“Fangor. Poza obraz”. O fenomenie artysty opowiada kurator Wojciech Zmorzyński
Instagramowe szaleństwo i szturm na Pałac Opatów - te kolejki przed wejściem w ostatnich dniach wystawy Wojciecha Fangora - tego jeszcze w Gdańsku nie było.
Dorota Terlecka: - Bardzo się cieszę, że wystawa odniosła taki sukces. To cudowne, że tak ludzi ruszyła. Może teraz zaczną chętniej chodzić do muzeów i kolejne wystawy będą się cieszyły większym odbiorem? Wiem, że przychodziły nawet osoby niezwiązane ze sztuką.
Anita Wasik: - Cieszymy się, że nasza praca jest potrzebna, gdy odbiorca ją docenia. Wystawa już jest zamknięta, ale my dostajemy wciąż takie sygnały i to jest bardzo miłe.
Zobacz film z wystawy "Fangor. Poza obraz"
Retrospektywna wystawa Wojciecha Fangora okazała się ogromnym sukcesem frekwencyjnym, artystycznym i zachwycała oryginalną aranżacją, której jesteście autorkami. Zaprojektowana wystawa - czy to nowy trend w prezentowaniu sztuki?
DT: Na świecie nie. Rok temu byłam w Muzeum Sztuki Współczesnej w Eindhoven i widziałam obrazy na kolorach, całe sale zaaranżowane pod jeden obraz, elementy dotykowe dla osób niewidomych… Cudowne! To dodatkowa wartość, która oddaje też idee Picassa czy Kandinskiego - wszystko staje się instalacją. Dobrze, że nie wieszamy już obrazów tylko na białej ścianie, kiedyś tak przecież nie było. Nawet w XIX-wieku były specjalne osoby do aranżowania wystaw.
AW: W jednej z największych na świecie galerii, w Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu, którą otwarto w 1891 roku i którą projektowano pod eksponowanie sztuki, są wspaniałe kolory ścian.
Ale w Gdańsku Wasza aranżacja wywołała wiele komentarzy, zaskakiwała. Była zupełną nowością.
DT: Faktycznie, pracujemy z Anitą przy wystawach już od dłuższego czasu, ale dotąd miały one charakter historyczny. Jeśli chodzi o prezentowanie sztuki, wystawa Fangora była rzeczywiście w Trójmieście novum. Ale dla mnie nie ma takiego tematu, w który bym się nie wkręciła. Ostatnio pracowałam nad wystawą fotografii Zbigniewa Wołyńskiego w oddziale Etnografii MNG. To malutka wystawa, fotografie mody z lat 50. i 60. oraz kolaże, które wyglądają bardzo współcześnie i są bardzo teraz modne w aranżacji. Czy wystawa dotyczy fotografii analogowej, jak ta w Oddziale Etnografii, czy poważnych zagadnień historycznych albo sztuki - uwielbiam je projektować!
AW: Dla mnie również każdy temat jest ciekawym wyzwaniem. Dla MMG robiłam kiedyś katalog do wystawy Radmoru* - to też było ekscytujące [śmiech].
*Radmor - polskie przedsiębiorstwo mieszczące się w Gdyni, producent urządzeń łączności głównie na potrzeby wojska oraz innych służb np. straży pożarnej, policji, pogotowia ratunkowego. W przeszłości także producent domowego sprzętu audio oraz radiotechniki morskiej.
AW: W Trójmieście, o aranżacje wystaw w ogóle, zaczęli dbać jako pierwsi Jacek Friedrich i Barbara Frydrych po objęciu stanowisk dyrektorów Muzeum Miasta Gdyni. Pracowałam tam przy wystawach poświęconych designowi i fotografii, z Grupą Gdyby czy Dominiką Janicką. W Muzeum Emigracji w Gdyni z Dorotą zrobiłyśmy wystawę o Polakach w Kanadzie. Do Muzeum Narodowego w Gdańsku też wkracza powoli ten trend - projektowałyśmy już wystawy w Oddziale Etnograficznym MNG i w Zielonej Bramie.
A jak doszło do współpracy przy Fangorze?
AW: Zaprosił nas do niej dyrektor Muzeum Narodowego Jacek Friedrich i Agata Abramowicz. Potem spotkałyśmy się z kuratorem wystawy Wojciechem Zmorzyńskim.
Na czym polegała wasza rola?
DT: Kuratorzy i historycy nadają wystawom rys - historyczny i kuratoryjny. My przekazujemy odbiorcy swój sposób widzenia tematu. Pomagamy mu wyłowić klimat, jeśli nawet nie zagłębił się w biografię czy szczegóły twórczości artysty.
