• Start
  • Wiadomości
  • Gdański dziennik podróży do wojennej Ukrainy - część 1

Lwów idzie spać. Gdański dziennik podróży z pomocą dla miast Ukrainy w czasie wojny (1)

Ruszyliśmy tam w imię braterstwa i solidarności. Gdańsk pomaga Ukrainie, zachęca do tego inne polskie miasta. Tym razem udało się wysłać osiem samochodów do prac komunalnych, agregaty prądotwórcze, osuszacze. Zapytali: “Przyjedziecie?”. W Ukrainie trwa bezwzględna wojna, cywile zza zachodnich granic raczej odpuszczają sobie taką podróż. W Gdańsku zebrała się grupa osób, które nie chciały odmówić. Poniższy dziennik ma charakter osobisty, wyraża wyłącznie spostrzeżenia i opinie autora.
25.07.2023
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Pięciu mężczyzn z wakacyjnych strojach pozuje do wspólnego selfie
Za chwilę ruszamy spod siedziby Gdańskich Wód na Stogach. Od lewej: Piotr Grzelak, zastępca prezydent Gdańska, Sławomir Kiszkurno, prezes Portu Czystej Energii w Gdańsku, Ryszard Gajewski, prezes Gdańskich Wód, Roman Daszczyński z portalu Gdańsk.pl i Jacek Bendykowski, prezes Fundacji Gdańskiej
fot. Piotr Grzelak

POZOSTAŁE ODCINKI CYKLU REPORTAŻOWEGO ROMANA DASZCZYŃSKIEGO:

Wszystko w drodze. Gdański dziennik podróży z pomocą dla miast Ukrainy w czasie wojny (2)

Prosto do Krzywego Rogu. Gdański dziennik podróży z pomocą dla miast Ukrainy w czasie wojny (3)

Długi cień Potiomkina. Gdański dziennik podróży z pomocą dla miast Ukrainy w czasie wojny (4)

SOBOTA, 15 LIPCA. DZIEŃ WYJAZDU

Czy na pewno to przemyślałeś?

O wszystkim powiedziałem pięć dni przed wyjazdem. Żona nie zaprotestowała, dzieci przyjęły do wiadomości. Obiecałem, że będę na siebie uważał. Gdyby strzelali, padnę od razu na ziemię. Będę miał na sobie ochronny hełm, kamizelkę kuloodporną. Obiecuję łazić tylko po chodnikach i asfalcie, bo w ziemi - wiadomo - mogą być miny. To ostatnie było nie dla świętego spokoju. Kiedyś w Sarajewie najadłem się strachu. Od kilku lat nikt tam już do nikogo nie strzelał. Grupą pojechaliśmy zwiedzić starą turecką twierdzę. W porywie jakiegoś zachwytu wbiegłem na pagórek. “Stój! Co robisz?!!!”. Naprawdę, nie zauważyłem tej foliowej taśmy z napisem MINY. Z walącym jak młot sercem wycofałem się po swoich śladach.  

Tak więc jadę do wojennej Ukrainy. Niby wszystko z rodziną dogadane, ale Karol, lat 16, na pożegnanie uściskał mnie jakoś inaczej, jakby nie był pewny, czy się zobaczymy.

Była jeszcze rozmowa z Andrzejem.

- Brat, czy na pewno to przemyślałeś? 

Zaskoczył mnie tym pytaniem. Andrzej pomaga Ukraińcom od początku wojny. Pod dachem jego domu mieszka już chyba trzecia rodzina. Najpierw była Nadia z siostrą i dwójką dzieci. Nie wytrzymała długo. Spakowała się i wróciła, żeby być blisko męża, który służy w armii. Po jakimś czasie wyjechała też siostra z dziećmi Nadii.

Rosyjski terror w Ukrainie - delegacja z Gdańska doświadczyła tego razem z mieszkańcami Odessy

Zupełnie inna granica niż wtedy

Plan wyprawy jest taki: Lwów, Humań, Krzywy Róg, Chersoń, Odessa, potem nawrót przez Mołdawię - do Lwowa. Ponad 3500 kilometrów w tydzień. Średnio pięćset kilometrów dziennie. 

Jedziemy czerwonym busikiem na ukraińskich blachach. Kierowcą i właścicielem samochodu jest Wołodia z Lwowa. Osiem godzin jazdy przez Warszawę, Zamość i jesteśmy na granicy. Dwie godziny stania, przejazd na ukraińską stronę. 

Granica w ogóle nie ma już nic wspólnego z dramatem, jaki pokazywała telewizja zaraz po rozpoczęciu agresji przez putinowską Rosję. Nie ma ukraińskich uchodźców, uciekających kobiet z dziećmi i walizkami. Nie ma tego tłumu Polaków, którzy w odruchu serca przynieśli pomoc. I całe szczęście. Żywa jest pamięć tamtych dni. Ilu gdańszczan pojechało na granicę? Sam znam dwóch. Piotr pomknął wtedy pożyczonym busikiem z Wrzeszcza. Leszek był akurat w Warszawie, też nie zastanawiał się wiele, po prostu ruszył swoim prywatnym autem.

