drugim brzegu. Jakieś sześć kilometrów stąd.

- Tam jest wieś Aleszki - zauważa Piotr Grzelak, poruszony tym widokiem. Pośród dalekiej zieleni widać jakieś kształty zabudowań, dachy pojedynczych zabudowań. Piotr tłumaczy nam, że w Aleszkach mieszkała matka z dzieckiem, która po wybuchu wojny pojechała do Gdańska, przyjęła schronienie w domu rodziny Grzelaków. Po dwóch miesiącach znalazła pracę, wynajęła mieszkanie na Żabiance. Jej dziecko chodzi do gdańskiej szkoły. Utrzymują serdeczne kontakty z Grzelakami.  

- Powiem Daszy, że widziałem Aleszki - mówi Piotr. - W jej domu podobno stacjonują Rosjanie. Ona bardzo tęskni, chciałaby wrócić. Oby miała do czego.

Kobieta stoi na ulicy po lewej stronie, ręką wskazuje na miejsce ze śladami po eksplozji
Tatiana pokazuje miejsce na ulicach Chersonia, w którym eksplodował jeden z pocisków. Służby komunalne prowizorycznie zasypały dziurę w nawierzchni, która tutaj była. Nieregularny, nękający ostrzał miasta trwa od miesięcy, Rosjanie biją z drugiego brzegu Dniepru
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Uszakow, Suworow, Potiomkin

Mijamy pusty cokół pomnika. 

- Tutaj stał admirał Uszakow - wyjaśnia Tatiana. - Rosjanie sami go zdemontowali i wywieźli, podobnie jak pomniki Suworowa i Potiomkina. Zabrali swoich bohaterów narodowych, gdy uciekali z miasta.

No tak, Aleksander Suworow nawet tutaj. Zwalczał konfederację barską, tłumił powstanie kościuszkowskie. Niestety dla Polaków, był wybitnym dowódcą wojskowym, a przy tym człowiekiem bez sumienia, rzeźnikiem. Gdy złamał opór powstańców, pozwolił swojemu wojsku na rzeź ludności warszawskiej Pragi, w listopadzie 1794 roku. Było 20 tysięcy ofiar, nie oszczędzono dzieci. 

“Ura! Warszawa nasza!” - napisał generał Suworow do carycy w krótkich słowach, po zdobyciu polskiej stolicy. “Ura! Feldmarszałek Suworow!” - odpisała Katarzyna, żeby wiedział, że jest bardzo zadowolona z jego usług i dała mu właśnie awans.

Suworow  zyskiwał zaufanie carycy krok po kroku. W grudniu 1790 roku, podczas wojny rosyjsko-tureckiej, oblegał twierdzę Izmaił. Po zdobyciu miasta też dał sygnał do rzezi ludności cywilnej. Było 10 tysięcy ofiar. Dziś Izmaił należy do Ukrainy, jest przy samej granicy z Rumunią. 

Admirał Fiodor Uszakow rzeźnikiem nie był. Jest przykładem wspaniałej kariery dowódcy marynarki wojennej i od 2001 roku świętym Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego. 240 lat temu nadzorował budowę floty okrętów wojennych w stoczni rzecznej - właśnie w Chersoniu. Odnosił błyskotliwe zwycięstwa w bitwach morskich nad Turkami. Dzięki niemu flota rosyjska biła się z sukcesami nawet na Morzu Śródziemnym, gdzie dała się we znaki Francuzom. Pomniku Uszakowa Putin stanowczo nie mógł zostawić w ukraińskich rękach.

ChersońKot
Ukraińcy są niezwykle pomysłowi w oswajaniu grozy wojny i budowaniu ducha oporu. Nz. Baner pabu Kot Patriot w Chersoniu
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Jednak żaden z tych dwóch bohaterów nie mógł się równać z Grigorijem Potiomkinem. I to, co zrobili Potiomkinowi szykujący się do ewakuacji Rosjanie, po prostu w głowie się nie mieści. Tak mnie to jednocześnie bawi i przejmuje grozą, że próbuję całą sprawę wyobrazić sobie jako ponury żart.

Dzwoni chersoński naczalnik Saldo do Putina.

- Władimirze Władimirowiczu, miasta nie utrzymamy, ale przynajmniej chciałbym wam wysłać z Chersonia coś na pamiątkę. Mamy na ciężarówkach pralki, lodówki i inne cuda, ale wy to wszystko już posiadacie, jesteście przecież najbogatszym człowiekiem na świecie!

- Ej Saldo, ty durak! Tam w Chersoniu mają kości Potiomkina. Nie skrob się już w głowę, po prostu mi je przywieź.

- Nie gniewajcie się Władimirze Władimirowiczu, ale co z nimi zrobicie? Może jakąś miksturę, po której Matuszka Rassija będzie rosła i rosła?!!!

