Już 550 lat od dnia, w którym gdańscy kaprowie zdobyli na morzu “Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga

To najwspanialsze dzieło sztuki w Gdańsku, jedno z najważniejszych w Polsce i ważne na mapie Europy. Nie byłoby go u nas, gdyby nie został zrabowany w wojennej wyprawie przez załogę okrętu “Peter von Danzig” 27 kwietnia 1473 roku - dokładnie 550 lat temu. Jak do tego doszło? Przypominamy tekst, który Tadeusz T. Głuszko opublikował w miesięczniku “30 Dni”. 
27.04.2023
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Widok obrazu we wnętrzu Muzeum Narodowego w Gdańsku
Gdy Memling namalował swoje arcydzieło, był jeszcze stosunkowo mało znanym artystą. Sława "Sądu Ostatecznego" rosła w kolejnych epokach, od chwili uprowadzenia go do Gdańska
fot. Grzegorz Mehring/gdansk.pl

Sąd Ostateczny i Gdańsk. Schyłek pewnej wojny

Rok 1470 przyniósł wybuch z dawna narastającego konfliktu między miastami Hanzy a Anglią, który szybko przeniósł się na wody kanału La Manche i Morza Północnego. Konflikt ten przeszedł do historii jako wojna angielsko- -hanzeatycka 1470-1474. Poszło o podnoszenie taks i opłat celnych oraz cofanie „słusznie należących się” ulg, do szykan dochodziły rekwizycje i uwięzienia. I tak, obok francuskich korsarzy i angielskich piratów, na wodach Morza Północnego i w kanale pojawili się hanzeatyccy kaprowie. Ich zadaniem było patrolowanie wód terytorialnych miast hanzeatyckich oraz prowadzenie blokady wybrzeży Anglii. Flota kaperska okazała się nie tylko liczna, ale i efektywna. Handel morski przez to prawie zamarł, przyprawiając o biedę wiele domów kupieckich. Jednak już wiosną roku 1473 zawarcie pokoju między Hanzą i Anglią wydawało się kwestią krótkiego czasu. Angielscy piraci i francuscy korsarze niemal zaniechali rzemiosła wyparci przez kaprów Hanzy. Wody kanału i Morza Północnego stawały się coraz bezpieczniejsze. Ruszyła żegluga. Brugia odważyła się tej wiosny wyekspediować flotę z suknem do Hamburga, Gdańsk wysłał 50 żaglowców do Holandii, a Hamburg flotyllę statków do dalekiej Hiszpanii. Na czele ich eskorty płynęła karaka odkupiona niedawno przez trzech gdańszczan od Rady Miasta - „Peter von Danzig”. Wobec takiego ożywienia, kierownik brugijskiej filii banku florenckich oligarchów Medicich (Medyceuszy), Tommas Portinari, właściciel wielkiego i dobrze uzbrojonego galeonu „St. Tommas” (źródła podają również nazwę „St. Matteo”) poważnie myślał o wyekspediowaniu do ojczystej Florencji bardzo kosztownego ładunku. Po drodze miałby „St. Tommas” zawinąć do Londynu, gdzie Medyceusze mieli swoją placówkę. Statek miał płynąć pod neutralną flagą Burgundii. Rejs wydawał się bezpieczny.

 

Sąd Ostateczny i Gdańsk. Włosi na celowniku

Tymczasem jednak, „Peter von Danzig”, dowodzony przez Paula Benekego, po przeprowadzeniu konwoju przez słynną z niedawnych pirackich zasadzek Cieśninę Kaletańską, nagle zawrócił. „Peter” wziął kurs na pełne przesmyków, zatok i zatoczek wybrzeże opodal Brugii. Przyczaił się tam na kilka dni, skąd robił niedalekie zwiadowcze wypady w morze, jakby za czymś węszył. Jak podaje Lineau, zaufany informator doniósł Benekemu jeszcze w Hamburgu o wielkim galeonie ształowanym w brugijskim porcie. W ostatnich dniach kwietnia marynarze Benekego wreszcie wypatrzyli oczekiwany galeon. Zmierzał wyraźnie ku brzegom | Anglii i był dużo większy od ich karaki. i Dodatkowo towarzyszyła mu mniejsza jednostka, galera „San Giorgio”. Beneke postanowił uderzyć przez zaskoczenie. Długo towarzyszył Włochom w przyzwoitej odległości i, nie zdradzając zamiarów, zbliżył się dopiero pod angielskim brzegiem - niemal u ujścia Tamizy. Tam ostro przeciął okrętom kurs i, zgodnie z prawem kaperskim, zażądał zatrzymania statków dla sprawdzenia ich dokumentów oraz przeprowadzenia rewizji. 