Wizyta współpracownika Swiatłany Cichanouskiej w Gdańsku. Białorusini liczą na wsparcie naszego miasta

Gdańszczanki, gdańszczanie, Miasto Gdańsk, Fundacja Gdańska, wolontariat. Wtedy to wszystko zadziałało i dało wielką satysfakcję. Tak było w wielu miastach. Polska ocaliła twarz, choć trudno zapomnieć o tym, co jej tę twarz wciąż ohydnie wykrzywia, na granicy z Białorusią.

Widok przejścia granicznego z wnętrza samochodu. Po lewej widać barykadę zrobioną z worków z piaskiem i przykryta siatką maskującą. Pośrodku - tył białego samochodu, który zmierza w stronę szlabanu granicznego. Po prawej - zespawane ze stalowych belek zapory przeciwczołgowe w formie kozłów
Granica polsko-ukraińska w ogóle nie przypomina tego, co tutaj było na przełomie zimy i wiosny 2022 roku, gdy ruszyła fala wojennych uchodźców. Ruch jest normalny, wyłącznie samochodowy, pasażerski i handlowy - w obie strony. O wojnie na przejściu w Hrebennem po stronie ukraińskiej przypomina jedynie zamaskowana barykada z worków z piaskiem i stalowe kozły, które miały pełnić rolę zapór przeciwpancernych
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Trzeba zobaczyć, w stepie szerokim 

Do Lwowa, z lekkim odskokiem do Żółkwi, bo to w zasadzie po drodze. Oczywiście, jak można być Polakiem i nie odwiedzić miasta hetmana, który dał Rzeczypospolitej tak świetne zwycięstwa? Pod Kłuszynem niecałe trzy tysiące husarii rozniosło 30 tysięcy Moskali. Z tych sukcesów wzięło się miasteczko Żółkiew, którego był fundatorem. Chciał dorównać swojemu patronowi, Janowi Zamoyskiemu. Ta renesansowa próba pośród ukrainnych pól w dość oczywisty sposób kojarzy się z Zamościem.

Stanisław Żółkiewski to też jednak memento dla polskiej pychy. Gdy w roku 1620, po bezsensownej wyprawie i klęsce pod Cecorą, został zabity przez Turków, sułtan był tak uszczęśliwiony, że odciętą głowę hetmana przez dwa lata trzymał nad wejściem do swojego pałacu.

Bezgłowy Żółkiewski pochowany został w Żółkwi, w kolegiacie św. Wawrzyńca. Zwłoki wykupiła wdowa. Niestety, drzwi do kościoła są zamknięte. 

Polskie Miasta Ukrainie. Osiem samochodów od Gdańska dla ukraińskich miast, podpisana umowa o współpracy

Po śmierci hetmana, Żółkiew dostała się rodzinie Sobieskich, król Jan III najwięcej czasu spędził podobno właśnie tutaj.

Jedziemy dalej. Koledzy śpiewają “W stepie szerokim”. Jurij, nasz ukraiński przewodnik i koordynator wyprawy mówi, że Trylogia Sienkiewicza jest lubiana tak samo przez Ukraińców, jak i Polaków. To wspólna epopeja dwóch narodów. 

Mijamy stojące przy drodze bilbordy. Jedne reklamują produkty i usługi, inne - zachęcają, by wstąpić do armii lub popularyzują bohaterów walk z Rosją. Czegoś takiego nie zobaczysz w innym kraju. Ukraińcy od początku wojny potwierdzają, że są mistrzami marketingu. 

Cztery flagi obok siebie we wspólnym stalowym statywie. W tle przebiegająca wpoprzek zdjęcia ulica i jadącym samochodem, w głębi - zabytkowy budynek przypominający stary ratusz
Biało-czerwona flaga, obok flag kościelnych i ukraińskiej, niebiesko-żółtej - stoją przy wejściu do kościoła w Żółkwi, gdzie znajdują się prochy hetmana Stanisława Żółkiewskiego. Jeszcze dziesięć lat temu taki zestaw był trudny do pomyślenia ze względu na zaszłości historyczne i niechęć ukraińskich nacjonalistów. Od wybuchu wojny sympatia do Polaków jest powszechna
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Miasto, które cieszy się sobotą 

Do Lwowa docieramy pod wieczór. 