W tym wypadku o doborze prac decydował kurator Wojciech Zmorzyński. To dzięki niemu mogliśmy prześledzić całą drogę twórczego rozwoju malarza: oglądaliśmy jego wczesne prace, prace z okresu socjalistycznego, itd… Jako projektantki ingerujemy czasem w takie zasoby, gdy uważamy, że czegoś jest za dużo lub za mało, albo gdy potrzebujemy czegoś jeszcze. Prace nad wystawą to wspólny proces, trudno ocenić, gdzie kończą się kompetencje jednej osoby, a zaczynają drugiej.
AW: Koncepcja kuratoryjna była już zarysowana i chodziło o nadanie jej wizualnego charakteru, zestawienie ze sobą obrazów w konkretny sposób. Prosiłyśmy na przykład o zmniejszenie liczby prac czy włączenie cytatów. Scenariusz wystawy, na etapie czytania, uznałyśmy za bardzo interesujący, ale podczas wieszania obrazów zorientowałyśmy się, że brakuje nam przeniesienia idei kuratorskiej w przestrzeń. Zwiedzający mógłby poczuć się nieco zagubiony. Zależało nam, aby go poprowadzić, wytłumaczyć pewne kwestie. Stąd cytaty.
Dorota zadbała też, by sąsiedztwa obrazów ze sobą dobrze działały. Jedna z sal była na przykład kompozycją różnych mniejszych kolorowych obrazów na ścianach. Zestawiła je z czerwoną gablotą stojącą pośrodku sali.
Klub Żak. Mapowane obrazy miast w malarstwie Agnieszki Srokosz
Na wystawie prezentowano blisko 100 obrazów i tyleż rysunków, poza tym plakaty i rzeźby. To brzmi jak skomplikowane zadanie… Były trudności?
DT: [śmiech] Wykonałyśmy projekt, wszystko było rozrysowane, zaplanowane - zestawienie obrazów, wysokości, na których wiszą, itp. Tylko że obrazy przyjeżdżały z różnych miejsc, partiami, i po rozpakowaniu czasem okazywało się, że na żywo kolorystycznie do siebie nie pasują. Na zdjęciach wyglądały inaczej. Więc przewieszaliśmy je z Wojtkiem ponownie. Samo wieszanie i ustawianie trwało więc kilka tygodni! Praca nad wystawą - kilka miesięcy. Świadomość, ile te obrazy kosztują, też nie ułatwiała zadania [śmiech]. Tak jak już wspominałam, praca nad wystawą to wspólny proces i zadbanie o każdy detal, od układu prac po podpisy wymaga ścisłej współpracy - kurator, projektant, grafik, firma wykonawcza. Cieszę się, że udało nam się osiągnąć ten efekt.
AW: Dorota siedziała z wykonawcą godzinami, żeby jakość elementów aranżacyjnych była doskonała.
To chyba odetchnęłyście na wernisażu?
AW: Kiedy już wszystko zostało zapięte na ostatni guzik, okazało się że ostateczny efekt wizualny psują… brzydkie nawilżacze powietrza i krzesła muzealnych strażników.
DT: A w projekcie musiałyśmy ujmować nawet wymianę szpecącej zasłonki w przejściu socjalnym. Mamy nadzieję, że teraz, sukces tej wystawy spowoduje decyzję o renowacji sal w Pałacu Opatów.
Sugerujecie, że Pałac Opatów jest trudnym miejscem wystawowym?
Anita Wasik i Dorota Terlecka zgodnie: Bardzo trudnym!
AW: Pałac jest piękny, ale wymaga remontu. Poza tym był obiektem mieszkalnym, nieprojektowanym z myślą o roli wystawienniczej. Sale mają układ amfiladowy - po przejściu przez parter musimy się cofnąć, bo nie można wejść na wyższe piętro.
DT: Latami dokładano w nich różne elementy: socjalne dobudówki, zasłonki, itp. Musiałyśmy wizualnie wyczyścić tę przestrzeń, mankamenty zakamuflować, zdemontować pewne ścianki i wyeksponować walory architektury tego miejsca, które było zaniedbywane przez lata. Odkryłyśmy wnęki, które cudownie współgrały z abstrakcjami Fangora. Zdecydowałyśmy się ich nie malować, a gradient uzyskać używając kolorowego światła.
AW: Abstrakcje działały pięknie ze sztukaterią…
DT: …a łuki i zaoblenia łączyły się z kołami i falami na obrazach. Starałyśmy się, żeby gama kolorów współgrała z obrazami. Lenina na czerwieni nie da się zapomnieć [śmiech]. Ona przewijała się przez elementy topograficzne, które przygotowała Anita, ale też przez “spłynięcia” kolorystyczne na ścianach, aby tworzyć jednolitą całość. I udało się.
Jeszcze jak! Fangor stał się fenomenem mediów społecznościowych. Spodziewałyście się takiej reakcji?