Kwadratowa rycina przedstawia trzymasztowy okręt pod żaglami, na najwyższym maszcie powiewa flaga Gdańska
Tak naprawdę nie wiadomo, jak wyglądał Peter von Danzig, ani jakiego typu był statkiem. Był na pewno bardzo duży, jak na swoje czasy i miał trzy maszty. Ilustracje są kwestią inwencji badaczy i rysowników
30 Dni, nr 3/2000

Sąd Ostateczny i Gdańsk. Był 27 kwietnia 1473 roku

Gdy okręty nie zatrzymały się, Beneke ustawił „Petera von Danzig” wzdłuż burty galeonu i ostrzeliwując go z armat, dział relingowych oraz miotaczy kamieni, zbliżył się na rzut kotwicy abordażowej. Korzystając z zamieszania, mniejsza jednostka bezpiecznie odbiła i na pełnych żaglach zbiegła do Southend. 

Był 27 kwietnia 1473 roku. Trzynastu Florentczyków opłaciło napaść życiem. Resztę, około stu, raniono. Wobec bezwzględności silniejszych kaprów, dalszy opór Florentczyków byłby szaleństwem. „St. Tommas” został zdobyty, a załoga dostała się do niewoli. Początkowo Beneke, zgodnie z kaperską instrukcją, zamierzał odstawić galeon do Gdańska, jednak wskutek niecierpliwości załogi obawiającej się wielomiesięcznej procedury udowadniającej niewinność lub winę Florentczyków, pod silną eskortą odholował pryz do Hamburga. Tam jednak zwycięstwo gdańszczan wywołało konsternację: wobec wyraźnych oznak zbliżającego się pokoju, miasto nie zgodziło się wpuścić kaprów, uznając ponadto, iż galeon został zdobyty bezprawnie. Wobec takiej odmowy zawrócono do Stade, niedużego miasta podlegającego władzy biskupa Bremy.

Tam, w obecności trzech współwłaścicieli karaki, dokonano podziału łupów. 

Odręcznie zrobiona mapka z zarysami linii brzegowych Kanału La Manche. U wejście do Tamizy narysowano dwa statki żaglowe, płynące jeden za drugim
Beneke długo płynął za okrętem Portmariego w bezpiecznej odległości, chcąc zmylić jego uwagę zaatakował dopiero u wrót Tamizy
30 Dni, nr 3/2000

Sąd Ostateczny i Gdańsk. Tajemnica dwóch tablic

Jeśli jest kwestią sporną, czy legendarny żeglarz Piotr z Gdańska (Peter von Danzig) rzeczywiście odkrył przed Kolumbem bogatą w złoto Amerykę, na pewno dużo tego kruszcu odkryli pod pokładem galeonu „St. Tommas” właściciele karaki „Peter von Danzig”. Według Portinariego, który wkrótce wytoczył Hanzie proces o zwrot zagrabionego majątku, ładunek galeonu opiewał na bajeczną sumę 60 000 funtów groszy. Poza dużym ładunkiem ałunu, „St. Tommas” przewoził futra, wyroby jedwabnicze, złote brokaty, obicia przetykane złotem, karmazynowe atłasy i aksamity. Znajdował się tam jeszcze obraz, który kronikarz miejski Caspar Weinreich nazwał pięknym, pełnym szlachetnej sztuki dziełem malarstwa. Nazwiska autora kronikarze nie wymieniali. Z XVI-wiecznej „Kroniki gdańskiej” można tylko wyczytać, że sygnowany jest imieniem Jacob i nosi datę 1467. 