Każdy rozgląda się za śladami tej wojny. Nie powinno być ich wiele, miasto leży przy zachodniej granicy kraju, daleko od frontu. Na niektórych rondach są ułożone z worków stanowiska strzeleckie i kolejowe szyny, zespawane w przeciwczołgowe kozły. Stoją opuszczone, stanowią pamiątkę po pierwszych dniach rosyjskiej inwazji. Nikt wtedy nie wiedział, czy orki nie dojdą do Lwowa, ile Ukraina wytrzyma.

Wciąż jednak nie jest bezpiecznie. Rosjanie co jakiś czas terroryzują miasto ostrzałem rakietowym dalekiego zasięgu. Jesteśmy w mieście dziewięć dni po tym, jak trafili w bloki mieszkalne. Było ponad 40 ofiar, w tym dziesięcioro zabitych.

Gdański konwój humanitarny dotarł do Drużkiwki: "W oddali huczy artyleria"

Lwów nie zapomina o tragedii, ale kurczowo trzyma się życia, które kocha. Najlepiej widać to w centrum miasta, wokół ratusza. Jest ciepły sobotni wieczór. Na ulicach, w restauracyjnych ogródkach, dosłownie tłumy młodych ludzi. Dziewczęta spacerują, jest w tym rewia mody i piękna. Młodych mężczyzn też jest dużo. Po prostu cieszą się tym wieczorem. O północy wszyscy muszą być w domach, bo zacznie się “komendantska hodyna” - czas, który w Polsce pamięta się pod starą paskudną nazwą: godzina policyjna.

Jeśli dobrze się zastanowić, najmniej jest mężczyzn po czterdziestce. To potwierdza, że właśnie głównie oni są na froncie. Walczą - jeśli zginą, przynajmniej zostaną po nich wdowy i dzieci. Młodych Ukraina oszczędza dla swojej przyszłości i oby ta wojna trwała jak najkrócej.

Zdjęcie zrobione wieczorem. Na pierwszym planie przechodzące osoby. W głębi wysoki kościół
Te połyskujące srebrem powierzchnie na lwowskiej katedrze to blachy, które zabezpieczają witraże w razie eksplozji. Kościół jest średniowieczny, ile pokoleń zabezpieczało go już na wypadek wojennych nieszczęść?
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Nie posłuchasz, nie zatańczysz

Mijamy lwowską katedrę, jej witraże zasłonięte są płatami srebrzystej blachy. Solidna ochrona, gdyby gdzieś blisko miała się zdarzyć eksplozja. 

Lwów dba także o swoje fontanny. Chronią prostokąty zrobione z rusztowań i materiałowych ekranów - na każdym widnieje obraz pomnika i informacja, że prawdziwym będzie można się nacieszyć po zwycięstwie.

Ratusz króluje nad historycznym centrum. Piwniczne okna są zasłonięte workami z piaskiem. 

Idziemy do Teatru Piwa “PRAVDA”. Nazwa brzmi okropnie, ale lokal jest świetny, znam to miejsce sprzed wojny. Właściwie lokalny browar z salami konsumpcyjnymi na piętrach. Zwykle gra tutaj szlagiery znakomita orkiestra dęta, ale od początku wojny nie ma jej, rozrywkowo muzykować nie wypada. Tańczyć też nie wypada, gdy giną ludzie. To chyba najbardziej różni Lwów od tamtego sprzed lat.

Stary wysoki budynek z czerwonymi neonami. Przed budynkiem ogródek piwny i przechodzące tłumy osób
Przed wejściem do Teatru Piwa PRAVDA. Na czas wojny zawieszono występy znanej we Lwowie orkiestry dętej. Nie ma też tańców. Na ulicach są jednak tłumy, które chcą cieszyć się życiem. Chwilo trwaj
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

Zamawiamy po piwie i siadamy w ogródku przed lokalem. Widzę, że przy sąsiednim stoliku siedzi z kolegą 30-latek w wojskowej koszulce. Rozmawiają wesoło, gestykulują. Po kwadransie zbierają się, on wstaje i sięga po kule oparte o ścianę. Dopiero teraz widać, że ma jedną nogę do połowy łydki.

Zbliża się północ, ulice gwałtownie pustoszeją. Wkrótce “komendantska hodyna”. Jedziemy do hotelu.

Śpij dobrze, piękne i miłe miasto Lwów. Niech cię żadna rosyjska rakieta nie dosięgnie.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Otynkowana i malowana na jasnożółto ściana dużego starego ratusz. U dołu, tuż nad chodnikiem znajdują się dwa okna, zasłonięte workami z piaskiem
Piwniczne okna ratusza we Lwowie są nadal zasłonięte workami z piaskiem. Wiosną zeszłego roku nie było pewności, czy Rosjanie nie dojdą do miasta, szykowano się do obrony. Potem nikt worków nie ruszył, zostały na wszelki wypadek
fot. Roman Daszczyński/gdansk.pl

TV

Mniej bruku - więcej drzew!