W Gdańsku zebrała się Krajowa Komisja Porozumiewawcza NSZZ „Solidarność”, organ koordynujący działalność struktur regionalnych i zakładowych związku oraz doradcy związku. Łącznie ponad 100 osób. Na miejsce spotkania wybrano symboliczną lokalizację – stoczniową Salę BHP, gdzie 16 miesięcy wcześniej sygnowano Porozumienie Gdańskie. Dla Służby Bezpieczeństwa obrady Solidarności były wymarzonym prezentem. Wystarczyło otoczyć zakład i wyłapać wszystkich delegatów.
Plan aresztowania opatrzono kryptonimem „Mewa”, a akcją dowodził płk Sylwester Paszkiewicz.
Przecieki
12 grudnia Aleksander Hall, działacz Ruchu Młodej Polski, otrzymał informację o specjalnej akcji. Pochodziła od majora SB Adam Hodysza, który od 1978 roku dzielił się z Hallem tajemnicami służb. Hall niezwłocznie powiadomił Lecha Wałęsę. Tego dnia Hodysz drogą telefoniczną przez pośrednika podał też hasło oznaczające niebezpieczeństwo i konieczność natychmiastowego ukrycia się. Hall ponownie ostrzegł Wałęsę i kilkoro działaczy, ale informacje te zlekceważono. Wałęsa był, co prawda, zaniepokojony przegrupowaniami oddziałów milicji i wojska na dużą skalę, jednak dla większości solidarnościowych działaczy wprowadzenie stanu wojennego było zaskoczeniem.
Grudzień 1970. Co tak naprawdę wtedy wydarzyło się na ulicach Gdańska
Wspominano o możliwości użycia siły przeciwko związkowi, ale nikt nie przewidywał tak siłowego rozwiązania już w grudniu 1981 roku. Co gorsza, związkowcy nie wypracowali procedur na wypadek konfrontacji, co najwyżej były to przymiarki. Nie poczyniono planów dotyczących wypłaty z banku pieniędzy związku, zabezpieczenia sprzętu poligraficznego czy ustalenia sposobów komunikacji międzyzakładowej.
Tymczasem funkcjonariusze rozważali dwa warianty: ryzykowny i ostrożny. Pierwszy oznaczał bezpośredni atak na stocznię i przerwanie obrad, a drugi zakładał odczekanie do końca posiedzenia, po czym wyłapanie działaczy w domach i hotelach, gdzie się zatrzymali na czas obrad.
Grać, jakby się nic nie stało!
W akcji brali udział funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa z Gdańska, których wspierały posiłki ze szkół milicyjnych w Słupsku i Szczytnie. W sumie było 1300 funkcjonariuszy – trzynastu na jednego związkowca. Akcja miała dla kierownictwa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ogromne znaczenie. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że natrafią na czynny opór, bo w stoczni prawie każdy należał do Solidarności. Dlatego władze nie zdecydowały się na bezpośredni atak – wybrano wariant ostrożniejszy. Agentura potwierdziła, że działacze solidarnościowi zakwaterowani byli w dwóch hotelach. W gdańskim hotelu Monopol nocowało 13 osób, a w sopockim Grand Hotelu 95. Scenariusz akcji zakładał, że oddziały ze Słupska i Szczytna otaczają hotele, a pozostałe siły, w tym pluton specjalny, wchodzą do środka. Opanowywali korytarze i centralę telefoniczną. Akcję zabezpieczały grupy medyczne i filmowe.