Spot promujący „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga z trzema nagrodami amerykańskiego stowarzyszenia

W Gdańsku od razu poznano się na jakości dzieła. Obraz natychmiast zawisł w kościele Mariackim. Przede wszystkim był to pierwszy w Gdańsku obraz tak dobrej roboty i takich rozmiarów, na którym przez długie lata gdańscy malarze dokształcali się w swoim fachu. Dzieło zachwycało już choćby samym tematem, przerażającym i przyciągającym uwagę. Znawcy mogli zwracać uwagę na artystyczny rozmach dynamicznej kompozycji zbudowanej na eliptycznej orbicie, zapełnionej aż 184 figurami bardzo realistycznie przedstawionych aniołów, demonów i ludzi. Obok pełnych „delikatnego uroku czystości i wstydliwości” sprawiedliwych, dodających dziełu lekkości, mocno osadzał je w mrokach ziemi legion potępionych, wydobywający z siebie wszystkie możliwe ryki i spazmy, przybierający najbardziej dynamiczne i przerażające pozy. Duże wrażenie robiły na pewno modne wówczas sztuczki, jak ukazywanie zwierciadlanych odbić na zakrzywionych powierzchniach; tutaj będzie to kula kosmiczna potraktowana jako podnóżek Chrystusa, sprawującego sąd nad światem; również zbroja Michała Archanioła oraz szale trzymanej przezeń wagi. 

Dwaj mężczyźni siedzą przy stoliku, podczas konferencji prasowej w sali muzealnej. W tle jest widoczny oryginalny obraz Sąd Ostateczny
Obraz Memlinga wciąż inspiruje nowe pokolenia. Nz. konferencja prasowa w lipcu 2017 roku, na której zaprezentowano komiks z Sądem Ostatecznym w roli głównej
fot. Dominik Paszliński/gdansk.pl

Sąd Ostateczny i Gdańsk. Świat zadrżał z oburzenia

Wszystkie te przedmioty, wykonane z połyskliwego złota, pozwalały ujrzeć świat „z drugiej strony lustra”. Gdy gdańszczanie podziwiali dzieło mistrza Jacoba, chrześcijański świat zadrżał z oburzenia. Napaść kaprów na galeon płynący pod neutralną banderą wywołała żądania naprawienia krzywd. Reagował książę Karol Śmiały, którego flagę zlekceważyli gdańszczanie, grożąc sankcjami gospodarczymi. Prokurator Spinelli, działający w imieniu Portinariego, kilkakrotnie podejmował starania w Utrechcie i Hamburgu o odzyskanie zrabowanego mienia, z roszczeń wyłączając jedynie znajdujący się na galeonie ładunek angielski. 

Wiadomo o interwencjach legata papieskiego i posła księcia Karola. W roku 1478 wypowiedział się sam papież Sykstus IV grożąc Gdańskowi klątwą, wydając ostro sformułowaną bullę i żądając rekompensaty dla Medicich i innych ograbionych Florentczyków. 

Jak podaje autor interesujących "Dziejów Hanzy”, Dollinger, proces wytoczony Hanzie przez Portinariego zakończył się dopiero po czterdziestu latach ostatnią spłatą coraz bardziej uszczuplanych odszkodowań. 

Żadna z tych interwencji nie dotyczyła jednak „Sądu Ostatecznego”, co mogłoby oznaczać, że nie był on ładunkiem należącym do Florentczyków. Z drugiej strony, nie ma żadnych śladów po tym, że obraz miałby zostać sprzedany Anglikom. 

Sylwetka bazyliki Mariackiej, zdjęcie wykonane z góry Gradowej. Panuje mgła, przez którą próbuje przebić się światło słoneczne, co daje efekt złotej poświaty
Kościół Mariacki od stuleci nazywany jest koroną Gdańska - na tym zdjęciu dobrze widać powód takiego skojarzenia. Arcydzieło Memlinga od 1473 roku było perłą w tej koronie. Dopiero po wojnie Sąd Ostateczny znalazł się w Muzeum Narodowym
fot. Piotr Wittman/gdansk.pl

Sąd Ostateczny i Gdańsk. Car też chciał go mieć

Uprowadzony do gdańskiego kościoła tryptyk stał się obiektem podziwu, może nawet pobożnej kontemplacji, ale również i pożądania. Pierwszy zwrócił się o to dzieło sam cesarz Francji Rudolf II, wielki miłośnik sztuki, zmarły w 1612 roku. Gdańsk odmówił, choć monarcha proponował astronomiczną sumę 40 000 talarów. Podaje się również, że następny kupiec, elektor brandenburski, oferował za ołtarz nawet 50 000 talarów. 