- Wszystko w swoim czasie, Saldo. Przyjdzie pora, zobaczycie.

Uszakow
Rosjanie ewakuowali pomnik admirała Uszakowa. Ukraińców nie zmartwiło to zbytnio, na cokole namalowali niebiesko-żółtą flagę i portret głównodowodzącego Sił Zbrojnych Ukrainy, generała Wałerija Załużnego, który układa palce dłoni w znak zwycięstwa
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Niczym kotka w rui

Prochy Potiomkina znajdowały się w Chersoniu od 231 lat, w krypcie soboru św. Katarzyny. Informacja, że Putin kazał je uprowadzić, przemknęła przez światowe serwisy informacyjne i nie stała się niczym więcej, niż jedną z sensacyjek dnia. A szkoda, bo cała ta sprawa coś mówi o urażonej imperialnej duszy rosyjskiej.  

Simon Sebag Montefiore, autor znakomitej biografii “Potiomkin. Książę książąt” napisał wtedy na Twitterze, że jego zdaniem Putin zorganizuje w Moskwie wielki pogrzeb. Jednak mijały miesiące i wciąż nic się nie działo. Do dzisiaj jest cisza. 

Od chwili przyjazdu do Chersonia aż mnie nosiło, żeby zobaczyć to miejsce z którego uprowadzono szczątki Potiomkina. Czasu mało, w restauracji zarezerwowany obiad, a zaraz potem ruszamy w drogę do Odessy. Kelner jakby wyjęty z wesołych opowiadań Zoszczenki, pyta, co zamawiamy. 

- To i to… 

Kelner zapisuje.

- Albo nie… To i tamto!

Kelner zaczyna wykreślać w notesiku.

- Ech, wy Paljaki! - mówi roześmiany. - Typowe Paljaki! Inni to wiedzą, czego chcą. A Paljak to zawsze musi coś zmienić. 

Za 20 minut, najpóźniej pół godziny, dania wjadą na stół. Co z Potiomkinem?! Tatiana jest nieoceniona, mówi: jedziemy! Po chwili jesteśmy z Jackiem Bendykowskim w służbowym aucie Miasta Chersonia, ze służbowym kierowcą. Pięć minut jazdy w jedną stronę.

potiomkin i katarzyna
Potiomkin i Katarzyna w późnych latach życia. Jedna z najbardziej niesamowitych historii miłosnych na szczytach władzy - niestety fatalna w skutkach i dla Polski, i dla Kozaczyzny
fot. Johann Baptist von Lampi the Elder, Public domain, via Wikimedia Commons, fot. Kunsthistorisches Museum Wien/Public domain, via Wikimedia Commons

Sobór św. Katarzyny stoi przy cichej, zadrzewionej alejce. Budynek w stylu klasycystycznym, w środku - złocony nadmiar, wersja prawosławna. Bardzo prawdopodobne, że wnętrze świątyni było pierwotnie inne. Świadczy o tym płyta nagrobna Potiomkina, zrobiona z białego marmuru, dość oszczędna w wyrazie. Książę wybudował tę cerkiew dla Katarzyny w 1786 roku. Zresztą wszystko, co zrobił na tej ziemi było prezentem dla carycy. Od dwóch dekad Potiomkin był w niej zadurzony z wzajemnością. Wysoki, przystojny, witalny, przenikliwy, dowcipny, błyskotliwy, charyzmatyczny, 10 lat młodszy. Mówiła, że czuje się przy nim jak kotka w rui. Były między nimi chwile lepsze i gorsze, ale to on był jedynym kochankiem, którego nie odstawiła do swojego muzeum figur woskowych - a miała ich wielu. Potiomkin stał się jej bratnią duszą, imponował talentami, pomagał prowadzić dyplomację i wojny cesarstwa. Podpowiadał, jak dla rosyjskich interesów rozegrać Polskę. Osobiście prowadził taką politykę, by zlikwidować niezależność wspólnot kozackich i podporządkować je władzy carskiej, co mu się w pełni udało. W 1775 roku napadł na Sicz Zaporoską - najsilniejszy ośrodek niezależnej Kozaczyzny - i ją unicestwił.

Sam był wybitnym wodzem, jakimś moskiewskim Aleksandrem Macedońskim albo co najmniej Piotrem Wielkim. To Potiomkin wyrwał dla Katarzyny z rąk tureckich całe południe dzisiejszej Ukrainy, łącznie z Krymem. Założył Chersoń, Jekaterynosław, Mikołajów, Odessę. Jego zdobycze sięgały aż po Mołdawię. Chersoń miał stać się drugim Sankt Petersburgiem - nie ponurym i lodowatym, ale słonecznym, radosnym.