Oddano hołd ofiarom stanu wojennego w Polsce. WIDEO i ZDJĘCIA
Lech Dymarski, poeta, organizator poznańskich struktur Solidarności biorący udział w obradach w Gdańsku, tak wspominał początek akcji milicyjnej w Grand Hotelu:
„Wychodząc z baru, zderzyłem się z człowiekiem, który bardzo przejęty zapytał, czy jestem z Komisji Krajowej »Solidarności«. Po czym poprowadził mnie do frontowego okna, a tam na zewnątrz sprzętu i uzbrojonych ludzi tyle, jakby odbywały się manewry […]. Więc spytałem człowieka – czy tu da się spieprzyć? I poszliśmy do innego okna, w stronę plaży – tam też desant. […] Wróciłem do baru, gdzie była jeszcze grupa naszych i zanim zdążyłem potwierdzić informację na ucho Tadeuszowi Mazowieckiemu (który wpierw zareagował słowami – co Pan powie… a dużo ich jest?), siedząca przy barze nocna niewiasta przestała chichotać, wypuściła kieliszek z okrzykiem: o Jezu! I uciekła. W ciągu minuty na sali została tylko »Solidarność« – nocny element rutynowo zbiegł. W tym czasie powoli, nierówno wygasała orkiestra, ale po krótkim czasie jej trzeźwy lider zarządził: Grać, jakby się nic nie stało!”.
Sceny science fiction
Henryk Wujec z Regionu Mazowsze też nocował w Grand Hotelu. „Obudził mnie około 24-tej Karol Modzelewski, który wszedł do pokoju i powiedział, że jesteśmy otoczeni. Rzeczywiście: podszedłem do okna i w nocnej poświacie zobaczyłem widok, jak z science fiction, z morza na plażę, która była o krok, wychodzili Marsjanie, tak wyglądali zomowcy w hełmach, uniformach z tarczami, którzy otaczali hotel ze wszystkich stron, także od strony morza […], sprowadzono nas do podziemi [KM MO] do dużej sali, w której pełno było zatrzymanych […]. W którymś momencie przeszył mnie dreszcz: zobaczyłem sprowadzonego skutego Mazowieckiego. To przekraczało moją wyobraźnię, wielokrotnie byliśmy zatrzymywani, wsadzani na tzw. dołki, skuci – wiadomo ekstrema, ale Mazowiecki! To tak prawie, jakbym Prymasa zobaczył w kajdankach”2 – wspominał Wujec.
Biorący udział w posiedzeniu przywódca mazowieckiej Solidarności Zbigniew Bujak mieszkał w Monopolu, hotelu mieszczącym się naprzeciw Dworca Głównego PKP w Gdańsku. Z Sali BHP poszedł spacerem, gdy dotarł na miejsce, jego kolegów już zatrzymano.
„Około trzeciej ZOMO spod »Monopolu« zwinęło się i odjechało. […] Idziemy [ze Zbigniewem Janasem] na górę po schodach, a ona [asystentka Janusza Onyszkiewicza] płacze i mówi, że całe prezydium aresztowane […]. Rany boskie! Pytamy, czy ktoś jeszcze został w hotelu, na co ona: Służba Bezpieczeństwa chodzi po pokojach i sprawdza. Wtedy już żeśmy z nią dłużej nie gadali, tylko w dół po schodach i do drzwi”3 – relacjonował Bujak.
Pada rozkaz: pod ścianę
Relację Jacka Kuronia zatrzymanego i przewiezionego do podziemi siedziby ZOMO spisał francuski dziennikarz Gabriel Mérétik: „Schodzą coraz niżej, wreszcie duża sala jaskrawo oświetlona. Podłoga pokryta piaskiem. W głębi biały mur, na którym widać liczne ślady kul. Przy drzwiach Kuroń widzi szereg ZOMO-wców z bronią w ręku. Pada rozkaz: pod ścianę. Kuroń przywykł do więzień, ale teraz rzecz wygląda inaczej. Szykuje się na śmierć. […] Dochodzi do ściany, odwraca się i… nic. Mężczyźni stoją nieruchomo”4.
Aresztowania uniknął jeden z legendarnych przywódców Solidarności, członek Komisji Krajowej – Bogdan Lis. „Doszedłem do domu i w zasadzie położyłem się spać. Po pół godzinie przyjechali dwaj koledzy […] i mówią, że należy wiać z domu, bo coś niedobrego się dzieje – hotele obstawione, Zarząd Regionu też. Powiedziałem: dajcie mi święty spokój! Poszli, ale po kilku minutach wrócili i w końcu zdecydowałem się pojechać z nimi”5.