Gdy jednak ponad sto lat później obraz wpadł w oko innemu kolekcjonerowi dzieł sztuki, sprawy miały się już dużo trudniej. 29 stycznia 1716 roku, w czasie toczonej ze Szwecją wojny północnej (1700-1721) przyjechał do Gdańska Piotr Wielki, car Rosji. Zatrzymał się dla niedługiego odpoczynku w nadwiślańskiej oberży Ganskrug (Pod Gęsią) blisko miejskich fortyfikacji, by stamtąd, bramą między bastionami Lew i Żbik, wjechać z honorami do dumnego miasta u ujścia Wisły. Car zajął sąsiadujący z Wysoką Bramą dom Pod Nadzieją. 

“Sąd Ostateczny” Memlinga dostał rolę w niemieckim filmie fabularnym

W tym samym czasie gościł Gdańsk elektora saskiego i króla Polski Augusta II. Bankietom i zabawom nie było końca. 9 marca rosyjski car spędził kilka godzin w kościele Mariackim. Zwiedzał go bardzo dokładnie, a najdłużej przystanął obok kaplicy bractwa świętego Jerzego. Opuszczając miasto 11 maja, zażądał zapłacenia Rosji kontrybucji, zerwania wymiany handlowej ze Szwecją oraz otwarcia portu dla floty rosyjskiej. Podpisana z jego przedstawicielem księciem Wasylem Dołgorukim 19 września konwencja określała wartość kontrybucji na 140 tysięcy talarów. Tyle Gdańsk miał zapłacić za wycofanie armii rosyjskiej z jego terytorium. Jednak dziesięć dni po zawarciu porozumienia car Piotr niespodziewanie znów zjechał do Gdańska. Ponownie zatrzymał się w gościnnej oberży Pod Gęsią, a odpływając 2 października do Królewca, nakazał Dołgorukiemu zażądać od gdańszczan dodatkowo ołtarza „Sąd Ostateczny”. Gdy Gdański senat zdecydowanie odrzucił to żądanie, Dołgoruki ponowił je, powołując się na naukę Lutra, nieprzychylną wieszaniu obrazów w świątyniach. W pisemnej odpowiedzi władze miejskie pominęły jednak tę argumentację. Powołały się na podpisaną przecież konwencję z 19 września i wykluczyły możliwość podarowania obrazu carowi: „zuchwałą bowiem byłoby sprawą sprzedawać lub oddawać rzecz, przed trzystu laty kościołowi poświęconą”. Po takiej to wygranej w wojnie psychologicznej z potężnym władcą, miasto postanowiło trochę zadbać o swój klejnot i zleciło miejscowemu malarzowi Christopherowi Kreyowi przeprowadzenie konserwacji obrazu. Zakończył ją - niezbyt udolnie - 29 lipca 1718 roku. 

Jadący przez miasto tramwaj w złotym kolorze
Kilka lat temu w Gdańsku można było zobaczyć tramwaj pomalowany na złoty kolor, zachęcający do odwiedzenia Muzeum Narodowego poprzez reklamę Sądu Ostatecznego Memlinga
fot. Grzegorz Mehring/gdansk.pl

Sąd Ostateczny i Gdańsk. Do Paryża, do Berlina

„Sąd Ostateczny” - wybroniony przed jednym cesarzem dość grzecznym i drugim, grzecznym już trochę mniej - uległ trzeciemu. 

W maju 1807 roku wraz ze zwycięską armią Napoleona zjawił się w Gdańsku baron Vivant Denon. Po długiej i ciężkiej walce dowództwo pruskie podpisało tamtego miesiąca kapitulację i oddało miasto Francuzom. Denon był dyrektorem paryskiego Muzeum Napoleona, znanym w całej podbitej Europie z zamiłowań kolekcjonerskich i świetnego oka. Nie trwoniąc zanadto czasu, zabrał się zaraz do dzieła i nie zawracając sobie głowy zgodą Gdańska, wywiózł obraz do Francji. „Sąd Ostateczny” znikł na 8 lat w salach Luwru, gdzie dostał numer katalogowy 563, w opisie zaś podano, że jest dziełem Jana van Eycka. 