AW: O “instagramowości” myślałam od samego początku. Stąd walka o ściankę na wejściu. Bardzo mi na niej zależało, bo dzisiaj musi być taki rodzaj zatrzymania. Element, który dobrze wygląda na zdjęciu i będzie fotografowany. Kiedy teraz sprawdzimy na Instagramie hasztag Fangor (#fangor), to ścianka jest na co drugim zdjęciu. To znakomita promocja muzeum.
DT: W projektowaniu wnętrz ważne jest otwarcie. Nie można wchodzić na tył baru czy bok pracy. Tutaj musiała więc pojawić się ścianka. Po prawej był portret artysty i razem tworzyły gest zapraszający.
AW: Wymuszały też, aby widz się zatrzymał, rzucił okiem na oś czasu, przeczytał tekst kuratorski i dopiero ruszał dalej.
Nasza praca jest często niewidoczna. Kiedy pracowałam nad wystawą o dźwiękach pierwotnych w Oddziale Etnograficznym, a było tam dużo graficznych ingerencji, to nawet moi rodzice zapytali: “A Ty co tu robiłaś?” [śmiech]. Bo przecież nie moje prace tu wiszą.
Uważam że to jest największy komplement - nie widzimy fastryg, tylko zachwyca nas efekt. Obcowanie z pięknem i harmonią.
AW: Podobna zasada obowiązuje przy projektowania książek. Można zaprojektować album, który ma w sobie napięcie, ciekawy papier, gdzie są miejsca puste i mocne uderzenia. Ktoś bierze go do ręki i nie myśli o projektancie, tylko o artyście, któremu jest poświęcony. Na tym polega nasza rola - znaleźć myśl przewodnią, ale wciąż być tłem. Nie “zabić” artysty.
DT: Dlatego przy Fangorze odejmowałyśmy liczbę prac, nie w każdej sali był kolor, aby można było złapać oddech.
Czy Fangor był dla Was ważny przed pracą nad wystawą?
AW: Dla mnie bardzo. Projektowałam dla Fangora kilka albumów, jeszcze za jego życia. Jeden poświęcony był jego plakatom, drugi wystawie prac astronomicznych w sopockim PGS-ie. Projektowałam też publikację, którą wydała Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku przy okazji wręczania artyście tytułu Doctora Honoris Causa pt. “Fangor. Obrazy”. Było tam nawet więcej prac niż na naszej wystawie. Wojciech Fangor już do Gdańska nie przyjechał, trzy miesiące później zmarł, ale widział te albumy i był podobno pod wielkim wrażeniem. To było dla mnie bardzo istotne, bo on przecież sam projektował, a ja zżyłam się z jego twórczością.
Jednym z najcenniejszych obrazów w polskich zasobach muzealnych jest - eksponowany w gdańskim Muzeum Narodowym - "Sąd ostateczny" Hansa Memlinga. Pomimo wielu prób wciąż zbyt mało znany. Myślałyście o tym, jak można by go wyeksponować adekwatnie do wartości?
DT: Kiedy byłam ostatnio w Muzeum na Toruńskiej, widziałam że poszerzono miejsce ekspozycji, obraz widać już z korytarza. Jest lepiej, ale i tak uważam, że ta sala jest za mała. Bardzo ważne jest też światło.
AW: Myślałam o wąskim, ciasnym korytarzu, przez który się przeciskamy, żeby na końcu wyjść do wielkiej oświetlonej przestrzeni - współczesnej wersji katedry.
Marzymy sobie, a to przecież kosztuje. W polskiej kulturze wciąż brakuje pieniędzy.
AW: Jakości też. Te etykietki obrazów wydrukowane na drukarce i przyklejone byle jak…
DT: … albo krzywo przycięte, bo wydrukowane na folii przeźroczystej, wg zasady: “przezroczysty, więc nie widać, że krzywo”. A widać! Ale widzę też, że świadomość muzeów rośnie. Wszystkim zależy, żeby wystawa została w pamięci widzów, że ważna jest historia, ale i jakość.
Emocje związane z Fangorem już za nami. Gdzie teraz szukać Waszych prac w najbliższym czasie?
AW: W lipcu w ramach cyklu “Polskie projekty, polscy projektanci” odbędzie się w Muzeum Miasta Gdyni wystawa Jakuba Szczęsnego, kuratorką jest Ania Śliwa.
DT: Ja zapraszam na wspomnianą wystawę "Wdzięk i fantazja" w oddziale Etnografii Muzeum Narodowego w Gdańsku, którą miałam przyjemność projektować z Julią Mirny oraz kuratorem Maciejem Szymanowiczem. Można ją oglądać do 30 czerwca 2023. W lipcu natomiast zapraszam na wystawę o XIX-wiecznym malarstwie w Gdańsku, którą będzie można zobaczyć w Zielonej Bramie.