Władysław Frasyniuk, przewodniczący NSZZ „Solidarność” Regionu Dolny Śląsk, wraz z kolegami opuścili posiedzenie Komisji Krajowej nieco wcześniej, aby zdążyć na pociąg. O wprowadzeniu stanu wojennego dowiedzieli się podczas przesiadki w Poznaniu. Konduktor ostrzegł ich, że we Wrocławiu już na nich czekają. „Musicie wysiąść na najbliższej stacji”6. Wysiedli kilka kilometrów przed miastem, gdy pociąg zwalniał.
Internowano także przewodniczącego związku Lecha Wałęsę, trafił najpierw do Chylic pod Warszawą, a potem do Otwocka.
Akcja wyłapywania działaczy Solidarności trwała od 12 grudnia 1981 roku od godz. 23.30 do 14 grudnia 1981 roku. Prowadziły ją 22 grupy operacyjne, które wyjeżdżały do zatrzymań 3-4-krotnie. Gdańska SB miała zatrzymać ponad 120 osób. Zdołała zatrzymać ok. 40. To jedna z porażek generała Jaruzelskiego.
Autor: dr Przemysław Ruchlewski
Podziemne struktury SolidarnościStan wojenny dla Bogdana Borusewicza, jednego z organizatorów strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina w sierpniu 1980 roku, rozpoczął się 12 grudnia o godzinie 23. Do jego domu w Sopocie przyszli funkcjonariusze SB. Chcieli go zatrzymać. Borusewicz uciekł, schodząc po piorunochronie.
„Gdy byłem w połowie drogi, usłyszałem ruch przed wejściem. Zeskoczyłem na ziemię i zacząłem biec w kierunku lasu. […] Słyszałem okrzyki: Stój, bo strzelam! I puknięcia. […] Strzały słyszała także Alina Pienkowska, która była w środku, w moim mieszkaniu. Przyjechała ze stoczni, żeby mnie ostrzec i sama wpadła w »kocioł«. […] Wpadłem do lasu i biegłem dróżką. W lesie leżał śnieg, taki na pół metra. Bałem się, że mają karabin maszynowy, serią mogli mnie trafić. Można i z tetetki. Ale biegłem, było ciemno, niełatwo w takiej sytuacji trafić z krótkiej broni. Wbiegłem na górę, zrobiłem tradycyjne kółko, bo tak się ucieka przed pogonią. I ruszyłem w stronę miasta. W lesie nie mogłem pozostać, bo – zakładałem – przyjdą z psem i po tropach dojdą. Leżał śnieg i pozostały ślady. […] Przez cmentarz dotarłem do mieszkania matki kolegi. […] Wpadłem do mieszkania, włączyłem radio, telewizor, żeby sprawdzić, co się dzieje. Nie było żadnych oznak stanu wyjątkowego czy czegoś w tym rodzaju. Chciałem wyjść z tego mieszkania, ale zobaczyłem esbeków biegających pod oknem. Zapewne doszli do tego miejsca, poszukując mnie. Okno dawało perspektywę na duży plac. Stwierdziłem, że muszę siedzieć w tym mieszkaniu, bo dzieje się coś groźnego. Tam wynajmowały pokój dwie studentki. Jedną z nich wysłałem do swojego brata, a drugą do znajomej. Brat poszedł do Lecha Kaczyńskiego, ale było już za późno”.
Bogdan Borusewicz był jednym z najdłużej ukrywających się przywódców Solidarności. Został aresztowany dopiero w 1986 roku. E. Szczesiak, „Borusewicz. Jak runął mur. Rozmowy z liderem opozycji demokratycznej, legendą Sierpnia ’80 oraz podziemia »Solidarności«, pierwowzorem »Człowieka z żelaza«”, Warszawa 2005. |
|
Teksty i zdjęcia pochodzą z gazety jubileuszowej „GDAŃSK PAMIĘTA”, wydanej przez ECS w grudniu 2021 r.
|