Księciu bardzo zależało, żeby sprowadzić ukochaną kobietę do tej świątyni. Nad kolumnadą głównego wejścia kazał napisać: “Zbawicielowi rodzaju ludzkiego Katarzyna II poświęca”. Zamówił i wstawił do soboru tron dla Katarzyny. Wreszcie przyjechała, był rok 1787, miała 58 lat. Historycy całkiem serio odnoszą się do plotek z epoki, ze caryca potajemnie poślubiła Potiomkina. Nie wiadomo tylko gdzie i kiedy. Warto się zastanowić, czy właśnie nie wtedy, w Chersoniu. Imperium rosyjskie stawało w swoim zenicie. 

płyta nagrobna i krzesło
Płyta nagrobna i replika tronu, który Potiomkin ustawił w świątyni, czekając na przyjazd Katarzyny
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Potiomkin zachorował i zmarł niespodziewanie w roku 1791. Miał dopiero 52 lata. Skonał w podróży, na obrzeżach imperium, w Mołdawii. Katarzyna na tę wiadomość zemdlała w Sankt Petersburgu. Dworzanie myśleli, że umarła. Była naprawdę przerażona, jak bez niego ma kierować sprawami państwa.

Uroczystości pogrzebowe odbyły się w Kiszyniowie, ale kilka miesięcy później kazała go pochować w Chersoniu, w soborze św. Katarzyny.

Na płycie nagrobnej Potiomkina są wykute w marmurze jego wielkie zdobycze i zwycięstwa:

  • Chersoń 1778
  • Jekaterynosław 1787
  • Mikołajów 1788
  • Oczaków 1788
  • Akerman 1789
  • Bendery 1789 (Mołdawia)
  • Krym i Kubań

Dzięki książce, którą napisał Montefiore, wiemy, co po przeszło dwóch stuleciach znajdowało się w trumnie Potiomkina: fragmenty czaszki i ponumerowane kości, złożone do niewielkiego czarnego worka.

Pytam kobietę posługującą w soborze, jak wyglądała ta akcja uprowadzenia szczątków księcia.

- Po prostu przyszli w mundurach i zabrali.

- Weszli z góry, przez świątynię?

- Nie. Dostali się od boku, przez podziemia. Tam jest wejście.

Postsowiecki biurokrata Putin najwyraźniej nie wie, że takich kości nie rusza się bezkarnie z miejsca ich spoczynku.

Sobór
Wnętrze soboru św. Katarzyny - świątynię Potiomkin wybudował w 1786 roku na cześć ukochanej carycy. Tutaj książę został pochowany po przedwczesnej śmierci. Ogrodzona płyta nagrobna znajduje się po prawej stronie
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

200 kilometrów normalności

Czas wyjechać z biednego, poranionego i złupionego Chersonia. Kilka godzin pobytu, których nie da się zapomnieć.

Nie spróbowaliśmy słynnych chersońskich arbuzów, ale chyba nikt nie miał do tego głowy. Właściwie to należy mówić o kawonach. Arbuz to po ukraińsku kawon, natomiast na dynię mówią arbuz.

Jedziemy do Odessy. Mamy do pokonania 200 kilometrów. Wciąż nie mogę się nadziwić, jak dobrej jakości są ukraińskie drogi ekspresowe. Zniszczenia widzieliśmy tylko przed Chersoniem, tam gdzie były ślady bitwy, ale prace naprawcze już trwają. Ciężarówki wożą asfalt, walec go układa.

Świetne są też ukraińskie stacje paliw. Czyste, bardzo dobrze zaopatrzone, z miłą obsługą. Nie zobaczysz lepszych na Zachodzie. Kto by u nas pomyślał, że 30 kilometrów od takiej stacji jest linia frontu?

Zachodnioeuropejskie są również zwyczaje na tych dobrych ukraińskich drogach. Na całej trasie, od Lwowa, widzieliśmy niemal wyłącznie zdyscyplinowanych kierowców, którzy jadą zgodnie z przepisami. W sumie było najwyżej kilku “wariatów”.

Przejeżdżamy przez Mikołajów. Ludzie tłumnie spacerują, załatwiają sprawy - jakby nie było żadnej wojny. A przecież Mikołajów już wiele razy był ostrzeliwany przez Rosjan rakietami.

Po drodze cały czas piękne krajobrazy.

Wreszcie późnym popołudniem Odessa. Najpierw blokowiska, potem centrum z architekturą pamiętającą carskie czasy. Meldunek w hostelu i niezwłocznie ruszamy na spacer. Myślę, że to niemożliwe - ta normalność, ten spokój mieszkańców - tak nie wyglądają miasta, do których ktoś strzela. Jest już ciemno, siadamy w ogródku dobrze wyglądającej restauracji. Zamawiamy kolację. Jest miło i ciepło. Jaki błogi wieczór!

KONIEC CZĘŚCI CZWARTEJ

TV

Trzy dni ślubowań nowo wybranych radnych gdańskich dzielnic