Po klęsce Napoleona ołtarz wrócił w 1815 roku z Paryża eskortowany przez batalion piechoty. Nie dotarł jednak do Gdańska. Zatrzymano go w Berlinie, gdzie miał doskonałą publiczność i wspaniałą prasę. Na fali panującego w stolicy zachwytu nad ołtarzem, dyrektor berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych prawie błagał Fryderyka Wilhelma II o zatrzymanie arcydzieła nad Szprewą. Gdańszczanom zaproponował w zamian kopię „Madonny sykstyńskiej”, trzy stypendia w berlińskiej akademii oraz ufundowanie nowego ołtarza, ale gdańszczanie, kolejny raz, nie przystali na propozycję. 

Rok Memlinga w Gdańsku. Zobacz, jak artystów inspiruje "Sąd Ostateczny"

Sąd Ostateczny i Gdańsk. Do Turyngii, do Leningradu

Prawie równo 100 lat po wizycie rosyjskiego miłośnika sztuki, 18 stycznia 1817 roku „Sąd Ostateczny” uroczyście wrócił do gdańskiego kościoła Najświętszej Maryi Panny i zawisł w kaplicy św. Doroty, gdzie znalazł świetne warunki ekspozycji. Krótko przed powrotem dzieło zostało w Berlinie oczyszczone z niefortunnych przemalowań dokonanych podczas pierwszej konserwacji Kreya. Do Berlina Memling udał się jeszcze raz, w 1851 roku, na kolejną konserwację. W roku 1934 z niewiadomych przyczyn ołtarz przeniesiono do kaplicy św Rajnolda. Strzępu informacji dotyczącej roku 1935 dostarcza tzw. „Indeks marburski”. Jest to przechowywany i prowadzony nadal po wojnie w Marburgu w Hesji spis zabytków Gdańska i Pomorza. Dowiadujemy się stamtąd, iż we wspomnianym roku tryptyk znajdował się w muzeum miejskim (Stadtmuseum), przy dzisiejszej ul. Toruńskiej. Na jak długo tam trafił i w jakich okolicznościach, tego jeszcze nikt nie dociekł. „Indeks marburski” informuje o tej sprawie nie więcej jak podaliśmy. Część badaczy kwestionuje wiarygodność wpisu twierdząc, że nie został zweryfikowany oraz że mógł być dokonany po czasie. 

Mapka północnej Europy z zaznaczonymi miejscami: Brugia, Londyn, Gdańsk, Góry Rhonu, Leningrad (St. Petersburg), Berlin, Paryż
Można powiedzieć, że obraz Memlinga po porwaniu w kwietniu 1473 roku był potem jeszcze porywany wielokrotnie. Mapka przedstawia szlaki przymusowych podróży Sądu Ostatecznego
30 Dni, nr 3/2000

W 1942 roku postanowiono zabrać się za zabezpieczenie obrazu, w związku z obawami o możliwość zniszczenia w czasie nalotów. Szczególnie stało się to naglące po dywanowych bombardowaniach alianckich, które zrównały z ziemią Kolonię, Bremę i Lubekę. Obrazem Memlinga zajmowały się w tym czasie komisje konserwatorskie Ericha Yollmara i wyższego radcy budowlanego Rzeszy, Keibla. W wyniku tych działań, „Sąd Ostateczny” znalazł się, obok fontanny Neptuna, w grupie dzieł najwcześniej zabezpieczonych. Prawdopodobnie w 1944 roku ołtarz opuścił Gdańsk. Ukryto go w górach Rhön w Turyngii. Być może znalazł schronienie w jednej z kopalń albo w podziemiach jakiegoś zamku. Odnaleziony przez Rosjan, został przewieziony tam, dokąd nie udało się go sprowadzić carowi Piotrowi Wielkiemu. W Ermitażu spodziewano się chyba, że obraz na dłużej tam pozostanie, bowiem dokonano jego konserwacji (z której zresztą nie ma żadnej dokumentacji, nie wiadomo więc co konkretnie było jej przedmiotem). W 1956 r., podczas politycznej odwilży, obraz jednak opuścił sale Ermitażu i znalazł się na wystawie w Muzeum Narodowym w Warszawie. Stamtąd, 22 września tego samego roku, szczęśliwie powrócił do Gdańska.

Tadeusz T. Głuszko opublikował ten tekst w miesięczniku "30 Dni" nr 3/2000

TV

Finał świątecznej akcji „Każdy może pomóc”. Wymarzone prezenty jadą do dzieci i seniorów